30 grudnia 2010
Dziś nie będzie pociskania pierdół. Bo wzięłam i się zamyśliłam i czasem jak sobie takie zamyślenie rozpiszę to jakieś konstruktywne wnioski uda się wyciagnąć. Albo i nie.
Dzisiaj rano zelektryzował mnie telefon, że ksiądz chodzi po kolędzie i za jakieś kilkanaście minut pewnie będzie u nas.
Pierwsza reakcja – panika. Bo Kocur śpi, ja właśnie się obudziłam, włos rozwiany, jedno oko zamknięte, drugie ledwo się otwiera, latam w piżamie, nie mam wody święconej, nie mam kropidła, nie mam krzyżyka, nie mam ochoty, w ogóle O CO CHODZI, matkojedynacotobędzie!
Druga reakcja – złość. No bo jak to tak bez zapowiedzi i do tego RANO!?!? Okazało się, że nie bez zapowiedzi, bo zapowiedzi były we święta we kościele. A że my do kościoła nie chodzimy to i nie wiemy, że gościa mieć będziemy. No ale czemu to tak? W Dąbrowie było tak, że jakiś czas przed planowaną wizytą duszpasterską przybywali do domu ministranci z pytaniem czy księdza w ogóle ma się zamiar przyjąć, a jeśli tak to wtedy i wtedy i o tej godzinie ksiądz chodzić po kolędzie będzie. I to wg mnie było uczciwe.
No ale we wsi obecnej widać inne panują zwyczaje, trudno świetnie, przyzwyczaić się trzeba będzie.
Stanęło na tym, że jak ksiądz do drzwi zapuka to grzecznie przyznam się, że o jego wizycie pojęcia nie miałam, jestem chora i kompletnie nie przygotowana (patrz piżamka w króliczki) i to chyba nie jest dobra pora na przyjmowanie gościa.
Ale ksiądz nie zapukał. Może Pablus przebywający w ogródku go odstraszył? Może w swoich dokumentach miał, że tu od dwóch lat nikt nie mieszkał? A może wiedział, że my grzeszniki jedne do koscioła na niedzielne msze nie chadzamy? No w każdym bądź razie nie przyszedł.
Nigdy tych wizyt nie lubiłam. Zawsze to było dla mnie takie sztuczne i wymuszone. Jak byłam w podstawówce to musiałam ładnie wyglądać i pokazywać czy mam prowadzony zeszyt do religii….
A potem jak byłam starsza to chciałam czasem o czymś z księdzem porozmawiać, ale on nigdy nie miał czasu…
I zwyczaj dąbrowski bardzo mi się spodobał, bo to jakoś tak zręcznie wychodzi jak się wcześniej kogoś zapyta czy życzy sobie takiej wizyty. Bo nie każdy takiej potrzebuje…. I potem lata nerwowo po domu jak ja dzisiaj, oczekując tej niezręcznej sytuacji, gdy trzeba komuś dać do zrozumienia, że niekoniecznie jest to dobra pora na jego wizytę….
No i tak sobie siedzę i myślę nad tym zwyczajem wizyt księdza "Po Kolędzie"…. I póki co nic tfurczego nie wymyśliłam…