piątek, 31 grudnia 2010

Gdy Stary Rok furtkę zamyka, a Nowy kominem włazi…


31 grudnia 2010
Dziś Dronia powiedziała mi "spędź godnie jakoś ten idiotyczny wieczór"….
Wypadałoby w zasadzie. Więc żeby było naprawdę godnie zamieniłam piżamę w króliki na polar i sztruksy i od razu godności mi przybyło ;)
Czego wszytkim życzę  – godnego spędzenia, nie zamiany królika na polar :)

P.S. A w ramach noworocznych postanowień ino dwa, bo i tak wiadomo, że jutro o nich zapomnę (o tych NIE WOLNO!!!!):
1. wyczyścić i zaimpregnować w końcu buty górskie, bo w końcu wezmą i się rozlezą
2. przyjmować godnie i widzieć pozytywne strony wszelkich "cegieł na łeb", które Nowy Rok przyniesi ;) (cenna lekcja, cenne życzenia, dzięki! :*)

czwartek, 30 grudnia 2010

Hej Kolęda Kolęda!


30 grudnia 2010
Dziś nie będzie pociskania pierdół. Bo wzięłam i się zamyśliłam i czasem jak sobie takie zamyślenie rozpiszę to jakieś konstruktywne wnioski uda się wyciagnąć. Albo i nie.
Dzisiaj rano zelektryzował mnie telefon, że ksiądz chodzi po kolędzie i za jakieś kilkanaście minut pewnie będzie u nas.
Pierwsza reakcja – panika. Bo Kocur śpi, ja właśnie się obudziłam, włos rozwiany, jedno oko zamknięte, drugie ledwo się otwiera, latam w piżamie, nie mam wody święconej, nie mam kropidła, nie mam krzyżyka, nie mam ochoty, w ogóle O CO CHODZI, matkojedynacotobędzie!
Druga reakcja – złość. No bo jak to tak bez zapowiedzi i do tego RANO!?!? Okazało się, że nie bez zapowiedzi, bo zapowiedzi były we święta we kościele. A że my do kościoła nie chodzimy to i nie wiemy, że gościa mieć będziemy. No ale czemu to tak? W Dąbrowie było tak, że jakiś czas przed planowaną wizytą duszpasterską przybywali do domu ministranci z pytaniem czy księdza w ogóle ma się zamiar przyjąć, a jeśli tak to wtedy i wtedy i o tej godzinie ksiądz chodzić po kolędzie będzie. I to wg mnie było uczciwe.
No ale we wsi obecnej widać inne panują zwyczaje, trudno świetnie, przyzwyczaić się trzeba będzie.
Stanęło na tym, że jak ksiądz do drzwi zapuka to grzecznie przyznam się, że o jego wizycie pojęcia nie miałam, jestem chora i kompletnie nie przygotowana (patrz piżamka w króliczki) i to chyba nie jest dobra pora na przyjmowanie gościa.
Ale ksiądz nie zapukał. Może Pablus przebywający w ogródku go odstraszył? Może w swoich dokumentach miał, że tu od dwóch lat nikt nie mieszkał? A może wiedział, że my grzeszniki jedne do koscioła na niedzielne msze nie chadzamy? No w każdym bądź razie nie przyszedł.
Nigdy tych wizyt nie lubiłam. Zawsze to było dla mnie takie sztuczne i wymuszone. Jak byłam w podstawówce to musiałam ładnie wyglądać i pokazywać czy mam prowadzony zeszyt do religii….
A potem jak byłam starsza to chciałam czasem o czymś z księdzem porozmawiać, ale on nigdy nie miał czasu…
I zwyczaj dąbrowski bardzo mi się spodobał, bo to jakoś tak zręcznie wychodzi jak się wcześniej kogoś zapyta czy życzy sobie takiej wizyty. Bo nie każdy takiej potrzebuje…. I potem lata nerwowo po domu jak ja dzisiaj, oczekując tej niezręcznej sytuacji, gdy trzeba komuś dać do zrozumienia, że niekoniecznie jest to dobra pora na jego wizytę….
No i tak sobie siedzę i myślę nad tym zwyczajem wizyt księdza "Po Kolędzie"…. I póki co nic tfurczego nie wymyśliłam…

wtorek, 28 grudnia 2010

sobota, 25 grudnia 2010

hoł hoł hoł!


25 grudnia 2010
W świętach najlepsze jest to, że:
1. na pierwsze śniadanie zjadam zupke grzybno – rybną
2. na drugie sniadanie zjadam najlepszego z najlepszych karpia po żydowsku, króla świąt – bez niego święta NIE ISTNIEJĄ!
3. na trzecie śniadanie zjadam pierniczki popijając je kompotem z suszonych owoców
4. na czwarte śniadanie zjadam zupkę żurek z fasolą i z grzybami
… na kolejne śniadania przewija się jeszcze karp smażony, pierogi, krokiety, barszcz, znów karp po żydowsku, piernik, makowiec. zupka grzybno – rybna bis….
Kiedy po fafnastym śniadaniu przychodzi pora na obiad to jest już jakas 22-ga i nie mam siły mysleć o jedzeniu :D
I za to lubię święta – że śniadanie nie jest kanapkami z wędlinką, żółtym serem i listkiem sałaty.
A teraz Państwo wybaczą, idę spożyć kolejne śniadanie… Karpik czy zupka? Hym…

wtorek, 21 grudnia 2010

psik?


21 grudnia 2010
No i proszę, Wigilija już zza furtki pomału zerka a ja nic. Ale prędko się to zmieni. Dziś Kocur nabył całą torbę pieczarek i drugą całą torbę cebuli (nie mam pojęcia na co nam tyle cebuli!) i zamierzam dziś popełnić uszka albo pierogi.
Zamiast iść na trening będę ćwiczyc siek prosty na pieczarkach i duszenie przy wyrabianiu ciasta, bo zrobiłam się dziś w pracy, tak z godziny na godzinę, pociągająca, zasmarkana, połamana w kościach i podrapana w gardle. Trudno, świetnie, co najwyżej nasmarkam sobie do farszu…..
A tak w ramach peesa to dziś przekonałam się, że mysza to może mała jest, ma futerko, ma ogonek i 4 łapki z mikrostópkami, ale ŚMIERDZI nieziemsko. Jakaś mała mysia menda narobiła w foliowy worek z różnymi rupieciami w moim magazynku w biurze i ….. i o mało nie umarliśmy od tego smrodu :/ O matko, co za fetor! I to z takich mikrych mysich kiszeczek wyskakują takie megacuchnące kupeczki, polane z mysiej sikawki maleńką dawką megacuchnących mysich sików…. Ten świat mnie ciągle zadziwia, naprawdę!

poniedziałek, 20 grudnia 2010

wrrr…


20 grudnia 2010
Najpierw było tak:

http://www.forum.lasypolskie.pl/viewtopic.php?t=18749&postdays=0&postorder=asc&start=0

Ale w odcinkach. Historie w odcinkach są tak samo irytujące jak stosunek przerywany…..
Potem było tu
http://ttcm.vel.pl/index.php?option=com_mamboboard&Itemid=38&func=view&id=96&catid=5

Ale wzięło i się zepsuło. I nie ma. I ja się pytam grzecznie dlaczemu nie ma? Najpierw to zgubiłam, ale potem jak znalazłam i żeby nie zgubić do zakładek wrzuciłam to teraz nie ma tak globalnie….
… za to Elwood dokłada cegiełki na forum….

Ze strachem oczekuję kiedy te zdjęcia
http://picasaweb.google.com/HJ61Bluesmobile/NaChMiToByOGolgota2010#
szlag jasny trafi :(

Elwoodzie! Dlaczemu tak się podle dzieje?

sobota, 18 grudnia 2010

.

18 grudnia 2010
Jest niecały tydzień do Wigilii, a ja w czarnej dupie jestem.
Plany
były, a czas ucieka…. Przede mną pierogi, uszka, szynki, pierniki,
ciastka, pierniki, kruche cistaeczka, pierniki, andrutek dla Kota,
załatwianie choinki, ubieranie choinki, pierdylion rzeczy do
załatwienia, wyjazd do Teściów, wyjazd do Rodziców, KOMPLETNY BRAK
PREZENTÓW (a co gorsza pomysłów) i całkowity brak chęci, by ten stan
rzeczy zmieniać…. Tak coś czuję w kościach, że przy tym moim
zorganizowaniu to skończę bajkowo, jak u samego Andersena przynajmniej -
w jakiejś obskurnej, ciemnej komórce, szczęśliwą będąc mając choć
zapałki do dyzpozycji….
No nic, lecę do kuchni.

czwartek, 16 grudnia 2010

.

16 grudnia 2010
Wzięłam i wróciłam.
W końcu nie było tak źle jak być mogło, a nawet było nieźle całkiem.
Choć stresa miałam niewiedziećczemu nieziemskiego, zamiast spać do 4:17 to ja się obudziłam o 3:01 i już nie zasnęłam….
No ale wszystko mi przeszło po tym jak panie na pksie katowickim ciśnienie mi z rana podniosły lepiej niż wiadro kawy szatańskiej.
Nabyłam bilet w kasie, który po wsiąściu/wsiadnięciu…yyyy…. wejściu do autobusu okazał się nieważny i musiałam nabyć u kierowcy drugiż bilet…. Dobrze, że nie było czasu na wysiąście/wysiadnięcie…..yyyyy….. wyjście i opierniczenie babulca, bo bym była jak po dwóch wiadrach kawy szatańskiej. A i tak bez kawy jakiejkolwiek od połowy drogi nieziemsko chciało mi się sikać….
No i tak o.
A jak wróciłam to Łysa Góra powitała mnie mrozem kąsającym w tyłek i oszalałym z radości Pablusem :)
Dobrze być w domku :)

wtorek, 14 grudnia 2010

Aaaaaargh!


14 grudnia 2010
Jezu, jak ja bym czasem tak samą siebie wzięła przełożyła przez kolano, obiła witkami nagołodupę, a potem posypała solą, całość wysmarowałą smołą i oblepiła pierzem! Nosz kretynka patentowana jestem i tyle.
Jadę na szkolenie. Szkolenie zaczyna się jutro o jakiejśtam ósmej. Żeby zakombinować zupełnie wymyśliłyśmy z Dronką chytry plan, że ja przyjadę do niej dzisiaj, Ona mnie jutro myk na szkolenie podrzuci, potem zabierze, na następny dzień znów podrzuci, potem odbierze, a potem odda na pks i wrócę sobie do Katowic, a potem to już Pikuś.
Ale, że Kocur siedzi w Gliwicach, ja miałam iść na trening, to sobie znalazłam pksa o 21:50 (tak, tak o tej godzinie o której zazwyczaj śpię!). Chwilowo sprawa wygląda tak, że Kocur siedzi w Gliwicach, na trening nie poszłam, bo czekałam na pana z pralką (przywiózł, MAM! w łikend będę prać i prać, jeszcze nie wiem co, trzeba będzie nabrudzić…),  no a ten pks to nie wiem czy dziś jedzie…. Bo dopiero przed chwilą zauważyłam, że przy nim jest napisane "1,5Ln", co oznacza po kolei:
1 – kursuje w poniedziałki
5 – kursuje we wtorki
L – coś tam ze świętami
n 0 coś tam w stylu L
No i zmartwił mnie ten przecinek między 1 a 5, bo wrodzona inteligencja (CHA… CHA…. CHA…)mi podpowiada, że jeździ on w poniedziałki i piątki, a dziś mamy kurwa WTOREK! Szkoda tylko, że moja wrodzona inteligencja spała kiedy sprawdzałam ten autobus jakiś czas temu i dziś lekką ręką i jeszcze lżejszym słowem powiedziałam chłopakom ze Złotego Potoka, że ja to se sama dojadę na to szkolenie, wcale nie muszą mnie zabierać….. No i teraz siedzę jak ta ostatnia pipa i nie wiem co ja mam zrobić….
Nosz by to szlag jasny trafił!

…. a na blogu pasek z dostępem do panelu administracyjnego pojawia się na sekund dwie i znika, a ja muszę być szybsza niż pantera, zwinniejsza niż kuna i sprytniejsza niż lis….. Argh!!!!!!!!!!!!!!!!

niedziela, 5 grudnia 2010

o gastrycznych problemach skoczków naszych


5 grudnia 2010
Dzisiaj jednym okiem oglądałam, a jednym uchem słuchałam transmisji ze skoków narciarskich, komentowanych przez pana Szaranowicza. Nie wiem kto które miejsce zajął, ale z opowieści pana Włodzimierza wynika, że prawie wszyscy skoczkowie mają wiatry z tyłu, a nasz Małysz jest w owych wiatrach specjalistą…. Mnie by sie trochę głupio zrobiło na miejscu Adama, że cała Polska wie o jego tylnych wiatrach…. A pan Włodzimierz to Złote Usta naszego sportu. Z naszego studio na Łysej Górze łączyła się z Państwem Agnieszka

sobota, 4 grudnia 2010

.

4 grudnia 2010
Zgadnijcie co robiłam dzis rano! Tak, tak, ODŚNIEŻAŁAM!
…. nic nie powiem, za niecałą godzinę jadę do teatru, więc już teraz nic nie powiem, bo zaczynam się ukulturalniać. A co, na kulturę i naukę ponoć nigdy nie jest za późno! Poza tym nawet mają swój pałac, a ja żółty domek! Coś nas łączy, tak czuję ;)

piątek, 3 grudnia 2010

FUCK!!!!!


3 grudnia 2010
Ja pi…lę, co za dzień!
Na dzień dobry wyrwał mnie telefon od Mamy, że umówiony chirurg po raz kolejny mnie nie przyjmie. Najpierw kiedyśtam się okazało, że muszę mieć skierowanie, które nigdy wcześniej przez 6 lat nie było potrzebne. Ok, załatwiłam. Potem się okazało, że mam nieważną podbitą książeczkę, a w Małopolsce nie mają kart chipowych. Ok, podbiłam. Potem się okazało, że moje skierowanie na usg jest nieważne. Ok, załatwiłam. Potem okazało się, że to skierowanie ważne jest na Śląsku, w Małopolsce nie. Ok, zrobiłam sobie usg prywatnie. No i co się okazało dziś? Że moja książeczka podbita w październiku i moje skierowanie do chirurga z października są JUŻ nieważne, bo są ważne tylko miesiąc…. Nosz kurwa mać! Zmarnowałam dzień urlopu i gówno załatwiłam.
Ale, że Babcia ma jutro imieniny to stwierdziłam, że skoro mam urlop to sobie do Niej pojadę. Optymistka. Najpierw nie mogłam wyjechać z garażu, bo miły pan, który odśnieża place przy nadleśnictwie raczył zgarnąć śnieg tak, że nie mogłam wyjechać. Potem utknęłam w korku na S1, bo świetnym pomysłem jest zamknięcie dwóch pasów z czterech i dawanie prawa jazdy idiotom, którzy jeżdżą jakby sami byli na drodze. I wspaniałomyślni tirowcy, którzy chcieli przytrzeć nosa cwaniakom i blokowali dwa pasy przed zwężeniem. No piękna inicjatywa, szkoda że na parę kilometrów przed zwężeniem….
Za to w Jaworznie miałam przyjemność jechać za solarką, która stojąc na światłach nie przestawała sypać soli i po paru minutach postoju robiła się mała solna zaspa….
A powrót…. A powrót zajął mi bagatela 3 godziny…. Drogi są sparaliżowane. A śnieg wali jak głupi.
A na koniec tego uroczego dnia 2 godziny odwalałam śnieg pod garażem, żeby móc do niego wjechać… Teraz pęka mi kręgosłup i nadgarstki….
Kocur siedzi w tej Finlandii i nie wiadomo w jaki sposób wróci, bo fińskie linie lotnicze strajkują…. I bomba! Chyba się położę bez ruchu na łóżku licząc, że dziś już nic się nie wydarzy…. Bo poziom mojego wkur…. zdenerwowania osiągnął dziś od rana niebezpieczny poziom…..
Ammmmmm…… Jestem małym nenufarem na spokojnej tafli jeziora….. Jestem małym nenufarem na spokojnej tafli jeziora…. Nenufar, kurwa, nenufar!!!!! Ammmmmmm……….

środa, 1 grudnia 2010

.

1 grudnia 2010
Grudzień zaczął sie tym, że od północy jestem żoną porzuconą i ten stan utrzyma się do późnych godzin niedzielnych… Przynajmniej o takim terminie mi wiadomo, a któż to wie co się po drodze zdarzyć może. Oprócz porzucenia jest też zasypanie i zamrożenie. Grudzień mrozem wielgaśnym kąsa mnie po tyłku i w ogóle jest zimno i brrrr.
Sytuację ratuje termos z herbatą z sokiem malinowym. I morderczy plan użycia piły wobec szafko – blatu, który zasłania nam w biurze kaloryfer i zimno jest jak w psiarni…. Plan jest, piła się znajdzie. Bo jak to tak w lesie bez piły ;)

Aaaa, przypomniało mi się, że śniło mi się wczoraj, że na moim brzuchu siedział pająk. Pająk Janusz. I nie mogłam go zabić, bo na Łysej Górze zawiązał się Komitet Obrony Pająków i przez niego był zakaz wyganiania pająków, w tym Janusza, z domu, że o pacaniu kapciem nie wspomnę. Oczywiście obudziłam się przez tego cholernego Janusza z wrzaskiem…. Pająk Janusz…. Ponoć nie ma ludzi całkiem zdrowych na umyśle, są tylko ci chorzy i ci nieprzebadani…. Może by tak pora na badania?