5 lutego 2015
Gdyby nie blogi, które czytuję i lubię to nie raz i nie dziesięć mój zarósł by pajęczyną i kurzem się pokrył. Z braku czasu, siły, pomysłu czasami nie mam ochoty pisać kompletnie nic. Ale wystarczy impuls, przeczytanie o czymś u kogoś i jest pomysł na wpis. Tak i tym razem, w zasadzie po raz kolejny, moja inspiracją została Kura i jej wpis o jajecznicy.
Nie jadam jajecznicy. Jak miałam lat kilka, a w zasadzie mało bardzo, podczas wakacji w Bukowinie Tatrzańskiej, na śniadanie zażyczyłam sobie porcję jajecznicy taką jak Tato. I to nie takiej byle jakiej jajecznicy tylko takie prawdziwej, przez duże J. Dostałam. Zjadłam. Nie pamiętam, żeby mi coś było, ale od tamtej pory nie jadam jajecznicy.
I tylko jeden jedyny raz zrobiłam wyjątek. Państwo teraz wygodnie usiądą, kawkę posączą, cofniemy się w przeszłość jakieś 10 lat i pojedziemy do Białegostoku.
P. już pracował w swojej drugiej pracy, ja kończyłam studia i byłam w trakcie pisania magisterki. Wysłano go w delegację, miał w Białymstoku, w jakiejś przychodni, prezentować sprzęt, który produkowała firma, w której P pracował. Dostał służbowy samochód i miał sobie sam załatwić nocleg, wyżywienie itd. Z uwagi na to, że ja nie miałam już byt dużo zajęć na uczelni i siedziałam w domu rzeźbiąc magisterkę, wymyśliliśmy, że pojedziemy razem – ja nigdy nie byłam w Białymstoku, a P. będzie raźniej w drodze.
Zarezerwował nam nocleg, wszystko pozałatwiane, pojechaliśmy. Gdy dotarliśmy na miejsce okazało się, że w naszym pensjonacie jest także klub nocny. W drzwiach powitała nas pani w wieku 50+, utleniona na blond, włosy spięte wysoko na czubku głowy w kucyk, spływający do połowy pleców. Sztuczne rzęsy, bardzo ostry makijaż, obcisła bluzeczka na wydatnym biuście, talia ściśnięta szerokim, czerwonym paskiem, bardzo obcisłe spodnie i szpile ok 10 cm w krwistoczerwonym kolorze. Moje pierwsze skojarzenie – burdelmama (tak jakbym takie oglądała każdego dnia ;) ). Ale bardzo miła, zaprowadziła nas do naszego pokoju i powiedziała, że jak się odświeżymy to mamy zejść na parter do pokoju nr 1 to dokończymy wszelkich formalności.
Nasz pokój był przestronny, ładny, z bardzo dużym łóżkiem, balkonem, wygodnymi fotelami, telewizorem… Ale zastanowiło nas to, że na suficie, nad łóżkiem jest ogromne lustro, a na ścianie nad łóżkiem obraz skórzany (kojarzycie takie obrazy jakby z malowanej skóry albo czegoś skóropodobnego?). No nic, wystrój jak wystrój, jedną noc mamy tu spędzić. Zajrzałam do łazienki, a tam wszystko w marmurowych kafelkach, wielka wanna i wszędzie pełno luster – na ścianach, na suficie. Zaczęłam się śmiać, że będę się bała kapać, bo gdzie się nie obejrzę tam ja. No nic.
Zeszliśmy na dół, do pokoju nr 1. Pokój z intensywnie różowymi ścianami. Na ścianach… a jakże, lustra ;). Na środku wielkie, białe, skórzane łoże, w rogu pokoju kabina prysznicowa… Lekko speszeni weszliśmy, pani spisała sobie nasze dane, wzięła pieniądze za nocleg i spytała czy czegoś potrzebujemy i o której obudzić nas na śniadanie. Poprosiliśmy tylko, żeby nam powiedziała gdzie możemy zjeść jakiś obiad i zamówiliśmy budzenie na 7 rano i śniadanie na 7:30. Miła pani wytłumaczyła nam jak trafić do miejsca, gdzie możemy zjeść obiad, a na wszelki wypadek dała nam malutki prospekcik pensjonatu z mapką.
Wyszliśmy i zaczęliśmy komentować nasz „pensjonat”. Smaczku całości dodało to, że na sklejonych stronach prospektu (oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie rozerwała sklejenia) były zdjęcia roznegliżowanych panienek tańczących na rurze i wyginających się na barze. Stwierdziliśmy, że nasz pensjonat to nie taki zwykły pensjonat, tylko najprawdopodobniej jakaś agencja towarzyska, Ja sobie żartowałam z P, że przywiózł sobie drewno do lasu i że będę mogła sobie w życiorysie wpisać, że byłam w burdelu. Po obiedzie wróciliśmy do pokoju. Późnym wieczorem zaczęło robić się w klubie na dole głośno, ale oboje zmęczeni długą drogą dość wcześnie zasnęliśmy. Obudziło mnie w nocy kilka rzeczy. Jedna to zgaga – do obiadu zjadłam surówkę, w której był chrzan, a ja nie mogę jeść chrzanu. Drugie to hałas na dole – głośna muzyka, rozmowy – nocny klub w końcu. Wiercąc się i nie mogąc zasnąć usłyszałam, że pod naszymi drzwiami zatrzymali się jacyś ludzie i facet dość nachalnie dopytywał się kto tu jest. Trochę mnie to przestraszyło, ale jakaś dziewczyna tłumaczyła temu gościowi, że na jedną noc para wynajęła pokój, że nie wie skąd, ale chyba z daleka, jutro wyjadą z samego rana. Poszli. Udało mi się zasnąć. Obudziły mnie krzyki jakiejś dziewczyny, bieganie po schodach, dobijanie się do drzwi piętro wyżej, krzyki jakichś panów, potem płacz dziewczyny i znów tupot na schodach. Potem wszystko ucichło i zasnęłam.
O 7 obudziło nas pukanie do drzwi i nasza gospodyni zaprosiła nas za pół godziny na śniadanie. Myjąc się, ubierając i zbierając swoje rzeczy opowiadałam P o nocnych atrakcjach, bo on oczywiście spał jak zabity.
Zeszliśmy na dół, a w nocnym klubie, który teraz był cichy i pusty mieliśmy nakryty białym obrusem stolik, a na nim dzbanki z kawą i herbatą, koszyczek z pieczywem, talerz z serem, wędliną i pomidorami, a jak usiedliśmy to pani nam podała jajecznicę (tak, w końcu udało mi się do niej dojść ;) ). Była obrzydliwa, średnio ścięta, ale nie wiedziałam jak będzie wyglądał mój dzień, więc rozsądek nakazywał zjeść co dają i nie wybrzydzać. Jadłam tą obrzydliwą breję, zagryzając chlebem i pomidorem i obficie popijając herbatą, byle nie czuć smaku i konsystencji jajecznicy, siedząc przy stoliku w nocnym klubie, mając przed nosem rurę do tańczenia. Ale akurat nikt nie tańczył.
Po śniadaniu zapakowaliśmy nasze rzeczy do samochodu, pożegnaliśmy się z panią, która zapraszała nas ponownie i opuściliśmy nasz „pensjonat”.
No i to był ostatni raz kiedy wzięłam do ust jajecznicę. W agencji towarzyskiej ;) Ale dobrze, że ją zjadłam, bo potem wszystkie pieniądze oddałam do skarbonki w Mini zoo, które wołało o pomstę do nieba, a niedźwiadek, który tam był zamknięty prawie doprowadził mnie do płaczu…
No w każdym bądź razie do tej pory śmiejemy się z naszego wyjazdu do Białegostoku, z tego, że byliśmy w burdelu i jedliśmy śniadanie przy rurze. Takich rzeczy nie zapomina się tak łatwo, a malutki prospekcik mamy w ramach wyjazdowej pamiątki :)