Kocham Cię. Kocham Cię od momentu kiedy „byłaś” dwiema kreseczkami na teście ciążowym. I czasami mam wrażenie, że tylko, albo aż, ta miłość sprawia, że nikt w otoczeniu nie ginie śmiercią nagłą i brutalną. Pamiętam kiedy miałaś kilka tygodni, przechodziłyśmy kryzys laktacyjny, beczałam, że jestem złą matką, która nie umie wykarmić swojego dziecka, a Ty nie polepszałaś sytuacji plując mlekiem modyfikowanym jak rasowy żul spluwający pod budką z piwem. Jak miałaś kilka miesięcy to nagle zaczęłaś tracić na wadze, ja ryczałam przerażona, że pewnie zaraz umrzesz, bo Internet był bezwzględny w diagnozach „czemu dziecko traci na wadze”, a to ta pieprzona waga się tylko rozregulowała i trzeba było wymienić baterię…
Teraz przynajmniej raz w tygodniu mam ochotę usiąść tam gdzie stoję i rozpłakać się w głos. Ze zmęczenia, z frustracji, z bezsilności, ze złości, z bezradności, bo ja generalnie mam oczy wilgotne. Ewentualnie wyjść z domu i więcej nie wrócić.
I kiedy bałam się, że coś Ci się stanie, bo mojego pokarmu na moment było mniej, kiedy głupie urządzenie zawiodło to nie przypuszczałam, że będę się bała wciąż i wciąż, tylko lęki będą inne.
Słysząc od pań w przedszkolu, że jesteś taką śliczną, drobną, żywą dziewczynką, aniołkiem niemalże do momentu kiedy nie otworzysz swojej niewyparzonej paszczki, że zasady to masz w jednym palcu, ale jednocześnie głęboko w poważaniu, że jesteś samodzielna, ale za bardzo, że jesteś tak strasznie inteligentna, że zwyczajnie się nudzisz, boję się tak samo jak wtedy. Ale tym razem tego, że mnie przerośniesz. Że nie będę umiała sobie w tym całym chaosie zwanym macierzyństwem poradzić. Że Cię zwyczajnie zepsuję. A przecież z małej, mądrej i dzielnej dziewczynki masz stać się silną i inteligentną kobietą.
I kiedy stoisz przede mną z buńczuczną miną, ciskasz gromy spod za długiej grzywki i pytasz zaczepnie „a jak nie to co mi zrobisz” to wściekłość, bezsilność (no bo jedyne co chcę Ci zrobić to natrzaskać po dupie, odesłać na tydzień do swojego pokoju i trzymać tam o chlebie i wodzie, ale obie wiemy, że tego nie zrobię) miesza się z pewnością, że co jak co to charakterek to Ty masz i nie zginiesz w świecie. I wtedy boję się jeszcze bardziej, bo świat nie lubi takich krnąbrnych i upartych, o czym zapewne się przekonasz. A ja chciałabym, żebyś umiała walczyć o swoje, żebyś była pewna siebie, samodzielna i dzielna, ale nie pozbawiona wrażliwości, ciekawości świata i tego dziecięcego zachwytu nad wszystkim.
I jeszcze nie wiem jak to zrobimy, Internety nie dają przepisu, ale to się uda. Bo to się, kurde, musi udać. Nie ma innej opcji. Za to jest plan.