Jutro moja malutka Panna M kończy 18 miesięcy! Aż trudno mi uwierzyć, że już 1,5 roku zleciało odkąd mi ją dali w szpitalu, taką maleńką i całkowicie bezradną. A teraz to mały dożarciuch, który głośno i dobitnie walczy o swoje. A ja każdego dnia nie umiem się nadziwić jak mogło powstać coś tak doskonałego.
Przez Internety przewala się obecnie fala głównie krytyki kampanii Fundacji Mamy i Taty „Nie odkładaj macierzyństwa na potem”. Jak dla mnie spot chybiony, zresztą widziałam wcześniejsze akcje Fundacji i żadna do mnie nie przemawia, a z większością musiałabym ostro polemizować.
Ja zdążyłam zostać mamą, dużo później niż ta przeciętna 27 – latka. I nie dlatego tak późno, bo musiałam być w Tokio czy w Paryżu albo podążałam ścieżką kariery. Bo dopiero wtedy poczułam się na to gotowa. I każdego dnia, kiedy Panna M po raz fafnasty wyprowadza mnie z równowagi i szarpie cieniutką niteczką mojej cierpliwości, dziękuję za to, że nie uległam presji rodziców, teściów i całego świata, który wyszedł z założenia, że skoro mamy ślub to pora na dziecko. Mam wrażenie, że właśnie dzięki temu, że podjęłam całkowicie świadomą decyzję o tym, by powołać na świat małego Człowieka, łatwiej jest mi policzyć do 10 i jednak nie udusić i zamordować.
I kocham ją nad życie, rzuciłabym się go gardła każdemu kto spróbowałby ją skrzywdzić i nie mam pojęcia co bym zrobiła, gdyby nagle jej się coś stało. Ale nie umiem powiedzieć, że nie wyobrażam sobie życia bez niej. Wyobrażam sobie. Na pewno byłabym bardziej wyspana, mogłabym rzucić wszystkim w diabły i wyjechać w góry, pewnie miałabym więcej czasu na to wszystko na co teraz mi go brakuje. I wcale, ale to wcale nie oznacza, że byłabym szczęśliwsza. Byłabym sobą ale w innym miejscu i czasie.
Bo póki co łapię szczęście każdego dnia, odnajduję je w jej uśmiechu, mokrych łapkach zarzuconych mi na szyję, we wspólnym układaniu klocków albo odkrywaniu świata – bo przecież żuczek, listek, kwiatek, trawka, kamyk, mamo, świat jest taki fascynujący!
A góry, książki, cały świat poczeka, aż przestanę być jej tak bardzo potrzebna.
18 miesięcy wspólnej, dzikiej przygody… A i tak wiem, że najlepsze dopiero przed nami!