poniedziałek, 29 czerwca 2015

O niczym istotnym, poza tym, że jeszcze żyję

Nie umiem. Normalnie nie umiem się zmobilizować, żeby nie napisać zmusić, do napisania tekstu. Jakoś jak pomyślę o blogu to od razu mam mnóstwo innych zajęć albo koniecznie w tej chwili musze iść spać.
Ale w telegraficznym skrócie to Panna M zaczęła samodzielnie włazić na fotele i kanapę, więc jest jeszcze bliżej tego, by widowiskowo rozbić sobie głowę, bo zejść sama nie potrafi. A ja jutro jadę do fizjoterapeuty z moim popsutym kolanem. Na szczęście usg wykazało, że nic mu poważnego nie jest, ale fizjoterapia wskazana.
A poza tym to czekam na lato. Bo to co tera mamy to jakaś podła parodia jest.
No i czekam na to, żeby mi się zachciało tu wrócić.
A Wy na coś czekacie?

wtorek, 16 czerwca 2015

Dziadzia rządzi czyli kogo kocha moje dziecko


Ja: Kochasz mamę?
Panna M: nie!
Ja: a tatę?
Panna M: nie!
Ja: no to może kochasz łałę? (w sensie psa.. udzieliło nam się od niej i chwilowo pies jest łałą)
Panna M: nie, nie, NIE!
Ja: a kochasz w ogóle kogoś?
Panna M: dziadzia!

Ja: Panno M, a kto do Ciebie jutro przyjedzie?
Panna M miękko i z błogim uśmiechem na wyfaflunionym zupą ryjku: dziadzia!

… miało być o spsutym kolanie i o tym, że nie należy atakować psa miotłą, ale jestem za bardzo śpiąca. Może jutro. Albo kiedyśtam.

czwartek, 11 czerwca 2015

O byciu mamą 18 miesięcznej Panny M :)

Jutro moja malutka Panna M kończy 18 miesięcy! Aż trudno mi uwierzyć, że już 1,5 roku zleciało odkąd mi ją dali w szpitalu, taką maleńką i całkowicie bezradną. A teraz to mały dożarciuch, który głośno i dobitnie walczy o swoje. A ja każdego dnia nie umiem się nadziwić jak mogło powstać coś tak doskonałego.
Przez Internety przewala się obecnie fala głównie krytyki kampanii Fundacji Mamy i Taty „Nie odkładaj macierzyństwa na potem”. Jak dla mnie spot chybiony, zresztą widziałam wcześniejsze akcje Fundacji i żadna do mnie nie przemawia, a z większością musiałabym ostro polemizować.
Ja zdążyłam zostać mamą, dużo później niż ta przeciętna 27 – latka. I nie dlatego tak późno, bo musiałam być w Tokio czy w Paryżu albo podążałam ścieżką kariery. Bo dopiero wtedy poczułam się na to gotowa. I każdego dnia, kiedy Panna M po raz fafnasty wyprowadza mnie z równowagi i szarpie cieniutką niteczką mojej cierpliwości, dziękuję za to, że nie uległam presji rodziców, teściów i całego świata, który wyszedł z założenia, że skoro mamy ślub to pora na dziecko. Mam wrażenie, że właśnie dzięki temu, że podjęłam całkowicie świadomą decyzję o tym, by powołać na świat małego Człowieka, łatwiej jest mi policzyć do 10 i jednak nie udusić i zamordować.
I kocham ją nad życie, rzuciłabym się go gardła każdemu kto spróbowałby ją skrzywdzić i nie mam pojęcia co bym zrobiła, gdyby nagle jej się coś stało. Ale nie umiem powiedzieć, że nie wyobrażam sobie życia bez niej. Wyobrażam sobie. Na pewno byłabym bardziej wyspana, mogłabym rzucić wszystkim w diabły i wyjechać w góry, pewnie miałabym więcej czasu na to wszystko na co teraz mi go brakuje. I wcale, ale to wcale nie oznacza, że byłabym szczęśliwsza. Byłabym sobą ale w innym miejscu i czasie.
Bo póki co łapię szczęście każdego dnia, odnajduję je w jej uśmiechu, mokrych łapkach zarzuconych mi na szyję, we wspólnym układaniu klocków albo odkrywaniu świata – bo przecież żuczek, listek, kwiatek, trawka, kamyk, mamo, świat jest taki fascynujący!
A góry, książki, cały świat poczeka, aż przestanę być jej tak bardzo potrzebna.
18 miesięcy wspólnej, dzikiej przygody… A i tak wiem, że najlepsze dopiero przed nami!

środa, 10 czerwca 2015

Dialogi na cztery nogi czyli porozmawiajmy o kupie

10 czerwca 2015
Wprawdzie Panna M posługuje się tylko kilkoma słowami, które w różnych sytuacjach mają różne znaczenia, ale można sobie z nią już pogadać.

Dzisiaj rano:
Ja: Panno M, czy Ty zrobiłaś kupę?
Panna M: nie
J: ale na pewno?
PM: nie
J: A czy to nie z Twojej pieluszki rozchodzi się ten smród?
PM: nie
J: no to kto puścił takiego śmierdzącego bąka?
PM: Tata! (nieobecny od jakiejś godziny)

Trochę później, u mnie w pracy, ja rozmawiam z księgową, Panna M zażarcie smaruje ołówkiem po fakturze za wodę:
Ja, wyczuwając pewien odorek: Zrobiłas kupę?
PM: nie
J: a dzisiaj rano zrobiłaś?
PM: tak
J: a teraz nie zrobiłaś?
PM: nie
J: to co tu tak brzydko pachnie?
PM patrząc na księgową: Baba!

Skubaniec, nawet się nie zająknie i oko jej nie mrugnie kiedy łże jak pies!

wtorek, 9 czerwca 2015

Czekoladka? Niiieeeee, dziękuję!

9 czerwca 2015
Rozwijam z papierka batonik Kinder i zamierzam przystąpić do konsumpcji, ale kątem oka zauważam, że zbliża się mały sęp – Panna M – i już wyciąga łapki, a szare oczka mają wielce żebraczy wyraz. Odłamuję kawałeczek, podaję jej, ona ochoczo chwyta czekoladkę w rączkę, wsadza do buzi i zastyga. Na ryjku maluje się obraz skrajnego obrzydzenia, łapka wędruję do paszczy, wyciąga czekoladkę (całkiem nienaruszoną) i oddaje mi, mówiąc „nieee” i krzywiąc się. Odraczkowuje do swoich puzzli, cała czekoladka moja.

Myślicie, że jej tak zostanie? :D I cała czekolada tego domu będzie tylko moja, moja, moja? :D

poniedziałek, 8 czerwca 2015

O instrukcji, kosiarce, ranach odniesionych w boju i plasterku z żuczkiem


8 czerwca 2015
Pierwsza zasada każdej instrukcji użytkowania jakiegokolwiek przedmiotu to zasada zapoznania się z instrukcją obsługi. Zapoznałam się. I w niej jak wół było napisane, że pod żadnym pozorem nie należy kosić trawy kosiarką ze zdjętym koszem. Kropka.
Oczywiście, że koszę bez kosza. Kosz jest taki malutki, że co 5 m musiałabym się zatrzymywać i go opróżniać. Nie mam na to ani czasu ani ochoty. A szkoda mi zmieniać kosiarkę na taką z większym koszem skoro obecna działa i jestem z niej zadowolona.
Zawsze koszę bez kosza, ale za to w okularach ochronnych. I wczoraj też tak było. Se koszę, koszę, nagle łup, oberwałam czymś w głowę, konkretnie w czoło na linii, gdzie zaczynają się włosy. Zdążyłam puścić kosiarkę, wychrypieć rozzłoszczone qrwa i krew mnie zalała. Dosłownie. Z czynnym jednym okiem, no bo drugie tonie we krwi lecę do domu, dobijam się – nie mogę otworzyć sama, bo w obie ręcę łapię krew, żeby z ganku nie zrobić rzeźni. P jak mnie zobaczył szybko zaciągnął mnie do łazienki, tam ja się opłukałam, a on mi przygotował gaziki, środek odkażający i opatrunek, a zaaferowana Panna M kręciła się między naszymi nogami wielce niezadowolona, bo nikt nie chciał jej wziąć na ręce.
No. Krwi mnóstwo, a rozcięcie nawet chyba nie na 1 cm. Zaklejone plasterkiem i po całym ambarasie.
Dzisiaj poszłam do pracy z naklejonym na czoło kolorowym żuczkiem, bo w domu tylko dziecięce plasterki – efekt wizualny na fejsbuczku.
Także ten tego, moje drogie Czytelniki, najpierw instrukcje czytamy, a potem się do nich stosujemy. A ja zamierzam nabyć przyłbicę. Najlepiej używaną, od jakiegoś rycerza.

piątek, 5 czerwca 2015

Tarty por czyli przepis na kuchenną katastrofę


5 czerwca 2015
Tarliście kiedyś na tarce pora? Nie? Wy to mądrzy jesteście i niech Wam tak zostanie!
Ja tarłam włoszczyznę do zupy i pomyślałam „a pora też zetrę”. I okazało się, że myślenie nie jest dla wszystkich. Otóż tarty por wydziela jeszcze agresywniejszy zapach i to coś, co sprawia, że przy siekaniu cebuli oczy łzawią. Cebula, nawet ta najostrzejsza to jest mały pikuś przy możliwości pora. Zalałam się łzami, oczy zaczęły mnie tak piec, że nie mogłam ich otworzyć, automatycznie cała się zamarkałam… Ruszyłam w stronę łazienki, po omacku, słysząc jak Panna M gdzieś niedaleko woła „mama”. Idąc i nie patrząc nadepnęłam na psa, pies się zerwał i rozjechał na płytkach. Próbują złapać równowagę trzepnął jakimś swoim fragmentem Pannę M co to jechała na pupie pokazać jak ułożyła puzzle, Panna M wyrżnęła łebkiem w płytki – płacz, lament, dramat.
Wpadłam do łazienki, wytarłam oczy ręcznikiem, złapałam lamentującego brzdąca, który jak się odrobinę ogarnął to wskazała palcem psa i z wyrzutem sapnęła „łała”. No, przynajmniej wie dzięki komu ma guza.
Nie trzyjcie pora, proszę ja Was!

wtorek, 2 czerwca 2015

Przesmarkane!


2 czerwca 2015
W czerwiec weszłam z gorączką, zawalonymi zatokami, płonącym gardłem i samopoczuciem zbitego Azorka. Miała być Szklarska Poręba, miało być zoo w Libercu, miały być krótkie wakacje, a chwilowo ledwo mam siłę zawlec się z Panną M pod huśtawkę :( P pojechał sam, a my se zostałyśmy, dwa posmarkańce – tak, tak to ten mały zarazek Panna M wszystkich pozarażał.
Ma ktoś jakieś pomysły czym się mogę kurować nie szkodząc brzdącowi (karmienie)? Póki co na tapecie miodek z mniszka i syrop sosnowy.