29 listopada 2013
Wczoraj wizyta u ortopedy. Chyba faktycznie powinnam leżeć plackiem, bo sporty ekstremalne jak wizyty w przychodni mi nie służą.
Wizyta prywatna, bo pierwszy wolny termin z nfz-u w kwietniu, więc płacę, ale w zasadzie nie ma różnicy między pacjentem prywatnym a refundowanym. Lekarz przyjmuje od 14 do 17. Przebiegle, a przynajmniej tak nam się wydaje, przyjeżdżamy o 13:45. 6 osób już czeka. Siedzimy sobie spokojnie, ja staram się nie ruszać, żeby gnaty nie bolały, aż tu przez przypadek słyszę jak jedna pani mówi, że lekarz dziś wyjątkowo zacznie przyjmować od 15… Jest 13:55…. Siedzimy przez chwilę, po czym postanawiamy w tzw. międzyczasie podskoczyć do nas do domu i zabrać kilka drobiazgów. Wracamy do przychodni o14:50. W poczekalni ciemnawo od ludzi. Starszy pan ustępuje mi miejsca (pierwszy raz ktoś mi miejsca ustąpił, ale chwała mu za to i niech żyje sto lat!). Siedzę sobie, Mała kopie tak, że widać jak mi się brzuch cały rusza pod sukienką, starszy pan przygląda się z rozbawieniem, a pani obok nawiązuje rozmowę. Że jej córka to miesiąc temu urodziła. Chłopca, 4300 g i 61 cm długi. A że namęczyła się, bo lekarz źle ocenił wagę i zabronił położnej ją naciąć, no i popękała, dwa razy ja szyli, bo się szwy rozchodziły, a teraz to hemoroidy ma…. No cudnie, akurat teraz mi trzeba takich historii…
No ale w końcu docieram do lekarza, do którego skierował mnie ginekolog. Przy czym co robi lekarz? Mówi, że to czysta spychologia i w konsultacji o którą został poproszony przez ginekologa odsyła mnie do owego ginekologa.
No i tak o. Straciłam kilka godzin, trochę kasy, zabrałam kilka godzin teściowi, który wcale czasu nie ma za dużo, ale ze mną pojechał i czekał dzielnie i wiem dalej tyle samo co przed ową wizytą.