sobota, 29 grudnia 2012

Dlaczego piszę


29 grudnia 2012
Zapytałeś dziś dlaczego piszę. Dlaczego i po co?

Piszę, bo tak czasem łatwiej zebrać mi myśli. Zawsze tak miałam, od późnej podstawówki coś tam sobie bazgrałam. Nieporadne wiersze, opowiadania, wszystko do szuflady. Pamiętniki, takie grube, w twardych, czasem bardzo ładnych oprawach. A w nich zatrzymane w czasie dziewczęce łzy, szczęście skapujące z każdej małej literki, smak pierwszych pocałunków, pierwsze rozczarowania tym, że świat nie jest idealny, a ludzie nie zawsze są dobrzy i umiarkowana ekscytacja pierwszym seksem. Pisałam regularnie aż do połowy trzeciego roku studiów, zeszyt był przyjacielem, był powiernikiem, był ważny, bo zazwyczaj tylko on wiedział co naprawdę myślę, co naprawdę czuję…

Potem przestałam, by kilka late temu wrócić do pisania, ale już nie w postaci zeszytu w płóciennej oprawie, a w formie bloga. To trochę inna forma pisania. Nie o wszystkim chcę napisać, nie zawsze chcę by ktoś to przeczytał. Ale nadal to moje pisanie jest dla mnie ważne. Czasem pozwala uporać się z jakimś problemem, porządkuje chaos myśli, ukazuje coś w innym świetle. Myśl zapisana nagle nabiera innego koloru.

Ze skrawków tego mojego pisania jesteś w stanie ułożyć sobie jakiś obraz mnie, ale niepełny. Bo o wielu rzeczach nie piszę. Ja piszę, bo chcę, Ty czytasz bo….?

Od wczoraj pełnia. I mróz. I niebo bezchmurne. Gwiazdy próbują błyszczeć na granatowym niebie, ale światło księżyca je tłumi. Bo księżyc „taki dziś duży i brzuch ma pełen snów”*…

* pożyczam od Piotra, bo ładne. Pewnie się nie rozzłości.

czwartek, 27 grudnia 2012

I pray for your help


27 grudnia 2012
„I pray for your help
Not anything else
I pray for your help
Do you hear anything?
I’m standing on my knees
I lack the discipline
It’s not I don’t believe
Show me just anything
I need to feel the dream

But at times
I’m scared
I lift my hair on top of my head
All I want is to surrender
So I can finally rest
I trust my faith
I don’t have anything else
All I want is to surrender
So I can finally rest

I pray for your help
It’s not always easy
I just tend to forget
You’re real as gravity
Cause whatever you see
Catastrophe appears
I hope you understand…”

Imany „Pray for help”

środa, 26 grudnia 2012

Hoł, hoł, hoł…


26 grudnia 2012
Jestem już zmęczona świętami. Dziś nie cieszy nawet choinka, co zapewne cieszy P., bo nie zamęczam go co chwila pytaniem „kto ma najładniejszą choinkę, no kto?”…

Zaszyliśmy się na kanapie, każde w swoim końcu, zajęte swoimi sprawami. Niby osobno, ale cały czas razem, splątani nogami pod wspólnym kocem. Lubię tak spędzać wolny dzień, kiedy za oknem taka paskudna pogoda. Co jakiś czas trącam P. stopą, a on odchyla gazetę, zerka na mnie i uśmiecha się. W tle brzęczy radio, co jakiś czas któreś z nas komentuje to co uda nam się wyłowić jednym uchem. Co jakiś czas któreś z nas rzuca się nerwowo w poszukiwaniu pilota, żeby zmienić stację, jak leci coś irytującego.

P. coś marudzi,że jakoś mu zimno i że gdzieś jest przeciąg… Ja, że jestem głodna. W końcu wstaję i podgrzewam nam wigilijną zupę grzybowo – rybną. Przez chwilę w odgłosach z kanapy dominują tylko uderzenia łyżek o miseczki. Po chwili P. mówi, że ta zupka to był dobry pomysł, bo już mu cieplej i już mu nie wieje… Jak komuś będzie ciągnęło po nogach albo wiało po karku niech zje zupkę, najwyraźniej zupa dobra jest na wyimaginowane przeciągi…

Zmęczona jestem. Chyba zaraz wstanę, ubiorę się i posprzątam. Wiem, że są święta, ale w sumie co z tego? Podłoga prosi się o odkurzanie. Psie futerko pomieszało się z igłami, które gdzieś pogubiła sosna i jakoś tak chaos się nam na podłodze zrobił. Powymiatam z kątów okruchy nadziei, która wypadła mi dziś z rąk. Potłukła się na miliony drobnych okruchów, które zawstydzone skryły się po kątach. Powymiatam i spróbuję posklejać…

poniedziałek, 24 grudnia 2012


24 grudnia 2012
… I don’t want a lot for Christmas
There’s just one thing I need
I don’t care about the presents
Underneath the Christmas tree
I just want you for my own
More than you could ever know
Make my wish come true
All I want for Christmas is you…

środa, 19 grudnia 2012

na krawędzi


19 grudnia 2012
Ten grudzień to mnie naprawdę wykończy. W pracy w domu, poza domem… W pracy urwanie dupy ze wszystkim, jak to na koniec roku, gdzie się nie obrócę to coś trzeba zrobić, najlepiej na tydzień temu. W domu jakby to samo, poza domem… No przepraszam bardzo, ale komu należy obić pysk za tą zgniłą pogodę? Niech to się zdecyduje wreszcie, bo póki co to jest syf i poruta, a nie zima.

Do tego wszystkiego smarkam, coś mi w gardle rzęzi i znów chyba mam zapalenie pęcherza.

W związku z tym wszystkim powyżej wszyscy zdają sobie sprawę, że przypominam małą furię, złowieszczo uśmiechniętą i ukradkiem ocierającą jad skapujący z kłów. Pazurów nie muszę nawet piłować, dziś udało mi się dwa złamać…

I tak o drodzy Państwo. Idę piec ciastka.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

17 grudnia czyli dzień bez przeklinania


17 grudnia 2012
Pobiłam dziś chyba własny rekord w rzucaniu mięsem, bo komputer mój służbowy chyba dziś postawił sobie za punkt honoru doprowadzenie do tego, żebym ze złości zjadła swoje rękawiczki. Za karę nie zaktualizowałam mu systemu, niech wie, że źle czyni denerwując mnie w grudniu.

Poza tym szef jakoś nie wykazał entuzjazmu na moją prośbę, żeby mnie już wysłał na emeryturę… Rozbawiłam go i owszem, ale jakoś nie dostałam odpowiedzi pozytywnej.Nie wiem, może jutro się przypomnę….

I powoli wpadam w świąteczny nastrój. Kurierzy zaczynają dostarczać zamówione prezenty, w domu pachnie piernikami, które wczoraj piekłam, w spiżarce pachną wędzone, swojskie szynki, czekają buraczki na barszcz, w lodówce czeka ciasto na ciasteczka miodowe, a pod domem stoi grzecznie choinka. Jakoś w tym roku nawet panuję nad sytuacją i cieszyć mnie to zaczyna.

Co nie zmienia faktu, że i tak mnie ten grudzień mocno wqrwia.

czwartek, 13 grudnia 2012

o czytaniu


13 grudnia 2012
Uwielbiam książki. Wieczór spędzony na kanapie z książką nigdy nie jest wieczorem straconym. Zakopanie się pod kołdrą z książką to dobry sposób na spędzanie czasu. Prawie zawsze mam ze sobą jakąś książkę.

Ale czasem odkładam książkę na półkę i czytam Ciebie. Szeroko zamkniętymi oczami. Czytam Cię opuszkami palców, próbując wyczuć puls tętniącej w Twoich żyłach krwi. Przebiegam nimi po Tobie szybko i nieuważnie, lub studiuję pilnie, skupiając się na każdym milimetrze Twojej skóry. Czytam Cię koniuszkiem języka, który leniwie przesuwa się po Tobie, jak ślimak zostawiając za sobą ślad ze śliny, który szybko znika z Twojej gorącej skóry. Czasami nad pewnymi akapitami zatrzymuję się dłużej lub wracam do nich częściej niż do innych, jakbym akurat ich smak i ciepło chciała zapamiętać i zatrzymać na dłużej. Mogłabym powiedzieć śmiało, że po tych wszystkich latach znam Cię już na pamięć, mogę cytować z pamięci, a mimo to każde rozpoczęcie lektury sprawia mi przyjemność i chcę do niej wracać wciąż i wciąż. Bo za każdym razem jest inaczej, ciągle odkrywam coś nowego, innego, fascynującego. Ciągle jesteś pasjonującą lekturą – w długie zimowe wieczory i leniwe weekendowe poranki.

środa, 12 grudnia 2012

12.12.2012 godzina 12:12


12 grudnia 2012
Magiczny moment… Srali muchi będzie wiosna…

Magiczny moment objawił się tym, że rozjechały mi się dwie liczby, które teoretycznie miały być jeśli nie takie same to bardzo do siebie zbliżone, a różnica wyszła prawie 900… Magia, zaprawdę, bo przewertowałam ten plik excela z każdej możliwej strony i nie znalazłam przyczyny rozjechania… Może jutro, przy 13-stym coś się poprawi…

wtorek, 11 grudnia 2012


11 grudnia 2012
Morze jakoś mnie rozmazało i roztęskniło. Tęsknię za wszystkim i za niczym. Za morzem, za łagodnym szumem fal. Za mewą rozdartą, przelatującą tuż nad moją głową. Za piaskiem, miejscami zbitym w zamarznięte grudki. Za smakiem flądry – co z tego, że z mrożonki, skoro została zjedzona kilka metrów od plaży. Tęsknię za Tobą. Za Starówką rozświetloną świątecznymi ozdobami. I za Naptunem, głupio wyglądającym z mewą na głowie, która za nic mając dobre obyczaje na boską głowę zrobiła kupę. Moja tęsknota ma smak soli, roztartej na wargach. Smak twarożku z solą i zielonym szczypiorkiem. Smak herbaty z cytryną, pitej w kubku na którym splatałam zmarznięte palce, żałując, że nie ma Cię obok, zawsze to fajniej jest pić herbatę we dwoje i splatać wspólnie swoje palce.

I za wiosną tęsknię. Jeszcze się dobrze zima nie zaczęła, a już mi doskwiera zimno i biel wokół.

Odkąd wróciliśmy ja taka jakaś roztęskniona jestem, rozkojarzona i jedyne na co mam ochotę to zwinąć się w ciepły kłębek i przespać tę zimę, tę tęsknotę, ten stan dziwny…

wtorek, 27 listopada 2012


27 listopada 2012
Nieobecnym wzrokiem wpatruję się w płomień świecy, a w mojej głowie kłębi się milion myśli. Obijają się o siebie, gubią, odnajdują, by za moment znów gdzieś przepaść. Gdybyś spytał o czym myślę, nie umiałabym odpowiedzieć. A przecież nieprawdą byłoby powiedzenie, że o niczym… Ugniatając między palcami kuleczkę z miękkiego, ciepłego i pachnącego wosku przełykam gorzki smak rozczarowania…

poniedziałek, 26 listopada 2012

Oczekując na…


26 listopada 2012
Widziałeś kiedyś jak wygląda oczekiwanie? Umiałbyś je opisać? Nie? To spójrz na mnie. Dzisiaj. Teraz. Cała jestem oczekiwaniem. Na pozór spokojna, opanowana, z delikatnym cieniem uśmiechu czającym się w kącikach lekko rozchylonych warg. A tak naprawdę spięta do granic możliwości. Próbująca nad tym zapanować. Bezskutecznie póki co. Spójrz w moje oczy. Wielka nadzieja wyziera z kącików szarych oczu, przycupnęła w cieniu rzęs. Rozsądek próbuje ją przegonić, by w razie niepowodzenia uchronić mnie przed rozczarowaniem, ale to na nic. Nadzieja też oczekuje. Jak ja. I tak sobie czekamy, pozornie spokojne, pozornie obojętne, pozornie niezainteresowane. Niech cię to nie zwiedzie. Bo to dwa małe, rozedrgane kłębki nerwów. W oczekiwaniu… na cud…

sobota, 24 listopada 2012

21…


24 listopada 2012
… rocznica śmierci Freddiego…

Z tej okazji postaram się dzisiaj nikogo nie zagryźć…

… Innuendo …

Dramatycznie!


24 listopada 2012
P. spogląda na doniczkę, w której od sierpnia tkwią nasionka klonu, który miał wykiełkować i być bonsaiem, a póki co było tam tylko pełno małych robaczków i mówi: Chyba przestanę podlewać tego bonsaika, bo nawet robaczki mi umarły…

sobota, 17 listopada 2012

My name is Owocówka. Muszka Owocówka.


17 listopada 2012
Czuję się osaczona. W całym domu mam pełno owocówek i za cholerę nie wiem skąd i dlaczego. Śmieci wyrzucone, żadnego jedzenia na wierzchu, a te cholery są wszędzie. Siedzą na wszystkim – okno, ściana, szafka, ściereczka, kabel od czajnika, czajnik, drewniana łyżka (czysta!), czyste naczynia… Dziś rano otworzyłam oko, a mała mucha siedziała na ścianie koło łóżka. Wchodzę do łazienki – trzy siedzą na szczoteczce do zębów…

Przegięły. Zaraz idę zwalczyć te gówniane owady, nim doprowadzą mnie do jeszcze większego szału…

Baj baj maszkary!

P.S. Na parapecie kuchennym stoi wiklinowy koszyczek z jabłkami. A na nim ani jednej muchy….

czwartek, 15 listopada 2012

.


15 listopada 2012
Rozpoczął się sezon grzewczy i kaloryfery stały się ciepłe. A wraz z nimi nastał czas zawalonego gardła, zatkanego nosa, łamania w kościach i stanu podgorączkowego. Szlag by to jasny trafił… Jak ja cię listopadzie nienawidzę….

środa, 14 listopada 2012

O pajonku przebrzydłym


14 listopada 2012
Jak się nic nie dzieje to się nic nie dzieje. Jak P jest w domu to się nic nie dzieje. Jak Pies jest w domu to się nic nie dzieje. Jak P nie ma, jak Pies jest w ogrodzie, a ja sama w domu jestem to się zawsze dzieje.

Wchodzę do łazienki wyciągnąć pranie z pralki, patrzę, a tam, na brzegu wanny siedzi pajonk. Taki średni, ale pajonk. Psa nie ma, żeby go zjadł, P nie ma, żeby go zabrał. Szybka myśl – zakleję drzwi taśmą, żeby sukinsyn nie wylazł z łazienki i poczekam na P. Druga równie szybka myśl – nie dam rady nie korzystać z łazienki aż do jutrzejszego wieczoru. Trzecia myśl – musisz coś z nim zrobić SAMA… Taa, najprościej byłoby go walnąć kapciem i truchełko spłukać prysznicem. Ale trochę żal „gupka”. Wzięłam szmatkę, prędkim ruchem zagarnęłam pajonka, który pewnie dostał 8 zawałów, 3 udary i rozwolnienia, zwinął się w kuleczkę, a ja go z odrazą wyniosłam za drzwi i ściereczkę dokładnie wytrzepałam, ku uciesze Psa. Nie wiem czy pajonk przeżył, ale to było najbardziej humanitarne zachowanie wobec niego na jakie mnie stać – w szmatę i za drzwi.

Dobrze, że go znalazłam ot tak, a nie podczas kąpieli, bo wrzask byłby jak u Hitchcocka tylko tysiąc razy bardziej…

niedziela, 11 listopada 2012

Reszta z dzielenia czyli jak rozbroiłam drzwi z zamka


11 listopada 2012
Strasznie edukacyjny miałam łikend. Najpierw P. ze zgrozą oniemiał jak się okazało, że nie pamiętam co to jest reszta z dzielenia. Podobno w podstawówce tego dzieci uczą. No to mam prawo nie pamiętać, bo podstawówkę dawno temu skończyłam. W każdym bądź razie tłumaczył mi to na miseczkach z cukierkami. A jak już w końcu załapałam o co chodzi to potem podczas wspólnej kąpieli co chwilę wymyślałam reszty z dzielenia z jakichś wielkich liczb, dumna z siebie bardzo. Ale ponoć robię to jakoś od dupy strony. Ale za to skutecznie!

A dziś nam się troszkę zepsuł zamek w drzwiach i chciałam naprawić. Rozkręciłam toto, potem P rozkręcił resztę, bo sił mi brakło i ujrzałam przed sobą wnętrze zamka. Okazało się, że nie działa bo taki pierścień, który otacza bolec od klamki był pękł na cztery części. Reszta z dzielenia wyszła mi cztery plus okruszki. Skleiłam to to kropelką, ale potem jednak znów się rozwaliło, a efekt jest taki, że mam opuszki z czarnymi plamami, bo mi się śmiotki zamkowe do palców na kropelce przykleiły… Jutro trzeba nabyć nowy zamek, z tego już nic nie będzie… Ale cenne doświadczenie – wiem jak wygląda zamek od środka i umiem go złożyć z najdrobniejszych elementów. Nawigacja w samochodzie też działa.

Taaak, ja to mam jednak talent….

czwartek, 8 listopada 2012

Zostań bohaterem w swoim samochodzie!


8 listopada 2012
Ostatnia próba podładowania nawigacji w samochodzie skończyła się tym, że zapadł werdykt, że zapalniczka nie działa. Trzeba jechać do serwisu. Ale przypomniało mi się, że jak P. wsadzał tą ładowarkę do gniazda zapalniczki to coś tak cichutko cyknęło. Pomyślałam, że bezpiecznik. Podzieliłam się „odkryciem” z P., który uznał, że moja diagnoza i owszem może mieć pokrycie w rzeczywistości i że sprawdzimy.

Minął dzień, dwa, pięć, P. pewnie dawno zapomniał, że był plan „bezpiecznik”, a ja nie zapomniałam, bo żywo mnie interesuje możliwość nieograniczonego korzystania z głosu Krzysia Hołowczyca jak będę się zapuszczać w gęstwinę stolicznych ulic i uliczek.

Dlatego dziś, wzięłam instrukcję obsługi hjundka, na wszelki wypadek czołówkę ;) i udałam się do garażu. W instrukcji znalazłam rozdział o bezpiecznikach, udało mi się zlokalizować owe w samochodzie, pod kierownicą i się zaczęło. Najpierw klapka zabezpieczająca nie chciała odskoczyć. Okazało się, że potrzebne są siła razy gwałt, a ja chciałam po dobroci. Ok, punkt pierwszy zrealizowany, bezpieczniki są. Namierzyłam ten właściwy. Ok, jest nieźle. Ale w mondrej ksiunszce napisali, że bezpieczniki należy wyciągać przy użyciu takiego czegoś co znajduje się w drugiej skrzyneczce z bezpiecznikami, pod maską. Ok, wiem gdzie jest maska, umiem ją otworzyć. Namierzyłam skrzynkę, ale skrzynka owa nie chciała się otworzyć. Znów byłam za delikatna, siła z gwałtem pomogły. W owej skrzyneczce i owszem takie małe plastikowe szczypczyki były. Wzięłam, wyjęłam, wróciłam pod kierownicę. Udało się nawet bezpiecznik wyjąć, ale na oko był sprawny. Wsadziłam z powrotem, próba zapalniczki, nic. No to tak sobie pomyślałam, wyjmę inny, sprawdzę czy może się czymś różnią. Wyjęłam pierwszy lepszy, wygląda tak samo. Ale pod światło patrząc to pod plasticzkiem są druciki. Biorę ten od zapalniczki, pod plasticzkiem druciki przerwane. HA! Brawa dla mnie! Echa braw i fanfar nie zdążyły minąć, a ja się zorientowałam, że ten wyjęty bezpieczniczek pierwszy lepszy nie wiem gdzie był… Bo pech chciał, że wyjęłam taki jakiś, wokół którego były wolne miejsca, a na rysunku powinny być zajęte… I teraz w sumie nie wiem czy wyjęłam taki od czegośtam z alarmem czy od świateł przeciwmgielnych… Wsadziłam go z powrotem, ale nie jestem pewna czy w dobre miejsce…. Przy wsadzaniu tego niewiadomoodczegojestem bezpieczniczka do tej dziury wpadły mi te szczypczyki… Gmeram, świecę czołówką, macam na oślep. Nie ma. No jak kamień w wodę. Już zaczęłam mieć wizję, że będę pierwszym przypadkiem w historii serwisu co to przyjedzie, zrobi bezradną minę i powie „bo wie pan, bo mnie tam szczypczyki wpadły”… Ale gmernęłam raz jeszcze i dziady się znalazły. Wsadziłam też ten przepalony na miejsce, pozamykałam te wszystkie klapki, pudełeczka, maski i udałam się pod dom celem zabrania torebki i udania się po bezpieczniczek do sklepu. Przy czym pomyślałam, że przecież muszę bezpiecznik zabrać ze sobą, bo za cholerę nie wytłumaczę o co mi chodzi – „wie pan, potrzebuje taki niebieski bezpiecznik, z numerkiem 15″… Choć to powinno wystarczyć – kolor i ilość amperów… No ale znów oderwałam klapkę, przytomnie szczypczyków nie schowałam pod maskę, wyjęłam bezpiecznik i pojechałam. A w sklepie okazało się, że wszelkie bezpieczniczki są, ale akurat moje niebieskie 15 wyszły, będą jutro. I teraz do jutra hjundek będzie miał szczypczyki w przegródce, otwartą klapę pod kierownicą, czołówkę na wszelki wypadek i instrukcję obsługi otwartą na 59 stronie. Jutro akcja zostanie zakończona, mam nadzieję, że sukcesem. W sensie, że okaże się, że to był jednorazowy wybryk, a nie, że nawigacja przepala bezpieczniki i powinnam wymienić nawigację….

Dumnam z siebie niebywale.

poniedziałek, 5 listopada 2012

.


5 listopada 2012
Gdyby tak po poniedziałku był weekend… A po weekendzie znów poniedziałek po którym byłby weekend…

Och, rozmarzyłam się… Czuję się tak, że śmiało mogłabym iść na emeryturę.

I tak o. A wiecie, że słońce wstaje później niż ja? Skandal!

niedziela, 4 listopada 2012

Zaburzenia tożsamości


4 listopada 2012
Sroga zima musi iść, bo sikory żrą jak głupie, a wróble, kowaliki i dzięcioły im w tym nie ustępują pola.

Siedzimy w domu, zza okna dobiega ptasi rwetes, a nagle w ścianę domu coś stuka. Pewnie dzięcioł. Tylko po cholerę stuka w dom? Wstaję, zerkam przez okno, a tam mała bogatka z uporem maniaka wydziobuje dziurkę w tynku… I po jaką cholerę ja się grzecznie pytam? Ta przyroda naprawdę bywa nachalna i nieobliczalna…

sobota, 3 listopada 2012

Bossa nova


3 listopada 2012
Leniwy, pochmurny sobotni poranek. Zwinięta na kanapie czytam książkę Jana Nowickiego, P. siedzi na fotelu z netbookiem, w tle gra radio. Rejestruję, że leci jakaś bossa nova, jakaś pani śpiewa coś o wysiadaniu na małej stacji. Zaczynam czujnie wyczekiwać reakcji P. I nie zawodzę się. P: jak ja nienawidzę takiej muzyki… jakaś bossa nova…  – gdy wymawia te słowa aż czuć w powietrzu pogardę i złość, skapujące z każdej literki. … gdybym miał tu lepsze głośniczki…. Nic się nie odzywam, nawet na niego nie patrzę, ale zaczynam mimowolnie się śmiać. P: i jeszcze ten durny tekst, wysiądę na małej stacji… nie słyszysz tego?!?!? Śmieję się już bez skrępowania, pani od bossa novy chyba decyduje się jednak wysiąść, bo piosenka się kończy, ja wracam do lektury, P. do netbooka, a w Trójce rozpoczyna się „Kocham pana panie Sułku”…

piątek, 2 listopada 2012

Oto jest pytanie!


2 listopada 2012
„Jak Ty to robisz, że na co  dzień biegasz w bojówkach i bluzach z kapturem, klniesz jak szewc, samochód prowadzisz jak facet – nie agresywnie, ale pewnie, umiesz wymienić butlę z gazem i wiesz co i gdzie samochód ma pod maską, a mimo tego kobiecość i tak wyłazi z ciebie na każdym kroku?”

Hmm… Takim dziwnym pytaniem dzisiaj kolega zbił mnie z pantałyku… A cholera wie, jakoś pewnie mimochodem się tak dzieje, o ile to prawda… Choć nic nie chciał, więc po co miał zmyślać? ;)

poniedziałek, 29 października 2012

O pustej świątyni


29 października 2012
Gdzie się nie obejrzę to znajduję reklamy książki „Pięćdziesiąt twarzy Greya” E. L. James. Recenzje są niezbyt pochlebne, tematyka też jakaś niekoniecznie pociągająca, więc nie jest to książka, która będzie na moim regale.

Ale w Radiu Zet Małgorzata Socha czyta codziennie fragmenty i dziś zapodałam sobie kilka. Uch… Utwierdziło mnie to tylko w przekonaniu, że słusznie podjęłam decyzję o niekupowaniu tejże powieści. Ale co mnie jakoś tak rozbawiło to wewnętrzna bogini głównej bohaterki, o której ona co rusz wspomina. Kiedy jest podniecona jej wewnętrzna bogini tańczy. Kiedy jest zła jej wewnętrzna bogini warczy, a kiedy jest zaskoczona lub oszołomiona jej wewnętrzna bogini wstrząśnięta milczy.

Ja tam nie wiem, najwyraźniej bogatsze ode mnie życie wewnętrzne ma mój Kot Łobuz ze swoimi tasiemcami, bo Wewnętrznej bogini w sobie nie odkryłam i obawiam się, że to nigdy nie nastąpi… Ja jak mam orgazm to mam orgazm, jak warczę to warczę, a jak jestem wstrząśnięta to ca najwyżej bezmyślnie otwieram usta i nie wiem co powiedzieć.

No i teraz nie wiem czy mam się martwić czy nie, że jestem jak ta opuszczona świątynia, bez bogini…. Zimno się zrobiło, śnieg pada, a do tego nie mam wewnętrznej bogini… No jak to tak?

niedziela, 28 października 2012

o rosole


28 października 2012
Ciepły i bezpieczny dom kojarzy mi się z zapachem niedzielnego rosołu. Dlatego, nie zważając na śniegi, mrozy, niedogodności, wyprowadziłam samochód z garażu i udałam się na zakupy, celem nabycia włoszczyzny i kurzego trupka.

Nastawiłam rosół i zajęłam się różnymi rzeczami. W tak zwanym międzyczasie wyszłam do ogródka wywiesić ptaszorom kulki z karmy, żeby biedaczki sobie zaczęły kojarzyć, że w tymże ogródku stołówka zimowa rozpoczyna działanie. Wróciłam do domu z nosem czerwonym z zimna i lekko zgrabiałymi dłońmi, otworzyłam drzwi z przedpokoju i uderzyło we mnie ciepło. Cichutko brzęczało radio, pies tylko sapnął i z powrotem przymknął powieki, a w nozdrza wdarł się zapach rosołu. Jedyny, niepowtarzalny zapach gotujących się warzyw i mięska. Rosołu z przypaloną cebulką i z kulkami pieprzu. Zapach znajomy, zapach ciepły, zapach bezpieczny.

Teraz, już z parującym kubkiem w dłoniach, trochę piszę ale większość czasu wpatruję się w okno, w zapadający zmierzch, co chwila parząc usta gorącym i aromatycznym rosołem. Jest dobrze, jest bezpiecznie, jest domowo. Tak jak powinno być w niedzielne popołudnie.

sobota, 27 października 2012

Grunt to plan!


27 października 2012
Plan był/jest perfekcyjny.

Biorę miseczkę, gąbeczkę, szmatkę, radyjko i idę myć szafki w piwnicy. Po umyciu szafek chowam rzeczy do rzeczonych szafek i mam posprzątaną piwnicę.

Plan ten urodził się z samego rana, z racji tego, że za oknem zgnilizna, prace ogródkowe wykluczone. Podczas śniadania obmyślałam szczegóły typu jaka miseczka, jakiego koloru gąbeczka, szmatka duża czy mała, a może dwie szmatki… Po śniadaniu lekko znużona planowaniem strategicznym odpoczywałam sobie pod kocykiem z książką, piwnicznej misji absolutnie nie porzucając. I leciała w tle płyta Gamma Raya. Znudzona leżeniem, w tak zwanym międzyczasie zrobiłam pranie, a nawet odziałam się stosownie do zgnilizny i udaliśmy się z Psem na obchód pól. Na owych polach o mało co, a stojąca woda zassała by nas na amen, aleśmy się nie dali i nawet standardową trasę żeśmy zrobili (Pies razy trzy, bo biegał w tę i nazad). Skończyło się ogólnym przewianiem, lekkim przemoczeniem i śmierdzeniem Psa mokrym psem. No i po tak niebezpiecznej akcji wróciłam na kanapę pod kocyk, no bo jak taka przemarznięta miałam iść do piwnicy. Zaległam na kanapie i obmyślałam czym te szafki umyć najlepiej – płynem do naczyń, cifem, a może takim czymś co usuwa tłusty bród… Wczesny wieczór zastał mnie na tych rozważaniach i P. zarządził robienie obiadu. W kuchni spędziliśmy uroczo czas, potykając się co chwilę o Psa, udało mi się nawet piwem nie trafić do szklanki i nie rozsypać mąki. Obiad wyszedł pierwsza klasa. No a jak to po obiedzie to sjesta obowiązkowa. No bo przecież piwnica nie penis, postoi. No a ja poleżę na tej kanapie pod kocykiem. A teraz to jednak trochę za późno na zejście do piwnicy….

Bilans dnia jest taki: przeczytałam prawie całą książkę, wyleżałam się pod kocykiem za cały tydzień nieleżenia pod kocykiem, odkupkałam psa poza ogródkiem (jedna kupa mniej do sprzątania!), zrobiłam pranie, zjedliśmy pyszny obiad, po raz kolejny upewniłam się, że zakup lamp stojących, lampki – peryskopu nad moim kawałkiem kanapy i rozpalenie zapachowych świec działają cuda, a pszeniczne piwo z miodem jest niedobre. No i najważniejsze – mam perfekcyjnie obmyślony plan posprzątania piwnicy! Łącznie z kolorem gąbeczki, wielkością miseczki i rozmiarem szmatek – ta mniejsza będzie na pajonki ewentualne.

Jestem zmęczona ale dumna – nie wiedziałam, że potrafię coś tak perfekcyjnie zaplanować!

…. jeeeeej….. napisałam brÓd!!!!!!!!!!!!!!!! …… idę do kąta przemyśleć swoje postępowanie, kuląc się ze wstydu…..

czwartek, 25 października 2012

pleśń i zgnilizna


25 października 2012
Ktoś podprowadził złotą jesień i pozostawił to paskudne coś za oknem. Coś wilgotnego, oślizgłego, coś nieprzyjemnie wdzierającego się pod polar, pod sukienkę, pod kaptur. Świat stał się odrażającym miejscem, w którym miliony malutkich kropel osiadają wszędzie. Świat śmierdzi mokrym psem, mokrą owcą, mokrą kurą, ewentualnie mokrymi, żołnierskimi onucami.

Ale zima może przyjść, dzisiaj udało się obuć hjundka w obuwie zimowe! Wyszybciłam zimę, przynajmniej w tej kwestii, bo w pozostałych to ja jeszcze mam maj w sercu i umyśle. I zima mnie zaskoczy jak drogowców zapewne. No ale trudno świetnie, pomyślę o tym innym razem.

piątek, 19 października 2012

.

.
19 października 2012
Nie martw się… Łatwo powiedzieć, z wykonaniem jakby gorzej…

muchy w dupie, słońce w oczach, a we włosach wiatr

środa, 17 października 2012

.

17 października 2012
Chryste co za dzień! Dawno tak dobrze nie było! Jutro sobie zrobię powtórkę, naprawdę!

Zresztą, pisać mi się nie chce…. I bardzo dobrze, co ja wam będę opowiadać! Choć muchy w dupie nadal siedzą, ale objawiają się tylko i wyłącznie warczeniem na obcych…

czwartek, 11 października 2012

.

.
11 października 2012
Instytut Onkologii z zewnątrz wygląda zwyczajnie, ot kilkupiętrowy, duży budynek. Wokół trochę zieleni, ciąg dalszy miasta. Mnóstwo samochodów wokół, trudno znaleźć wolne miejsce. To znaczy, że dużo ludzi potrzebuje pomocy onkologów… Gdy jesteś w środku co jakiś czas mijają cię ludzie w chustach na głowach, z poważnymi oczami w wychudłej twarzy. Ale częściej mijają cię ludzie, którzy wyglądają na całkiem zdrowych. Przechodzi lekarz, dwie pielęgniarki opowiadają sobie o przygodach wnuczka w przedszkolu, idzie robotnik w pobrudzonych spodniach, a na ramię ma zarzuconą wielką wiertarkę. Ot zwykła krzątanina w przychodni. Ale kiedy przechodzi koło ciebie kilkuletnia dziewczynka zamierasz w bezruchu. Jednocześnie rejestrujesz jej duże, podkrążone oczy pod łukami brwiowymi pozbawionymi brwi, kolorową bandamkę, spod której nie wysmykują się niesforne kosmyki, patrzysz jak kurczowo zaciska rączkę na brunatnym misiu, a rączka ta jest uzbrojona w wenflon. Patrzysz i czujesz jak coś chwyta cię za gardło, jak coś w twojej głowie chce byś jak najszybciej wybiegła z tego budynku, byle dalej, byle szybciej, uciekła z tego miejsca i już nigdy nie wróciła. Chciałabym już nigdy nie musieć tam jechać, nawet tak jak tym razem – jako kierowca…

wtorek, 9 października 2012

o czekaniu


9 października 2012
Od 9 dni czekam. Robię tysiące rzeczy – jem, śpię, biegam po polach z psem, sprzątam, czytam. Zachłysnęłam się pięknem jesiennych Tatr, pojeździłam sobie trochę po szeroko rozumianej okolicy. Ale robiąc to wszystko cały czas czekałam.

A teraz, kiedy za niecałe 2 godziny będziesz, cała jestem tym czekaniem. Zaparzyłam sobie herbatę i czekam. Nerwowo przeglądam jakieś głupoty w Internecie, nieuważnie bawię się z psem i czekam. A jak już się doczekam to owinę się Tobą, Twoim zapachem, Twoim smakiem i też będę czekać. Na to, że to przecież tak szybko się skończy…

poniedziałek, 1 października 2012

.

.
1 października 2012
I pojechałeś. A ja jeszcze nie umiem przyzwyczaić się do tego, że mam nie czekać. Jeszcze jakoś to do mnie nie dociera, że nie mam po co czekać z obiadem, z kolacją, że nie wrócisz wieczorem, że nie napijemy się wspólnie herbaty i że dziś nie zasnę wplątana w Twoje nogi. Choć teraz jak to piszę to chyba zaczyna to pomału do mnie docierać, bo jakoś mi smutniej, jakoś markotniej, jakoś wilgotniej w oczach. Pies też jeszcze nie wie, że ma na Ciebie nie czekać. Ale nie powiem mu tego, co się będzie futrzak stresował…

Ech, nim zrobi mi się całkiem ponuro i źle pójdę posprzątać łazienkę. Głupie domowe zajęcia są najlepsze na smutki….

wtorek, 25 września 2012

O korniszonie


25 września 2012
Czuję się, jakby ktoś przewiercał mi mózg. Mam dyżur, a za drzwiami ekipa elektryków robi remont w budynku. Kują ściany, wiercą dziury. Jednocześnie pracują ze dwie wiertarki, jeden jakiś młot i paru panów tłucze się młotkami… Po ośmiu godzinach spędzonych w pracy, po 3,5 godziny spędzonych przy dźwiękach wiertarek udarowych wrócę do domu i chyba kogoś zabiję.

Bo na razie mam ochotę przed tym wszystkim wczołgać się pod łóżko i udawać, że mnie nie ma.

No i do tego drzewa są zjadane przez korniszony, jak mnie dziś poinformował rezolutny 4-latek… No i bądź tu zdrowym na umyśle….

niedziela, 23 września 2012

.

.
23 września 2012
Chłodnymi dłońmi oswajam tęsknotę.

Oprócz dłoni mam także zimny nos. To dziwne, wiesz? Zawsze jak tęsknię, jak jestem niespokojna, zdenerwowana albo czegoś się boję mam zimny nos.

U psa chłodny i wilgotny nosek to oznaka tego, że u niego wszystko dobrze, że jest zdrowy i zadowolony z życia.

A u mnie? A u mnie niekoniecznie. W jakimś sensie jestem chora. Chora z tęsknoty, mimo tego, że ciągle jesteś obok… Choroba jest lekka, to zwykły katar. Spróbuję go zaleczyć przez najbliższe 7 dni. Żeby nie zdążył przekształcić się w coś poważniejszego. Bo wtedy nie będzie miał kto okryć mi stóp kocem i wsunąć w dłonie kubka z parującą herbatą…

sobota, 22 września 2012

Dzień dobry, nazywam się Jesień, od dziś ja tu rządzę…


22 września 2012
No i proszę. Już jest. Powitała mnie dzisiaj rano chłodem, wyzierającym z każdego źdźbła trawy. Ale oswoiłam chłodne powitanie przyjaznym szumem włączonych kaloryferów.

Nie dała za wygraną i pokazał się deszcz. Najpierw delikatna mżawka, potem zwykła ulewa. Smagana zimnym wiatrem i lodowatymi kroplami schroniłam się przed nią w domu, gdzie kaloryfery nadal mruczały cichuteńko swoją ciepłą melodię, a ja dodatkowo ogrzałam dłonie o kubek pełen pachnącej, zielonej herbaty.

A teraz? A teraz Jesień zawadiacko uśmiecha się do mnie słońcem i macha złotymi liśćmi czereśni. Speszone kaloryfery zamilkły i cichutko sobie stygną, zawstydzone tym, że nie potrafią konkurować z ciepłymi promieniami słońca. Jednak przewrotna dama z tej Jesieni, bo jak na moment wystawiłam nos za próg to dostałam zimnego pstryczka od jej kolegi, Wiatru.

Ale wierzę w to, że jeszcze czeka mnie piękna, rozbuchana kolorami, odziana w złoto i purpurę polska złota jesień. A dziś to tylko taki pokaz sił i tego na co ją stać…

czwartek, 20 września 2012

znalazłam szczęście!


20 września 2012
Trzy dni bez Internetu – bo znów ukradli kable – wchodzę po tej przymusowej abstynencji, a tam Internet huczy od tego, że księdzu dzieci lizały kolana… Dziwny jest ten świat, skończyłam tą informację na przeczytaniu samych nagłówków, bo jakoś mnie to zniesmaczyło. Nie wnikam w zabawy kleru, kiedy nie jest zajęty odprawianiem mszy, ale lizać kolana? Księdzu? W sensie, że mężczyźnie… Przecież facet zazwyczaj ma owłosione kolana… Futro między zębami? Pfuj. Czasem jakby lepiej jest bez Internetu.

No ale ja tu o księdzu i jego kolanach, a przecież ja chciałam rzec, że znalazłam szczęście w ogródku! Szczęście jest pod postacią zardzewiałej podkowy! No a przecie nie od dziś i nie od wczoraj wiadomo, że znalezienie podkowy szczęście przynosi. Więc przyniosłam do domu owo szczęście zardzewiałe i muszę je odczyścić z brudu i rdzy, niech mnie to szczęście oślepi. Teściowa zasugerowała, że jak głębiej pokopie o i koń zapewne się znajdzie w moim magicznym ogrodzie pełnym skarbów no i się posypał worek z pomysłami. Że oprócz konia to pewnie i siodło, a nawet jeździec, rycerz w lśniącej zbroi (no zardzewiałej, ale jak się oczyści…) albo wóz drabiniasty, albo drugi koń… Na szczęście leniwa jestem i kopać mi się nie chce, poprzestanę na podkowie.

… zawsze myślałam, że znajdywanie podkowy przydarza się innym, a tu proszę, siedź cicho a podkowa cię znajdzie!

poniedziałek, 17 września 2012

Ładne :)


17 września 2012
„Słuchaj. Posłuchaj mnie.Nakłoń ucho, obejmij mnie swoją uwagą. Bądź czuły na melodię mojego głosu. Czy wiesz, że jest taki gatunek ptaków, zięby afrykańskie, które śpiewają coraz ciszej, po to by słuchano ich coraz uważniej? Gdy w siedzącym na drzewie stadzie jeden z ptaków zaczyna swój koncert, milknie ogólny gwar i wszyscy członkowie ziębiej społeczności zaczynają słuchać. Solista śpiewa coraz piękniej i coraz ciszej, więc pozostałe ptaki podatują bliżej i w napięciu przekrzywiają łebki w prawo. Ponoć, jak twierdzą uczeni, od prawej strony lepiej słychać… Pieśń jest coraz słabsza, a zarazem działa coraz silniej, bo wokół – bardzo już blisko – siedzą słuchacze. Wreszcie śpiewak śpiewa szeptem, a zasłuchane ptasie grono już prawie dotyka łebkami jego dzioba, by nie uronić ani nuty… O czym tak śpiewak śpiewa, co opowiada przez kwadrans i dłużej, nie wiadomo. Ale widać, że te zięby kochają swojego artystę, a on swoją sztuką potrafi je przy sobie zatrzymać. A ja? Zatrzymam cię? Nie znudzę? Nachyl się proszę, coś ci opowiem…”
Anna Janko „Pasja według św. Hanki”, Wydawnictwo Literackie, 2012, str. 142-143.

środa, 12 września 2012

Bo mnie szkoda jest lata…


12 września 2012
Jeszcze niby nic. Słońce grzeje mocno, pieści ramiona i sprawia, że muszę mrużyć oczy. Ale jednak na nosie i wokół szyi oplatają się cieniutkie niteczki babiego lata. Zniecierpliwionym ruchem odganiam je od siebie, jakbym chciała tym ruchem odgonić nadchodzącą Jesień, zatrzymać ją w pół kroku i na jeszcze trochę zatrzymać Lato.

Lato, które rozgrzewa ciało, sprawia, że rano bardziej chce się wstać, że ma się ochotę założyć zwiewną sukienkę i leciutkie sandałki i obdarzyć zniewalającym uśmiechem napotkanych ludzi. Lato, które karmi nas dojrzałymi pomidorami, które ma smak soczystych malin i słodkich truskawek, z których sok beztrosko spływa po brodzie, po szyi i ciekawsko zagląda pomiędzy piersi. Lato, które potrafi rozgrzaną słońcem skórę nagle skropić gwałtowną ulewą, by zaraz znów pokazać swe słoneczne oblicze.

Jesień też lubię. Ale ta najbliższa zapowiada się inaczej, niekoniecznie dobrze. Dlatego chciałabym zatrzymać Lato na dłużej. A razem z Latem zatrzymać P. Nim mi go Jesień zabierze. Nim przyjdą długie i samotne wieczory….

poniedziałek, 10 września 2012

wtorek, 4 września 2012

Gdy tęsknota ma kolor goryczek


4 września 2012
Jeszcze chwila. Noc. Kilka godzin dnia. I będę tam. Zachłysnę się świeżym powietrzem. I spróbuję okiełznać swój strach.

Już za niedługo…

niedziela, 2 września 2012

Gubię się…


2 września 2012
Czy można na coś czekać jednocześnie pragnąc by to nie nadeszło? Powoli czuję, że wariuję. Przecież nie można chcieć czegoś co jednocześnie przeraża. Ostatnich kilka dni było naznaczone moim miotaniem się pomiędzy kiełkującą nadzieją, a dziką paniką. Podczas porannego mycia zębów udawało mi się uśmiechać do swojego lustrzanego, rozczochranego odbicia, by za moment spoglądać w rozszerzone strachem źrenice. Moment otrzymania jest jednocześnie momentem odebrania. W jednym momencie cichutko wzdycham z ulgą, by zaraz z trudem złapać oddech w poczuciu straszliwego żalu… Od dwóch dni barykaduję się przed całym światem za otwartą książką, owinięta w kocykowy kokon. Spędzam dzień wśród setek ludzi, uśmiecham się do nich. Nieszczerze. Bo wiem, że uśmiechnięte mam tylko usta. Uśmiech nie dosięga oczu.

sobota, 1 września 2012

o tym, że…


1 września 2012
Złota jesień zrobiła sobie wakacje i przysłała swoją starszą siostrę, jesień słotawą. Ołowiane chmury wiszą na niebie, ciężkie i kapiące od nagromadzonej wilgoci. Wilgoć i chłód wdziera się przez rozszczelnione okna, a ja odwróciłam się do okna plecami, żeby nie widzieć coraz większej ilości żółtych liści na czereśni.

Zwinięta w kłębek na kanapie, trochę piszę, trochę czytam, trochę myślę, trochę drzemię. Przykryta ciepłym kocem, spod zmrużonych powiek obserwuję potajemnie P., który krząta się po pokoju. Przechodząc koło kanapy delikatnie otula kocem moje wystające spod niego stopy i delikatnie dłonią głaszcze moje kolano. Z ustami wtulonymi w koc uśmiecham się sama do siebie. W tym geście doszukuję się słów niewypowiedzianych. Słów, które od bardzo dawno nie padły. Słów za którymi czasami bardzo tęsknię. Ale dzisiaj nie. Jest mi dobrze. Ciepło, spokojnie, bezpiecznie. W tle cicho gra Iron Maiden, słyszę jak P. cichutko stuka w klawisze laptopa, a tuż przy kanapie przez sen posapuje pies.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Mimozami jesień się zaczyna…


23 sierpnia 2012
… złotawa, ciepła i miła…

Zakwitły nawłocie. Łąki wyglądają przepięknie, aż chyba chwycę za aparat i pobiegnę to przy najbliższej okazji spróbować uchwycić. Niby znak, że jesień tuż tuż, ale taką zapowiedź jesieni lubię. W dzień słońce grzeje jeszcze w sposób letni, rozgrzewa odsłonięte ramiona i pieści wystawioną do niego twarz. Wieczory, wprawdzie coraz krótsze, ale nadal ciepłe pozwalają spędzać je na leżaku, na ganku.

Ale pomału świat zmierza ku jesieni. Łąki ozdobione nawłociami wyglądają  cudnie i jak co roku mnie urzekają. Czereśnia w ogrodzie , na razie subtelnie, ale jednak zaczyna zrzucać liście. Coraz ich więcej na świeżo skoszonym trawniku. Zachowuje się jak dziewczyna co to nieśmiało zaczyna zrzucać z siebie poszczególne części garderoby, by w końcu stanąć całkiem naga. Ale te zapowiedzi jesieni jakoś nie martwią. Jest ciepło, jest żółto, jest dobrze.

niedziela, 19 sierpnia 2012

Morska bryza


19 sierpnia 2012
Z tęsknoty za morzem zabrałam się za porządki w domu.

Z tęsknoty za morzem do worka w odkurzaczu wciągnęłam paproszki z torebki zapachowej, zatytułowanej „Morska bryza”.

Z tęsknoty za morzem chciałam by przy tańcu z odkurzaczem pachniało mi morze.

Chyba trzeba poskromić tęsknotę za morzem, bo teraz w całym domu śmierdzi chemicznym, niezidentyfikowanym czymś.

piątek, 17 sierpnia 2012

„Pożądanie mieszka w szafie”


17 sierpnia 2012

http://www.dobraliteratura.pl/zapowiedz/145/pozadanie_mieszka_w_szafie.html

Ja już mam zamówiony egzemplarz. I obiecany autograf :)
I polecam, bo mam maleńki przedsmak czym ta książka może smakować. I pewnie zasmakuje mi wybornie :)
A zamawiać można również w „sieciówkach” – Empik, Merlin….

piątek, 10 sierpnia 2012

o walizce, na walizce, z walizką, O! Walizko!


10 sierpnia 2012
Jestem stara i stateczna. Objawiło się to tym, że nabyłam walizkę. Z rączką i kółeczkami. Do te pory byłam wierna plecakom, do których wrzucałam potrzebne rzeczy, zarzucałam owym na grzbiet i żadna podróż straszną mi nie była. Ale ostatnio, jak pojechaliśmy na weekend to w hotelu szlag mnie trafił. Potrzebujesz wyjąć parę majtek z dna plecaka, więc wywalasz cały ten majdan, który następnie trzeba schować, najlepiej tak, by po wyjęciu rzeczy nie wyglądały one jak wyjęte psu z gardła. A finalnie i tak się okaże, że majtek na dnie nie było, bo są w bocznej kieszeni. No.

Pomna szlagu trafiającego przed jutrzejszym wyjazdem wzięłam i nabyłam walizkę. Niebieską i niezbyt dużą. P. spojrzał  pobłażaniem, ale nawet nie był za bardzo złośliwy.

No i tak o. Trochę tylko żałuję, że do walizki nie dawali jakiegoś przystojniaka, który by wziął mnie spakował… Bo chęci do tego mam niewielkie, a czas goni, jutro jadziem w świat szeroki świtem bladym, więc nie ma zmiłuj, trzeba się spakować dziś… No to idę. Wrócę jak będę.

czwartek, 9 sierpnia 2012

ale to już????


9 sierpnia 2012
Kiedy dzisiaj rano, parę minut po 6 wypuszczałam psa do ogródka, o nagie uda otarł się chłód poranka. Nie taki rześki, letni, który zapowiada upalny dzień, ale taki jesienny…

To już? Koniec lata? Znów gdzieś przemknęło szybko. Niby jeszcze dni są gorące, słońce rozgrzewa skórę, ale rankiem czuć jak jesień niepostrzeżenie zakrada się pod dom…

Smutno jakoś tak.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

I don’tlike mondays…


6 sierpnia 2012
Dzień zaczął się od pająka w łazience. Zdzierżyłam, nawet nie zabiłam, złapałam w ściereczkę do kurzu i wyniosłam dziada do ogródka, wprawiając w osłupienie sąsiada i jego kolegów, bo ubrana byłam jakby niekompletnie. Nic to.
A potem to już poszło z górki… Zew krwi, długie szpony i ostre kły. I niepohamowana chęć zrobienia komuś krzywdy. Do tego upał nieziemski i pierdylion ważnych rzeczy do zrobienia.
Po powrocie do domu padłam i zaczęłam wymyślać jakieś pozytywy. Znalazłam jeden. Mam z powrotem dwa oka… dwa oczy… kurde… żadne moje oko już nie jest spuchnięte, o. Innych pozytywów nie znajduję. Czekam na wrzesień, a w zasadzie na grudzień, z małym przystankiem na październik. I tak o.

niedziela, 5 sierpnia 2012

4 rady księdza czyli jak być szczęśliwym w związku małżeńskim i co oznacza IHS


5 sierpnia 2012
Gdybyś drogi czytelniku przyszedł i zapytał mnie o to co zrobić by małżeństwo było szczęśliwe to pewnie bym ci odrzekła, że ważna jest miłość. Choć miłość niejedno ma imię i z każdym kolejnym rokiem jest inna. Ważniejszy chyba jest wzajemny szacunek, umiejętność dostrzegania drugiej osoby, tego co dla niej ważne. ważna jest trudna sztuka kompromisu. Zwłaszcza dla jedynaczki, nauka, że teraz ważniejsze jest „my”, „nas”, a niekoniecznie „ja” i „moje”, momentami bywała bolesna. Ważne jest to by umieć ze sobą rozmawiać. By dobrze czuć się ze sobą nawzajem, ale jednocześnie umieć też być samemu ze sobą, bez tej drugiej osoby. No i tak by wymieniać można było bez końca….

A czemu ja w ogóle o tym? Ano temu, że już drogi czytelniku wiesz, że wczoraj byłam na weselu. A przed weselem, jak to tradycja nakazuje, winien być ślub. Ślub był, a jakże. Kościelny nawet. I na tymże ślubie ksiądz mnie po prostu rozwalił na drobne kawałeczki.  Przede wszystkim głupio prowadził mszę, co chwilę kogoś upominał, zwrócił uwagę, że na wesele nie powinno się zapraszać osób, które w trakcie ceremonii wychodzą przed kościół. Gdy moja teściowa coś szeptała komuś do ucha to przerwał swoje wywody i upomniał je… Nieważne, że szeptała tak cichutko, że nikomu to nie przeszkadzało. No ale niech mu będzie, ksiądz mówi, trzeba słuchać, a nie pociskać pierdoły sąsiadce na ucho.

Ale rzekł, że teraz da nowożeńcom rady co robić by małżeństwo było szczęśliwe. Ja pomyślałam właśnie o jakichś bzdurach typu miłość, szacunek i takie tam, a tu nie, nie, nie tędy droga drogi Agulcu. Oto rady księdza:

1. co niedzielę bywać na mszy. 2. codziennie, przynajmniej raz wspólnie się modlić. 3. Mieć w domu na ścianie krzyż. 4. Mieć w domu na ścianie Matkę Boską. Koniec rad.

Tak sobie myslę, że dla kogoś wierzącego i – co chyba ważniejsze – praktykującego, to może jest i ważne, nawet bardzo. Ale na pewno nie najważniejsze. Bo krzyż na ścianie i niedzielna msza wg mnie małżeństwa nie uratuje…

No ale żeby nie było tak poważnie to ksiądz w trakcie mszy wyciągał i chował różne rzeczy w tabernakulum, za każdym razem starannie je zamykając na klucz. A na tabernakulum wśród listków jakichś były trzy literki IHS, co dziwnym nie jest. Ale w pewnym momencie P. szepnął mi do ucha, tuż po tym jak ksiądz po raz kolejny gmerał kluczem przy zamku, że teraz już wie co znaczą te literki – I Have Secret… Dobrze, że organista coś grał i coś śpiewał, bo buchnęłam śmiechem i wtedy pewnie ksiądz by nas wywalił na zbity pysk z kościoła…

To była chyba jedna z głupszych mszy w jakich brałam udział, a szkoda, bo moja szwagierka i szwagier (HA! mam szwagra!) wyglądali naprawdę prześlicznie i gdyby nie ksiądz to byłby naprawdę ładny ślub.

sobota, 4 sierpnia 2012

szalgbytojasnytrafił…


4 sierpnia 2012
Marzę, śnię, wizualizuję sobie, że nagle znikają wszyscy wokół. Nie ma P, nie ma psa, nie ma sąsiadów, a zwłaszcza małych sąsiadek ze swoim niesmiertelnym i wqrwiającym „a prosze pani…”… Nikt wokól nie kosi trawy, nikt nie warczy pilarką, kury sąsiada nie śmierdzą, a ptaszki nie drą dziobów.
Jestem ja, jest huśtawka, jest słonecznik. I święty spokój.
Koniec wizualizacji, teraz czysta rzeczywistość, bo oczywiście, że tak być nie może.
Dziś idziemy na wesele. Czy jest jeszcze ktoś kto nie wie, że ja NIENAWIDZĘ wesel? No. To już wszyscy wiedzą. I pewnie wszyscy się domyślają, że skoro nienawidzę, to niekoniecznie dziś idę tam ze śpiewem na ustach i lekkim, tanecznym krokiem.
Idę z morderczymi myślami, strzelając spod czarnej rzęsy mrocznym spojrzeniem, co to zabić by mogło, ale niestety na drugie mam Paulina, a nie Bazyliszek i generalnie nie jest mi wesoło.
I żeby mi było jeszcze mniej wesoło to wstaję rano, udaję się do łazienki i tak jakoś źle mi się patrzy… Odgarniam futro z oczu, zerkam w lustro, a tam jakaś obca szkarada na mnie zerka … jednym okiem! Patrzę, a to ja… A jedno oko mam dlatego, że drugiego nie mam, bo zniknęło pod opuchlizną… Nosz kurwa mać, nie dość, że wesele mnie czeka, tańce, srańce, to jeszcze nie mam oka. Będzie cudnie. Nawet nie będę mogła postrzelać wzrokiem mordercy, bo mi to zepsute oko psuje efekt…
Wyszło mi z dedukcji, że jakiś pieprzony komar, co to bzyczał dziś w nocy wziął i uciął mnie w powiekę. Gratuluję wyczucia czasu i miejsca, naprawdę. jak dziś dorwę jakiegoś komarzego pobratymca tego podelca to nie będzie miłosiernego pizgnięcia kapciem albo szmatka. o nie! Dziś będę delikatnie wyrywać mu po jednym skrzydełku, a potem po jednej nóżce. I będę mu sadystycznie powtarzać „no lataj!” „no biegaj!”… a na brak reakcji wydam osąd jak w kawale o musze, że po wyrwaniu skrzydełek i nóżek komar głuchnie… I nie zatłukę miłosiernie tego kaleki, zgniatając okaleczone truchełko palcami tylko zostawię, na słońcu, na parapecie, niech się męczy….

wtorek, 31 lipca 2012

o słoneczniku i spełnianiu marzeń


31 lipca 2012
Mam słonecznika! W sensie, że roślinkę mam. Jednego, żółciutkiego słonecznika! Jest piękny, jest cudny, jest mój!
Zawsze marzyłam o ogrodzie w którym będą rosły słoneczniki…
I proszę, mam. Wprawdzie jeden, ale to przecież nieważne. Ważne, że jest. Że kiedy wracam wieczorem do domu widzę jego dumnie wyprostowaną łodyżkę, uśmiecha się do mnie swą słoneczną twarzą i delikatnie trącany wiatrem macha zielonymi listkami. Jest piękny. Postaram się, żeby w przyszłym roku było ich więcej. Ale teraz cieszy ten jeden. Dobrze, że jest. Bo to znaczy, że marzenia się spełniają. A spełnienie takiego małego oznacza, że te największe też się kiedyś spełnią….

czwartek, 26 lipca 2012

.

.
26 lipca 2012
Bardzo dobry dzień. Baaaaaardzo.
A i kolejne zapowiadają się intrygująco.
Bez zastanowienia oddam się rozpuście. Przede wszystkim kulinarnej, ale mam nadzieję, że nie tylko takiej…

niedziela, 22 lipca 2012

o malowaniu


22 lipca 2012
Pomalowałam chlewik. W środku. I jest nieźle, choć ewidentnie sufit zrobiłam na odwal się, ale nie miałam juz siły i cierpliwości. Jest nieźle. Jest biało. Jest czysto. Choć myślę sobie, że malarzem pokojowym raczej nie zostanę… Jeszcze czeka nas piwnica. Ale tu musi mi pomóc P., bo sama nie dam rady.
Jestem zmęczona jak koń po derby, ale dośc z siebie zadowolona. Jutro oficjalnie wstawię do chlewika kosiarki i rowery i narzędzia ogrodowe z piwnicy. I od dzisiaj chlewik nie będzie już chlewikiem, a będzie się zwał dumnie pomieszczeniem gospodarczym, a co! Se pomalowałam to mi się należy.
Teraz pójdę sobie poodmakać w wannie, mam nadzieję, że pod wpływem wypitego piwa i gorącej wody się nie utopię….
Głupio by było, bo najbliższy tydzień, a w zasadzie popołudnia zapowiadają się interesująco :)

piątek, 20 lipca 2012

łoj…


20 lipca 2012
Nim ktoś zrobił to za mnie wzięłam i przeniosłam blogasa na nowe miejsce… Nie wiem czy mnie się to podoba, oj nie wiem… Mi z Mrówą wzięły zniknęły bezpowrotnie, dziwnie tak, obco…. Chyba pora iść spać…

niedziela, 8 lipca 2012

.

.
8 lipca 2012
Byłbyś świetnym przyjacielem, wiesz? Przecież jak mało kto potrafiłeś wywlec mnie za uszy z najczarniejszej dziury. Potrafiłeś być prawie cały czas przy mnie, mimo tego, że jesteś daleko. Potrafiłeś sprawić, że mimo oczu wypełnionych łzami w kącikach ust przyczajał się uśmiech.
Uwielbiam Twoje śmiejące się oczy. Twoje poczucie humoru tak bliskie mojemu. Ciepły i mocny uścisk dłoni dodający sił i otuchy.
Tylko dlaczego sprawiasz, że coraz bardziej się od Ciebie oddalam? Czasem bezradnie przyglądam się jak sam dążysz do tego, by mnie do siebie zniechęcić. Nie rozumiem Twojego zachowania, Twojej zamierzonej i niczym nieuzasadnionej złośliwości. Czasami mam wrażenie, że jest was dwóch. Ten którego uwielbiam i ten, którego znać nie chcę. Ostatnio częściej mam kontakt z tym drugim. I jest mi przykro. Bo starasz się popsuć coś co mogłoby być fajne, a ja nie umiem zrozumieć motywów, które Tobą kierują….

piątek, 6 lipca 2012

O tym, że słońce słońcu nierówne


6 lipca 2012
Ja wiem, że jak jest zima to ja marudzę, że mi palce marzną, wydaję majątek na ciepłe rękawice i puchate szaliki, które potem gubię albo zapominam o tym, że je mam. Ja rozumiem, że jest lato i że jest ciepło.
Ale powoli przestaje to rozumieć, kiedy wracam nagrzanym samochodem, termometr pokazuje 38 stopni (!) – nie wiedziałam, że w ogóle hjundek jest w stanie tyle pokazać, powinni mu ograniczyć takie wyświetlanie coby tego biednego kierowcy, czyli mła, nie osłabiać – i co się dzieje? Otóż przykleiłam się dziś stojąc na światłach do asfaltu! Zapala się zielone, ja wrzucam jedynkę, zwalniam sprzęgło, a hjundek nic. Zgasł. Odpalam silnik, sprawdzam czy aby przez przypadek nie wrzuciłam mu trójki, ale nie, jest jedynka, delikatnie zwalniam sprzęgło, hjundek zawarczał, ale nie jedzie… Dopiero za trzecim razem, jak pan tir juz groźnie sapał mi za zadem, hjundek postanowił się odkleić i jednak wzięliśmy pojechali…. Masakra! Teraz będę się bała jeździć!
I o ile wschód słońca na Diablaku to fajna sprawa o tyle niedługo po wschodzie owego słońca przestaje być sympatycznie, drogi się topią, ja się rozpływam…..

niedziela, 1 lipca 2012

o deszczu i o pościeli


1 lipca 2012
Kiedy dzisiaj termometr w samochodzie wskazywał 37 stopni na plusie postanowiłam, że chyba umrę. Bo nic innego nie przychodziło mi do głowy. Aż tu wieczorem, jakąś godzinkę temu jak zaczęła się ulewa! Temperatura zjechała do 17 stopni, a ja mam nadzieję, że nie przypłacę tego zasmarkaniem i zakaszleniem ogólnym. Bo to chyba od tego upału zachciało mi się pobiegać po mokrej trawie. Oczywiście boso. W cieniutkiej, letniej sukience, która momentalnie przemokła i oblepiła mokre ciało, z włosami po których spływała strumyczkami woda po plecach, po czole, po brodzie. Och, jak było cudnie!
A za niedługo wśliznę się w świeżo zmienioną pościel pachnącą latem, wiatrem i płynem do płukania. Pościel będzie chłodna, w przeciwieństwie do rozgrzanego ciała, które w kontakcie z zimnem materiału nastroszy włoski i pokryje się gęsią skórką. Mrrr.
Tak, dziś ten dzień zakończy się dobrze….

środa, 13 czerwca 2012

o burzy…


13 czerwca 2012
Obudziły mnie Twoje dłonie, leniwie
wędrujące po moim biodrze i zakradające się jak kot pod koszulkę.
Zaraz potem usłyszałam jednostajny szum i moją pierwszą myślą
było "znów w Bieszczadach pada…". Drugą, że może
jednak powinieneś te dłonie zabrać, bo to chyba nie wypada,
jeszcze kogoś obudzimy. Trzeciej myśli już nie było, ciało
zareagowało po swojemu, w nosie mając co myśli rozum. Zaplątana w
Twoje nogi, ręce, język słuchałam mimochodem jak szum deszczu
wciąż narasta, zadziwiona tym, że można szumieć jeszcze
bardziej. Gdy wszedłeś we mnie niebo za oknem rozdarła błyskawica,
a prawie jednocześnie nad domem przetoczył się grzmot…
Burze
- ta domowa i te bieszczadzkie – brzmią tak samo. Zwłaszcza jak
wyrwana ze snu nie do końca kojarzę, że już wróciłam, że
Bieszczady zostały ponad 400 km stąd….

sobota, 2 czerwca 2012

o oswojeniu


2 czerwca 2012
Pozwoliłam się oswoić. Pozwoliłam na dotyk, który tłumił jęk w gardle, a skórę pokrywał dreszczami. Pozwoliłam dowiedzieć się o mnie rzeczy o których nie wiedział nikt inny. Zmniejszyłam dystans, zniszczyłam granicę.
Mimo tego, że czytałam Małego Księcia kilkadziesiąt razy, zapomniałam, że podjęcie decyzji o oswojeniu niesie ze sobą ryzyko łez. Założyłam, że Ty też go czytałeś i wiesz, że trzeba być odpowiedzialnym za to co oswoiłeś.
Czasami zapomnienie nie jest błogosławieństwem, a błędne założenia się mszczą….

czwartek, 31 maja 2012

o zmęczeniu szczęśliwym


31 maja 2012
Jestem nieprzytomna ze zmęczenia. Siedzę i cichutko modlę się o to, żeby nic się nie paliło, nikt nic ode mnie nie chciał i w ogóle żeby świat zajął się swoimi sprawami.
Ale jestem przy tym nieprzytomnym zmęczeniu cholernie zadowolona. Zrobiłam coś co było dobre. Poświęciłam temu sporo energii, mnóstwo czasu i sporą dawkę stresu, że może się nie udać, ale chyba było warto. Wszystko sie udało tak jak chciałam, nawet pogoda dopisała. Dobrze było mieć koło siebie ludzi, którzy po wszystkim powiedzieli "Dobra robota Aga, było super".
I podejrzewam, że jedyne na co będę miała siłę jak o 21 znajdę się w domu to zaplątanie nóg z nogami P. na kanapie… Ale nic to, było warto. Dobrze, że są jeszcze takie dni, kiedy widać sens mojej pracy… Bo ostatnio jakoś często w ten sens wątpię i zadaję sobie pytanie "co ja tu do cholery robię?!?!?". Ale dziś jest dobrze.

sobota, 26 maja 2012

Złota myśl na dziś….


26 maja 2012
… jest taka, że im ktoś jest mniejszy tym bardziej dożarty. Ratlerki na ten przykład. Agulce czasami….
Ale dzisiejsza refleksja nie wynika ani z ratlerka ani z Agulca.
W każdym bądź razie uczestniczę w czymś co byłoby nawet śmieszne, nawet zabawne, podpadające pod groteskę, gdyby nie to, że muszę w tym brać udział… I tak sobie myślę, że niektórzy pewne braki nadrabiają próbą bycia ważnymi, "mondrymi" i w ogóle klękajcie narody…. Szkoda tylko, że wszyscy się z tego śmieją, a główny zainteresowany chyba tego nie dostrzega. Ja próbuję się śmiać, choć zazwyczaj bardziej niż rozśmieszona jestem zniesmaczona, a jeszcze częściej zwyczajniej wkur… poirytowana.
I tak o. Wieje, świeci, nie pada, roślinki ledwo zipią, woda w beczkach się kończy (może to znak, że kapustę trzeba kisić?) i łąki oszalały kwieciem. Ładny ten świat ino troszkę suchy.

niedziela, 20 maja 2012

o Agulcu co chciał zostać strażakiem


20 maja 2012
Wczoraj byłam "służbowo" na festynie organizowanym przez jedną z OSP. W drodze powrotnej bezmyślnie gapiłam się przez okno na chaszcze przy drodze, szumnie zwane lasem. Patrzę, a tam dym. P zjechał na pobocze i poszedł sprawdzić co to. Za minutkę dzwoni, że mam dzwonić do nadleśnictwa, bo pali się poszycie. Telefon na PAD, juz wiedzą, jedzie już tam straż. W międzyczasie P zadzwonił do straży, która faktycznie była już w drodze. P wyszedł z lasu, za moment podjechał na sygnale wóz straży, chłopaki wyskoczyli, wpadli w las, zaraz potem przez radio skierowali tam wóz. Wóż zawył i zawrócił po pasie zieleni, wykręcił na skrzyżowaniu i zaraz był w lesie.
Śmiesznie to wszystko musiało wyglądać, bo jak zatrzymaliśmy się na poboczu to P poleciał do lasu, a ja wysiadłam i gadałam przez telefon. A śmiesznie dlatego, że byłam w mundurze. Zaraz potem podjechali strażacy i rzucili na mnie zdziwionym okiem (PSP podała im informację, że na miejscu jest leśniczy ;) ), bo się pewnie spodziewali prawdziwego leśniczego, a nie mnie w za krótkiej spódnicy i pod krawatem.
Tym sposobem z pikniku udałam się na "akcję", dlatego w pełni zasłużonym było zimne piwo wypite wieczorem na ganku.

czwartek, 17 maja 2012

Wyjątkowo zimny maj…


17 maja 2012
… zimny kraj, zimny maj…
Niby słońce, niby maj, a jak wiatr mi zajrzał pod spódnicę to poczułam jak mi się jeżą delikatne włoski na pośladkach… Bo ja dziś, taka zjeżona (nie tylko na pośladkach) brałam przez przypadek (a raczej przez to, że dysponowałam samochodem) udział w obchodach Dnia Strażaka… Udział polegał na staniu w przeciągu i marznięciu. Ja stałam, w mundurze, a jakże by inaczej i marzłam. Czułam zimne podmuchy wszędzie i bardzo żałowałam, że się w lesie przebrałam z ciuchów wygodnych i zielonych w ten niewygodny i zimny mundur. A jeden pan starosta użył w swoim patetycznym przemówieniu ponad 17 razy słowo "profesjonalizm" w rozmaitych odmianach, odnoszących się do dzielnych strażaków. Naliczyliśmy tylko 17, było ich na pewno więcej, bo nas zainteresowała częstotliwość padania tego słowa i stąd pomysł z liczeniem.
Pomidorki nadal uprawiają partyzantkę chlewikową, dziś z ukrycia wyniesione zostały dalie, lobelia i surfinie i pewnie dziś przyjdzie wielki mróz i je zniszczy…. Za to w chlewiku pachnie pomidorkowo…

środa, 16 maja 2012

do dupy z takim dniem


16 maja 2012
Jakoś dziś wszystko pod górkę i od dupy strony.
Dentysta obiecał mi, że dziś nie będzie bolało, a potem wsadzał mi igły w kanały ósemki, przypalał je zapalniczką i na moje nieśmiałe protesty twierdził, że marudzę… No marudzę, jęcząc sobie cichutko skoro nawet odgryźć się nie mogę, bo mam rozdziawioną paszczę, wepchnięte dwa waciki, z czego jeden w sposób perfekcyjny ugniatał mi język wywołując odruch wymiotny, ssaczek odsysał mi ślinę, a oprócz tego miałam w paszczy dłoń dentysty. No marudzę, bo z całych sił staram się zapanować nad tym, że pana, panie dentysto, nie obwymiotować… A do tego mnie boli (a obiecał pan, że nie będzie dzisiaj bolało!) i w ogóle czuję się niekomfortowo…
A potem się okazało, że już na cmentarzu nie będę mogła zapalć znicza na grobie mojej Prababci, bo Ją wzięli wykopali i na tym miejscu pochowali kogoś innego. Bo tak. Bo się nagle zmieniły przepisy. Bo nikt nikogo o tym nie poinformował. Dobrze, że to akurat odkrył mój ojciec, a nie babcia, bo pewnie by trupem padła…
I w ogóle jest 16 maja, a na dworze jak w listopadzie.
Tak wiem, mam dziś muchy w dupie, ale boli mnie ząb, bolą mnie wargi, bo pan dentysta porozwalał mi ranki po opryszczce, jest mi zimno, jest mi źle, niech mnie ktoś przytuli :(

piątek, 11 maja 2012

kęsim kęsim


11 maja 2012
Nastrój dzisiejszy jest taki, że chętnie wgryzłabym się komuś w tętnicę, rozszarpała szyję, wydłubała oko albo zerwała paznokieć. Powoli i bez znieczulenia.
No.

czwartek, 10 maja 2012

Noc


10 maja 2012
Noc jak wielki czarny kot podchodzi pod same okna, łasi się, mruczy, ociera. Odgrodziłam się od niej cienkimi szybami, jednak z premedytacją dziś nie zasłaniam rolet. Co jakiś czas zerkam w ciemne okno, a tam Noc mruga zawadiacko swoim gwiezdnym okiem. Zmęczonymi palcami przebiegam śpiesznie po klawiaturze, płacę rachunki, piszę kilka słów w mailu, a sennymi już oczami przeglądam szybciutko i raczej nieuważnie wiadomości, otrzymaną pocztę i podglądane blogi. A Noc bezczelnie przez niezasłonięte okna podgląda mnie Księżycem…

wtorek, 8 maja 2012

o bojówkach, sandałkach i termosie co to go nie mam


8 maja 2012
Pojechałam kupić sobie spodnie. Spodni nie było. Miałam też zamiar nabyc termos. Nie było takiego jak chciałam. Miałam sobie kupić jakies buty do latania po ogródku. A zamiast tego wszystkiego kupiłam sobie kolejne sandałki… Tak mówiły do mnie wyraźnie, weź nas, weź, no to wzięłam niebożęta. No i są. A spodni i termosu nie ma.

Dzieci dziś powiedziały mi, że panie ubierają się kolorowo i mają dużo biżuterii, żeby zainteresować sobą kogo? No kogo? Taaa, faceta od razu. SROKĘ! No i jest w tym jakas głębsza logika. Chyba, dziś nie mam siły na nic głębokiego. Po nabyciu sandałków polatałm sobie z kosiarką po ogrodzie, mam śliczniutki trawniczek i chorobę wibracyjną w kciuku. P. chyba za słabo wkręcił ostrze i kosiarka strasznie wibrowała… To chyba nie za dobrze, nie?

A w ogóle to moje plany na przełom czerwca i lipca poszły się przed momentem bujać, bo P. uświadomił mi, że 30 czerwca idziemy na wesele do kolegi… Ech, też mu się zachciało, naprawdę!

Pora na kąpiel i kieliszek wina, na nic innego na razie mnie nie stać…

A w ogródku nawtykałam sobie fafnaście nowych roślinek i obawiam się, że jak się to wszystko przyjmie to moja rabatka będzie wyglądać jak dzika wizja szalonego ogrodnika… I bardzo dobrze!

niedziela, 6 maja 2012

o dmuchaniu w balonik


6 maja 2012
Dziś powroty z majówki i wysyp panów policjantów na drodze. Jadę sobie, jadę, przepisowo dość, a tu przede mną pan policjant macha. Zdziwiona wskazuję palcem na siebie, pan macha intensywniej. Zjechałam na pobocze, włączyłam awaryjne i czekam. Pan podszedł, przedstawił się i pyta czemu jestem taka zdziwiona. No to zgodnie z prawdą mówię, że jechałam przepisowo i na pewno nie przekroczyłam prędkości. Pan się uśmiechnął, przytaknął i rzekł, że i owszem, jechałam tak jak trzeba, ale oni teraz nie łapią za prędkość, a na kontrolę trzeźwości i ważności przeglądu rejestracyjnego. Aha. No to dokumenty pokazałam, w to takie urządzonko dmuchnęłam, pan życzył szerokiej i bezpiecznej drogi, ja miłego dnia i pojechałam.
Ale swoją drogą zawsze mnie to bawi, że mimo tego, że wiem, że jestem trzeźwa jak świnka, bo ostatnio piłam wino przedwczoraj w ilości kieliszka jednego, to zawsze się boję, że ta maszynka wskaże jakieś promile. No i co wtedy?

piątek, 4 maja 2012

o pełni szczęścia i flądrze


4 maja 2012
Jak nie możesz jechac nad morze to choć mały fragment morza może przyjechać do ciebie!
Gdyby to nie było karalne, znaczy się bigamia, otrułabym żonę mojego kolegi i się za niego wydała za mąż. P., myślę, że miałby tylko niewielkie obiekcje, bo sam tkwi teraz w błogostanie. Bo tenże kolega właśnie dziś przywiózł mi świeżuteńkie fląderki, które jeszcze ostatniej nocy pruły przez Bałtyk i wesoło machały ogonkami. A minut temu kilkanaście część z nich wylądowała na naszej patelni!
Raaanyyyy, jakież to było pyszne! Orgazm kulinarny za sprawą posolonej flądry, wrzuconej na gorący olej.
I kieliszek wina do tego.
Świat dziś stał się cudnym miejscem. Jutro pewnie mi przejdzie, ale póki co – chwilo trwaj!
… w lodówce jeszcze trzy flądry…. Jutro kulinarnych rozkoszy ciąg dalszy :)

piątek, 27 kwietnia 2012

być rozgwiazdą, być rozgwiazdą….


27 kwietnia 2012
Uprzejmie informuję, że jestem totalnie zmęczona i mogę bredzić. Ale czuję taką wewnętrzną potrzebę popisania sobie, co też właśnie czynię. Więc Drogi Czytelniku, jak masz ochotę na poważne traktaty, uczone eseje i wyważone teksty to wyjdź i poszukaj ich gdzieś indziej. Ci pa.
No.
Bo ja to mam chwilowo taki pomysł na siebie, że chętnie pobyłabym sobie taką rozgwiazdą albo jakimś innym ramienionogiem (o ile takie stworzenie w ogóle istnieje…). Tak bym się położyła w przybrzeżnej strefie błękitnej wody, rozłożyła sobie swobodnie kończynki na boki i tak bym sobie falowała leciutko, a słońce by grzało, a wiatr by wiał… Miałabym wodę, słońce, wiatr i wszystko w d….
Czereśnia mi pięknie kwitnie, pszczółki sobie brzęczą, fajnie teraz jest w ogródku. Tak sobie dziś leżałam na huśtawce, lekko się bujając, wgapiałam się w te owadki, w te kwiatuszki (ostentacyjnie ignorując kwitnąca mirabelę, przecież nie dam jej zauważyć, że jest równie fajna jak czereśnia, bo się weźmie i odwdzięczy 200 kg śliwek) i udało mi się na tej huśtawce zasnąć! Normalnie jak żulik na ławce w parku. Tak, żulik, podobnie jak rozgwiazda ma fajnie… Choć po namyśle wolę jednak rozgwiazdę, bo nie pachnie brzydko…
I wszyscy mają długi weekend, a ja długiego weekendu nie mam. Więc jedźcie sobie, jedźcie, ja sobie tu zostanę, sobie popracuję, wcale smutno mi nie będzie….
Oprócz rozgwiazdy to mogłabym być jeszcze takim faszerowanym drobiem… Bo drób przed faszerowaniem się luzuje. Więc bym sobie była taka wyluzowana i miała wszystko w d… Znaczy się ten farsz.
No.

środa, 25 kwietnia 2012

Wiadomość z ostatniej chwili!


25 kwietnia 2012
Wieczór leniwie płynął, siedzieliśmy sobie w wannie, gorąca woda, pachnąca pianka, pełen relaks. Wychodzę pierwsza z tejże kąpieli, chciałam włączyć elektryczny grzejniczek żeby troszkę osuszyć łazienkę, odsuwam grzejniczek od ściany, a spod grzejniczka wychodzi on…. PAJONK! Wielki jak ten meksykaniec z "Desperado". Znaczy się wielki jak kurwa mać. Wyszedł i siedzi. P. oczywiście nawet go nie zauważył, ale jak już dojrzał potfora to przyznał rację, że duży jest.
Dostał nakaz, P nie pajonk, natychmiastowego wyjścia z wanny, ale tak, żeby go czasem nie spłoszyć, bo jakby się gdzieś schował to mam z głowy korzystanie z łazienki, a kąpiel w zlewie byłaby trudna technicznie.
P wyszedł i nawet gotów był trzasnąć pajonka kapciem, ale obudziła się we mnie delikatna dusza miłośniczki zwierzątek, nawet pajonkuf i sama z siebie zaproponowałam, że może by go tak wywalić na zewnątrz. P spojrzał z odrazą i stwierdził, że go nie weźmie do ręki. Zaproponowałam szmatkę. P złapał za moją relaksującą skarpeteczkę, ale czem prędzej mu ją wyrwałam i poleciałam szukać szmatki. Szok spowodowany obecnością pajonka spowodował, że wypadłam z tej łazienki tak jak mnie Panbóg stworzył, obleciałam cały dom, pozapalałam wszystkie światła, chyba tylko po to, żeby sąsiedzi mogli mnie pooglądać jak się miotam po domu bez sensu świecąc gołym biustem i tyłkiem, aż znalazłam szmatkę, w łazienkce, a jakże. W międzyczasie P zdążył się ubrać, nakazał mi otworzyć drzwi i wziął pajonka w szmatkę, wystawił go na ganek i spokojnie wrócił. Wyleciałam na ganek, na szczęście szok minął na tyle, że wrzuciłam na grzbiet koszulkę, i potupałam na pajonka, żeby czasem nie zechciał wrócić. Drzwi na wszelki wypadek zamknęłam na klucz. Sąsiedzi pewnie mieli ubaw, bo najpier latam nago po domu, a potem w samej koszulce tupię na ganku wykrzykując "kszy kszy"….. Choć po cichutku mam nadzieję, że z racji późnej godziny byli gdzieś indziej…
No. I teraz tak się zastanawiam ile takich pajonkuf mamy jeszcze w domu. Pajonk w domu to podobno szczęście. Ja dziękuję. To był kątnik domowy większy, miał ze 20 mm i generalnie słychać było jak mlaskał z chęci odgryzienia mi głowy. A w książeczce o owadach i pajonkach przeczytałam, że owe kątniki to wychodzą w nocy w poszukiwaniu samic i często wpadają do wanien i umywalek i nie umieją stamtąd wyjść.
I teraz siedzę i się zastanawiam ile takich kątników może maszerować spod okna w sypialni do łazienki, oczywiście przechodząc przez łóżko.
No i teraz to ja się boję iść spać. Ledwo toleruję trząsia co mieszka koło szafeczki.
Diabli nadali tego cholernego pajonka wieczorem…..
Z działań frontowych relacjonowałam na żywo dla Państwa ja.

niedziela, 22 kwietnia 2012

o ołowiu i takich tam niedzielnych sprawach


22 kwietnia 2012
Taki się dzień zapowiadał piękny, a tu chmury przyszły i szlag trafił błękit nieba, słońce poszło precz. Chmury ciężkie za oknem, a moje powieki jak te chmury ciężkie. Górne rzęsy uparcie chcą spleść się w uścisku z dolnymi, a ja jak ta przyzwoitka, psia jej mać, walczę, pilnuję, strzegę, żeby się choć nie dotykały dłużej niż oka mgnienie, mrugnięcie w zasadzie.
Tak coś mi się widzi, że idzie deszcz…. Co byłoby niejako uzasadnione tym, że korzystając z wolnej chwili i za nic mając "dzień święty święcić" robię wiosenne porządki w szafie i wyprałam grube zimowe swetry, golfy, sukienki, aby uzbrojone w delikatny zapach płynu do prania czekały jesieni… Pranie wisi, więc pewnie deszcz już o tym wie. Wysłał chmury – zwiadowców i pewnie sam teraz rączo zbliża się ku mojemu praniu…
A w ogóle to mirabelka, proszę ja Was, ma znów pierdyliardy małych białych kwiatków…. Mówili mi, że taka klęska urodzaju jak zeszłoroczna to rzadko się zdarza… Znaczy się cud będzie, bo zapowiada się znów inwazja małych śliwek? No nie wiem, na wszelki wypadek będę płoszyć pszczoły z ogrodu, niech sobie zapylają coś innego…
… kawka z adwokatem może?

piątek, 20 kwietnia 2012

prośba taka…


20 kwietnia 2012
Czy ktoś mógłby mi skopać ogródek?
… ewentualnie tyłek, tak na rozruch pourlopowy? … choć nie ukrywam, że to pierwsze będzie milej widziane…
A w ogóle to zamieszkały z nami małe muchy. A w ogrodzie jest pełno takich jakichś dziwnych stworzeń co to lgną do prania czystego i trzeba je na siłę od niego odczepiać. I dziś wykopałam dżdżownicę, a w zasadzie pół…. No ale to chyba dobrze, będę mieć dwie a nie jedną, nie?

środa, 11 kwietnia 2012

Telekomunikacji Polskiej mówimy zdecydowane NIE!


11 kwietnia 2012
Myślałam, że to koniec "przygód" z tepsą. Mój numer był znów mój, urwały się dziwne telefony, internet chodził i chodzi jak kulawy muł, ale trudno świetnie, jakos da się to znieść.
Dostaje dziś fakturę, ufnie rzucam okiem, a tu niespodzianka, rachunek wyższy o kilkadziesiąt złotych… Czemu u licha?
Sprawdzam, patrzę, a tu widzę, że internet mam taniej, ale za to mam podłączony telefon! Jakiś pakiet domowy. Zastygłam, zadumałam się, po czym krew mi się wzburzyła i chwyciłam za telefon. Oczywiście g.. załątwiłam, bo wymiękłam przy fafnastym wyborze jakiejś cyferki podyktowanej mi słodkim głosem jakiejś głupiej pipy.
Pod innym numerem stwierdziło, że nie ma takiego numeru w którego sprawie chcę się skontaktować…. Jak nie ma to za co ja mam płacić?
Zalogowałam się na stronę, sprawdzam, no jest. Od 16 marca włączona usługa dodatkowa, linia telefoniczna. Mały przycisk "rezygnyj". Kliknęłam czemprędzej, wydrukowałam potwierdzenie złożenia rezygnacji. Zrobiłam sobie kawę i spokojnie wróciłam do pracy.
Przychodzi mail. Od tepsy. Nie przyjmą mojej rezygnacji, bo rezygnacja jest niedozwolona. Szlag mnie trafił, ściagnęłam P. na dyżur, wsiadłam w samochód, pojechałam do najbliższego "salonu" tepsy. I co się okazało? Że ktoś bardzo sprytnie, bez mojej zgody uruchomił mi linie telefoniczną, nadał numer i nie raczył mnie o tym poinformować. Telefonu nie miałam, nie mam i mieć nie zamierzam… Pani była miła, zawiesiła mi to cudo, rachunek musze zapłacić, ona bardzo przeprasza za nierzetelność firmy, to się więcej nie powtórzy…. Taaa, jakaś niewierna jestem, czekam na kolejną rewelację…
NIGDY więcej tepsy. NIGDY więcej neostrady. A od stycznia 2013 NIGDY więcej Orange.

… a tak z innej beczki to mógłby mi ktoś pożyczyć troszkę wolnego czasu? …. chyba mam za dużo na głowie, powoli wymiękam, a moja psychika żebrze o chwilę spokoju i nicnierobienia…. a ja jej nie mogę tego dać….

niedziela, 8 kwietnia 2012

Requiem for a dream


8 kwietnia 2012
Film, którego oglądanie sprawiło mi fizyczny ból.
Film, który boję się obejrzeć po raz drugi.
Film, w którego ścieżce dźwiękowej się zakochałam.
Muzyka, do której często wracam.
Świąteczny poranek upływa na słuchaniu tego:
http://www.youtube.com/watch?v=vl5McGN2L-E

Zasłuchana, z dreszczem przebiegającym po plecach obserwuję jak za oknem cicho pada śnieg….

czwartek, 5 kwietnia 2012

Hoł, hoł, hoł święta idą!


5 kwietnia 2012
I’m dreaming about white easter…
Dobra, żartowałam. Tak mi się skojarzyło patrząc na tą zgniliznę za oknem.
Święta tuż tuż, a ja zamiast coś robic to nic nie robię. A przynajmniej nic świątecznego. Ale w sumie po co, skoro i tak święta na dyżurze spędzę…
Ale w ramach świątecznych porządków to wyprałam sierściucha. Nie po to, żeby się do święconki ładnie prezentował, bo po pierwsze, to żadnej święconki mieć nie będziemy, a po drugie ja nie z tych co żyły sobie wypruwają, byle na święta chałupę wyczyścić od strychu po fundament. Nie, nie, przyczyna prania zwierza była bardziej prozaiczna.
Gnój uciekł na minut kilka i wykąpał się w gnojówce. No. Reszty nie trzeba tłumaczyć.
Dalej sobie podśmierduje z cicha, ale mimo wszystko trochę udało się fetor zabić szamponem psim. No i jest czysty.
A ja sobie chyba jakiś horror zapodam. Bo jakoś mi nudno.

piątek, 30 marca 2012

Zawładnę twoim umysłem czyli EXPOHunting 2012


30 marca 2012
Dzisiaj byłam świadkiem jak kilku facetów podniecalo się wirtualnie strzelając do słoni.
Prawie zabił mnie wzrokiem pan, kiedy usłyszał, jak zgryźliwie stwierdziłam, że powinna być też aplikacja ze stodołą, byłoby lepiej niż ze słoniem, bo tak samo duża, a jeszcze się nie rusza i łatwiej trafić.
Widziałam siedzącą wypchaną żyrafę, lwa goniącego antylopę i strusia, który w dziobie miał sosnową gałązkę.
Cały arsenał ręczników z motywami łowieckimi i stoisko z ciuszkami dziecięcymi z moywem dzika lub ryczącego jelenia.
Panią Włoszkę, w gustownym wdzianku, obwieszoną złotą biżuterią jak bożonarodzeniowa choinka co najmniej.
Kiedy myślałam, że już nic mnie dziś nie zaskoczy zobaczyłam dwa plecaki z przytroczonymi do nich wypchanymi sarną i kozicą, a tuż obok nich dwa zające wsparte na kosturkach, ubrane w spódniczki i mające na swoich grzbiecikach plecaczki.
Te zające chyba wykończyły mnie psychicznie, bo wracając z owego wydarzenia, jakmi były Targi Łowieckie ExpoHunting 2012, ujrzałam wielki szyld z napisem "ZAKUWANIE WĘŻY"… I juz całkiem mój umysł oklapł i zdezerterował. Najpierw zając w spódnicy, potem zakuty wąż. Że niby jak? Konia się podkuwa, a węża zakuwa? Biedne wąże, naprawdę! Jeeeesssuuuuuuuuuu, co za dziwny dzień.
Odreagowuję go na kanapie z kieliszkiem wina, bo mam papkę zamiast mózgu.

środa, 28 marca 2012

krótko


28 marca 2012
Chwilowo NIE BARDZO kocham ludzi.
A w oczach mam wyraźny komunikat "NIE DRAŻNIĆ! GRYZIE!".

czwartek, 22 marca 2012

jakby chciało…


22 marca 2012
… mi się tak jak mi się nie chce, to byłoby cudnie.
Wiosna przyszła, a wraz z mrozami odeszła moja chęć na cokolwiek.
Szlag jasny mnie trafia jak widzę kurz, który szyderczo się śmieje zerkając zza drzwi, kiedy w kuchni ze stołu naczynia domagają się umycia, kiedy podłoga prosi abym zatańczyła z mopem.
A mnie się nie chce. Nie mam siły, nie mam ochoty, nie zawrcajcie mi tyłka takimi przyziemnymi rzeczami.
Po każdym obiedzie zwijam się na kanapie pod pretekstem króciutkiej siesty, a kończy się to tym, że po kilku godzinach niespokojnego snu zwlekam się z kanapy, biorę prysznic, myję zęby i idę kontynuować spanie ale w łóżku.
Wczoraj po kilkugodzinnej drzemce udałam się do łazienki z silnym postanowieniem wyrwania zbędnych włosków tam i siam, no a skoro już będzie ślicznie, gładko i pachnąco to przecież to trzeba jakoś wykorzystać wieczorem w zaciszu sypialni! Punkt pierwszy został zrealizowany. Drugi już nie, bo śliczna, gładka i pachnąca po dotarciu do łóżka zasnęłam snem kamiennym i obudził mnie budzik….
Czy taki stan może trwać długo? Czy to się leczy? Czy jest na sali lekarz?

środa, 21 marca 2012

Diana, pierniki, jogurty…


21 marca 2012
Jadłam dziś jogurt o smaku piernika z orzechami laskowymi.. Naprawdę, czegóż to jeszcze nie wymyślą. Suszone jabłka o smaku banana lub truskawki, chipsy marchewkowe o smaku papryki…
A ja zjadłabym flądrę. To żeby tak tematycznie z tęsknotami moimi było.
I dziwnie tak. Pograbiłam wczoraj liście, oczyściłam trawnik z kup i chyba zawstydziłam słońce, bo dziś jakoś nie wyszło.
I Diana się pojawiła z nienacka :) A ja myslałam, że poszła sobie precz na dobre. A tu proszę! :)

wtorek, 20 marca 2012

o mewie poniekąd


20 marca 2012
Z przyzwyczajenia, bo przecież nie z przymusu, zaglądam codziennie na stronę Zakopanego i sprawdzam co tam w Tatrach słychać, wchodzę na stronę TOPRu i zaglądam nad Morskie Oko i do Piątki. Gdy nie widzę nic to jakoś mi smutniej, że mi Tatry schowali, a kiedy błękit nieba i słońce szaleją nad ostrymi krawędziami poszarpanych grani to czuję leciutkie ukłucie żalu, że jestem tu gdzie jestem, a nie tam.
Ale ostatni zauważyłam, że wchodzę na te strony, rzucam okiem i szybko biegnę palcami po klawiaturze by odwiedzić inne miejsca.
Za to czuję, że tęsknię za morzem. Tak fizycznie. Nawet w pracy wyrzuciłam z tapety widoczek z ostatniego pobytu, bo jakoś mi smutno było za każdym razem jak uruchamiałam komputer, że mnie tam nie ma. Na pulpicie co rano witają mnie bieszczadzkie połoniny okryte mgłami, a ja bez emocji, nawet nie mówić im "dzień dobry" uruchamiam Outlooka i idę parzyć herbatę.
Chciałabym nad morze. Chciałabym bardzo, żeby rano obudziły mnie mewy. Przeciągnąć się w łóżku i mieć świadomość, że ono jest tak niedaleko, że wystarczy spłukać z siebie sen, zjeść tosta, wyjść i go poczuć, usłyszeć, zobaczyć.
Chciałabym poczuć wilgotny wiatr na twarzy, niecierpliwie plątający włosy. Chciałabym znów poczuć piasek pod palcami. Chciałabym usłyszeć uspokajający szum. Chciałabym spojrzeć w oczy mewie.
Chcę nad morze…

wtorek, 13 marca 2012

Zakazany owoc….


13 marca 2012
Od kilku dni pożądliwym wzrokiem łypałam na leżące na stole dwie
mandarynki. Walczyłam sama ze sobą, wiedząc, że nie powinnam. Że jest
marzec, więc jeszcze pewnie są spryskane jakąs chemia i że ich zjedzenie
może zakończyć się paskudnym uczuleniem.
Ale wczoraj uległam i zjadłam jedną. Stałam w kuchni, nerwowo obierając
pomarańczowa pachnącą skórkę, nie mogąc się doczekać kiedy poczuję na
języku ten znany kwaskowato słodki smak. A potem łapczywie wgryzłam się w
soczysty miąższ, nie zawracając sobie głowy dzieleniem mandarynki na
cząstki. Delektowałam się tym smakiem jakby był to nektar bogów,
kompletnie nie zwracając uwagi na to, że sok spływa mi po brodzie i
kapie z palców.
Zdecydowanie zakazane owoce smakują najlepiej!

…. w domu czeka jeszcze jedna mandarynka….

niedziela, 11 marca 2012

oczy w mokrym miejscu


11 marca 2012
Wiem, że boisz się moich łez. Kiedy płaczę Ty masz najbardziej wystraszoną ze wszystkich swoich min i bezradnie zwieszone ramiona. Wbijasz wzrok w podłogę, by Twoje oczy nie napotały dwóch szarych jeziorek smutku, z których wypływają dwa strumyczki.
A przecież nie masz się czego bać. Nieważne dlaczego płaczę. Przecież oboje wiemy, że mam oczy położone w podmokłej dolinie, że jest to teren zalewowy, a tamy z rzęs są bardzo niestabilne i zbyt podziurawione. Że umiem płakać z bólu, ze szczęścia, że płaczę kiedy jestem zła, wściekła, kiedy jestem bezradna i bezsilna i kiedy ktoś mnie skrzywdzi. Że umie mnie wzruszyć mały rybik, którego niechcący utopiłam w wannie, wstające mgły nad łąką i ośnieżone Tatry skąpane w słońcu. Że potrafię rozpłakać się na wieść o tym, że gdzieś tam ktoś tam skrzywdził szczeniaka albo utopił małe kocięta.
Czasem płaczę przez Ciebie. A czasem przez to, że ktoś dopiekł mi w pracy. Czasem nawet potrafię się rozpłakać jak przypomni mi się coś smutnego
I co wtedy? Instrukcja obsługi płaczącej mnie jest banalnie prosta. Przytulić…

piątek, 9 marca 2012

czwartek, 8 marca 2012

argh!


8 marca 2012
Co za idiotyczny dzień. Pies mnie nie słucha, komputer mnie nie słucha, zepsuło mi się jedno klikadełko w touchpad’zie, oczywiście to ważniejsze, zostałam obdarowana storczykiem, który podobno jest ładny, podobno jest modny, podobno nie trzeba się nim specjalnie zajmować, podobno powinnam się ucieszyć.
To się cieszę. Ha. Ha.
A jakby tego wszystkiego było mało to jeszcze śnieg sypie.
P. kupił jakieś wino. Podejrzanie ma sporo procentów. Ale może to dobrze. Wino i gorąca kąpiel może ostudzą chęć zniszczenia czegoś.
… choć przy takim dniu to jest szansa, że się albo utopię albo zachłysnę winem albo rozbiję kieliszek i ostrą krawędzią przetnę sobie tętnicę udową albo to wszystko na raz.
I tak o. Pytam się gdzie ta Wiosna u licha, bo słonecznik i ptasie kulki mi się kończą. O ile mnie można udobruchać winem tak numer ten z ptaszorami raczej nie przejdzie. Poza tym wina szkoda….

poniedziałek, 5 marca 2012

o recyclingu niejako


5 marca 2012
Nasi niektórzy sąsiedzi jak nic palą w piecu trupy. Albo zużyte pampersy.
… bo nic innego raczej nie wyprodukuje TAKIEGO dymu….
… ekologia, psia jej mać…

środa, 29 lutego 2012

o tym, że jak nie świeci to źle, a jak świeci to też źle


29 lutego 2012
Łomatkoboskazobojętniejakiejparafii, ależem się zlenkła!
Bo wyszło słońce, zaświeciło w okna…. ALEŻ TE OKNA SĄ BRUDNE!!!!!!
Nie dość, że widać przez nie psie kupy, to jeszcze ten cały zimowy syf na nich osiadł.
I teraz nie wiem, myć czy od razu wymienić na nowe?
Dalej nie wiem co robić, do tego doszło jeszcze zmartwienie okienne, ja nie wiem….
Zaparzę herbatę. Herbata jest dobra na wszystko.

niedziela, 26 lutego 2012

… bo łez nie widać nocą…


26 lutego 2012
"Pytali wszyscy po co gdzie mnie nogi niosą"
"ruszyłam w obcą ziemię ruszyłam bezimiennie
żyłam tak codziennie i żyłam niezupełnie"
"Serce tak wywiozłam serce"
"więcej chciałam widzieć więcej a pustkę widzę wszędzie
każdy z nas ma tylko jeden dom"
"To samo niebo dla nas a ziemia nie ta sama"

To fragmenty piosenki zespołu Rzepczyno "Tylko jeden dom".
Tłuką mi się po głowie i bardzo odpowiadają akurat temu co od kilku dni zaprząta mi myśli. I zwija żołądek w twardą kuleczkę.
Tak bardzo bym chciała, żeby ktoś przyszedł i powiedział "Zrób tak i tak"… Bo tak bardzo nie wiem co robić :(

sobota, 25 lutego 2012

o tęsknocie w zasadzie


25 lutego 2012
Dziś rano jak wyjrzałam przez okno aż mnie cofnęło. Padał deszcz, zniknęła biała kołderka, za to w ogródku zakwitły psie kupy. Ot, proza poroztopowa.
Cały dzień kręcąc się po domu rzucałam ukradkowe spojrzenia przez okno a to kuchni a to sypialni, a tam za każdym moim ukradkiem śniegu było mniej, wody było więcej, świat bardziej szarzał i brzydział, a ja coraz bardziej czułam się szczęśliwsza. Potem spoglądałam na ptaki uwijające się przy karmniku – grubodzioby, które odganiały wróble, wróble, które próbowały coś dla siebie znaleźć jednocześnie nie prowokując grubodziobów, a małe zadziorne sikory bujały się radośnie na kulkach, maleńkimi pazurkami wczepione w zieloną siateczkę. Patrzyłam na tą ptasią krzątaninę jednocześnie myśląc o tym, że strasznie naśmieciły tym słonecznikiem, które wraz z kupami psa stanowią dowód jakiejś pokarmowej katastrofy. I uśmiechałam się delikatnie sama do siebie.
Teraz odgrodzona od świata roletami z morzem ciepłym i przytulnym wsłuchuję się w ulewę, która za nic ma ciszę nocną i z całych sił wali w blaszany dach. Dobrze, że nie śpię, bo obudziałby mnie, rozzłoszczona zadzwoniłabym na policję, ale który policjant pofatygowałby się z upomnieniem do niebios? A skoro nie śpię to ze spokojnym uśmiechem zasłuchana jestem w ten łomot milionów kropel. I cieszy mnie niezmiernie to pukanie. Bo mam wrażenie, że to sama Wiosna puka. Mam ochotę wdrapać się na strych i otworzyć Jej okienko dachowe, żeby weszła, ogrzała się i rozgościła na dobre. Bo przecież tak bardzo za Nią już tęsknię…

czwartek, 23 lutego 2012

o Niej


23 lutego 2012
No i stało się to co stać się musiało. Przecież wiedziałam od początku, że tak to się skończy. Że mój opór będzie być może silny i twardy, ale szalenie nieskuteczny. Że tak czy siak ulegnę.
Więc wylądowałyśmy razem w łóżku. Jest mi teraz w nim tak dobrze, że nawet tą notkę piszę otulona ciepłym kokonem poduszek. Tyle, że ta nasza łóżkowa bitwa całkowicie mnie rozbiła. A Ona? Ona teraz triumfuje. Ja mogę co najwyżej założyć na siebie majtki Triumpha… Tylko po co? Leżę całkiem bez sił i ochoty do dalszej walki, czując się jakby mnie pociąg potrącił podczas niewinnego spaceru po torowisku.
To chyba jednak prawda, że nie powinno ufać się nieznajomym. A tym bardziej wpuszczać do łóżka.
Pytasz jak ma na imię? No Choroba przecież….

niedziela, 19 lutego 2012

kiedy śpisz…


19 lutego 2012
… uwielbiam na Ciebie patrzeć. Jeszcze lekko zaspanymi oczami wpatruję się w Twoją twarz i próbuję oddychać szeptem, żeby nie zepsuć tego obrazka. Masz spokojną twarz, a długie rzęsy kładą się cieniem na Twoich policzkach. Och, jakie to niesprawiedliwe, że masz takie nieprzyzwoicie długie rzęsy. Po co Ci one, skoro i tak ich nie doceniasz? Ja dałabym dużo by mieć takie… Lekko uśmiechasz się przez sen, pewnie śni Ci się coś przyjemnego. Choć na wszelki wypadek wolę nie wiedzieć co, bo przecież to nie muszę być ja…
Przytulam policzek do Twojego nadgarstka, który wystaje spod poduszki i wciągam w nozdrza Twój zapach. Jego też uwielbiam. Niezakłócony żadnymi perfumami, żadnym kosmetykiem, ciepły, senny, tak dobrze znajomy. Wwąchuję się w niego, a pod policzkiem czuję Twój puls. Mocny i spokojny. Ciepła, gęsta krew przepływa w cieniutkich żyłach, oddzielają mnie od niej tylko dwie cienkie warstwy naszej skóry.
Uwielbiam takie chwile. Kiedy Ty śpisz, a ja mogę się bezkarnie na Ciebie gapić, wdychać Twój zapach i myślec tylko o rzeczach przyjemnych.

sobota, 18 lutego 2012

Fuck!


18 lutego 2012
Odwilż, kwa jej mać, śnieg zjeżdża z dachu, pies histeryzuje, a mnie pękają nadgarstki…
I to wcale, ale to wcale nie oznacza wiosny. Niestety….

piątek, 17 lutego 2012

morza szum…


17 lutego 2012
Zamykam oczy by przywołać widok oblodzonego falochronu błyszczącego w słońcu, staram się przypomnieś sobie odgłos szumu fal, a między palcami czuję ciepłą szorstkość bryłki bursztynu…..

sobota, 4 lutego 2012

Gdybym…


4 lutego 2012
… przyszła do Ciebie z policzkami zaróżowionymi od mrozu i bez słowa wtuliła nos w Twoją pierś, bo przecież wyżej nie sięgnę, Ty szeptałbyś mi do ucha te wszystkie banalne rzeczy. Że dobrze, że jestem. Że tęskniłeś. Że cudownie znowu jest mnie czuć pod palcami. Że moje włosy są miękkie jak żadne inne, a moja skóra pachnie jak żadna inna. Że chcesz, żebym została, a nie ukradkiem wymknęła się za godzinę, dwie, pięć. Że teraz trzeba mnie wyswobodzić z tych wszystkich kurtek, szalików i czapek. Że zaraz przekonasz mnie, że niepotrzebnie zwlekałam z przyjściem. Ze zaraz udowodnisz mi, że było warto… A ja wsłuchana w słowa, które ciepłym, wilgotnym oddechem omiatają mi ucho, pozwalałabym się wyswobadzać, pozwalałabym się przkonać, pozwalałabym sobie udowadniać, jednocześnie nie patrząc Ci w oczy. Żeby w Twoich nie zobaczyć, że kłamiesz. Byś Ty w moich nie ujrzał, że ani trochę Ci nie wierzę…

… czasem pewne rzeczy trzeba zapisać…

czwartek, 2 lutego 2012

podsłuchane


2 lutego 2012
P. wycina Pablusowi skołtunioną sierść pod kłapciatymi uszami. I przemawia do psa:
… ja wiem, że ty sobie tu nagromadziłeś takie wisiorki, które na pewno chronią cię od złego, ale trzeba to wyciąć. Ja naprawdę mam nadzieje, że razem z tym nie utnę ci jakiegoś kawałka… Jakbym ci przyciął skórke to od razu mów, dobrze?
…. takie frędzelki ci się tam porobiły, czekaj, wezmę inne nożyczki, dłuższe i szczerze mówić nie wiem jak ci to wyciąć, żeby ci nie obciąć kawałka ciała pieseczku…
… takie masz tam bloczki posklejane, zaraz ci je rozgrempluję i będziesz miał sierść jak szczeniaczek….
…. no teraz to wygląda dużo lepiej, wprawdzie ci będzie teraz wiało bardziej, ale będzie lepiej….
….nooo, to teraz sie obróć i drugie ucho…. tu masz nów kolego takie bloczki posklejane, ale mniej niz w tym pierwszym uchu….
…. nooo, dzielniutki pieseczek, ale jakbyś mi dał jeszcze dostęp do ucha…. dasz mi dostęp do ucha? …. hej, hej, hej, hej…. no, w tej chwili wydaje mi się, że masz ich o połowę mniej…. jeszcze jakby ci ten bloczek obciąć….. PABLO, siad, bo ci ucho utnę!
No teraz jest już elegancko, może nie jest jakoś fenomenalnie, ale już masz mniej tych kołtunków…

Przeżyli obaj.

wtorek, 31 stycznia 2012

o zimie jako takiej


31 stycznia 2012
Upał nieco zelżał, nieprawdaż?
Ja rozumiem, że jest zima. Ja rozumiem, że jak jest zima to musi być zimno. Ja to wszystko świetnie rozumiem.
Ja już zdążyłam się pozachwycać błękitem nieba. Ja już zdążyłam oślepić oczęta swe szare pięknym słońcem. Ja już bardzo doceniłam lodowe, skrzące się iskierki i białe puchowe kołderki zalegające na polach. I to, że w nocy niebo jest pokryte milionami gwiazd, że nic tylko czekać aż pospadają i wyszeptać im życzenie. Że genialnie widać księżyc wraz z Wenus i Jowiszem. Ja to naprawdę wszystko doceniłam wielce.
Ale już mi to doskwierać zaczyna. No bo za – 23 stopnie rano to ja przepraszam, ale dziękuję serdecznie.
Zimno mi w kolanka, drażni mnie to, że mi rękawiczka przymarza do haczyka przy furtce i generalnie jest mi jednak trochę za zimno.
I może by tak trochę się ociepliło?
To mówiłam ja, Agulec.

P.S. Aaaaaale… Ale czekam na pana listonosza i najmiziutniejsze rękawice jakie znam! No wszak trzeba sobie jakoś radzić.

niedziela, 29 stycznia 2012

intelygentne rozmowy poranne


29 stycznia 2012
1. Jem śniadanie, paskudne dość i w ogóle marudnie mi jest. P. siedzi przed komputerem i robi przegląd muzyczny, co jakiś czas domagając się mojej aprobaty albo podrzucenia pomysłu.
Agulec (głosem płaczliwym): a w ogóle to jeszcze mi jajko spadło i majonez się zmarnował!
P. cisza
Agulec (głosem nadal płaczliwym z lekką pretensją): nie słyszysz, że mi jajko spadło?!?!
P: słyszę, że Ci jajko spadło
Agulec: i nic? Powinieneś reagować!
P: Ja? Ty powinnaś reagować, żeby Ci nie spadało
Agulec: To Ty powinieneś reagować!
P. To Twoje jajko. A poza tym nie mów z pełną buzią.

P. siedzi owinięty kocem przed komputerem
P: Popatrz, jestem faraonkiem!
Agulec: Mrówkiem?
P: Nie, takim zwykłym.
Agulec: Ale faraon nie chodził owinięty w kocyk
P: chodził. Jak mu było zimno.
Agulec: HA! Tam nigdy nie było zimno, więc nie mógł chodzić!
P: ale chodził…
Agulec: A nie mógłbyś być kimś innym?
P: Jezusem?
 … brakło mi konceptu co rzec na to.
….. mija jakiś czas….
P (wystawiając ręce spod kocyka): a jakbym był potworem, któremu ręce wyrastają z różnych miejsc?
Agulec(rozkojarzony lekko,bo zwinięty na kanapie czyta): Ale czy naprawdę musisz być kimś?
P (łypiąc na mnie żałosnym wzrokiem): ale ja bardzo chciałbym być kimś…. choćby dzisiaj….

No ja naprawdę nie wiem….

piątek, 27 stycznia 2012

Jakież to proste!


27 stycznia 2012
Pewne – nazwijmy to – niedogodności dnia codziennego, pewne uwieranie mnie tu i tam przez otaczającą mnie rzeczywistość, świadomość tego, że bywam słaba, bezsilna i bezradna oraz 100% pewność tego, że nie jestem w stanie zapanowac nad czasem i będzie on sobie płynął i płynął, a ja wyżej dupy nie podskoczę, chronią mnie przed szaleństwem.
No tak. Bo gdyby nie to wszystko plus pewnie kilka innych rzeczy to przecież oszalałabym ze szczęścia…
Jakież to k..a proste.

jak gęś z prosięciem


27 stycznia 2012
Kiedyś w grudniu:
Dzwoni telefon:
Ja: słucham
Głos: Dzień dobry, ja dzwonię w sprawie neostrady
J: tak, słucham
G: Chciałam umówić montera, który przyjedzie zamontować łącze

….. konsternacja lekka moja, bo jakieś 20 minut wcześniej w tej samej sprawie dzwonił pan i umówiłam się z nim na dzień x

J: A to coś się zmieniło w ciągu pół godziny?
G: ….. yyyy, ale co się miało zmienić?
J: No przed chwilką dzwonił do mnie od państwa pan i umówiona z nim jestem na dzień x
G: yyyy, ale to niemożliwe, bo my w tym dniu nie mamy wolnych terminów
J: no jak to skoro przed chwilą się na ten termin umówiłam i pan bardzo się ucieszył, że o tak późnej godzinie mi pasuje…
G: dziwne, bo w tym terminie to w Piekarach nie umawiamy monterów
J:…. yyyyy, chwileczkę, w jakich Piekarach?
G: mamy zlecenie zamontowania neostrady w mieszkaniu przy ulicy y 22
J: ale to chyba jakaś pomyłka, bo u mnie też macie Państwo montować łącze, ale nie w Piekarach, nie na ulicy y i nie pod numerem 22
G: …. hmmmmm….. to pani nie jest Janem Kowalskim?

Grudzień, trochę później:
przychodzi sms z telekomunikacji, że jeżeli w ciągu dwóch dni nie zwrócę routera to naliczona zostanie kara w wysokości 320 zł.
Żadnego routera nie zamawiałam, dzwonię na infolinię, odsłuchuję mnóstwo komunikatów, w końcu dopadam jakiegoś żywego człowieka po drugiej stronie.
J: tłumaczę o co mi chodzi
G: chwileczkę, już to sprawdzam
…. oczekiwanie….
G: wie pani, musiała zajść jakaś pomyłka, pani tu nie ma w umowie żadnego routera…
(TADAM! no jasne, że nie mam, bo nie zamawiałam)
J: no to się akurat zgadza, ale w takim razie dlaczego dostałam takiego smsa?
G: faktycznie to nie powinno mieć miejsca, ale niech pani zignoruje tą wiadomość, musiała zajść jakaś pomyłka.
J: no dobrze, dziękuję za informację, wesołych świąt!

Wtedy nie pomyślałam o Janie Kowalskim. A niebawem….

Grudzień, tuż po Świętach:
dzwoni telefon.
J: Tak słucham
G: dzień dobry, ja dzwonię z Telekomunikacji, chciałam potwierdzić termin przybycia montera.
J: ale jakiego montera?
G: no do podłączenia u pani neostrady
J: …. ale ja mam juz podłączoną neostradę….
G: ….. no ale przecież zgłaszane było, że nie ma łącza
J: no tak, ale monter już był, neostrada już działa….
G: no sama nie wiem, mam tu takie zgłoszenie…

…… w tym momencie coś mnie tknęło….

J: a pod jakim adresem ma byc podłączana ta neostrada?
G: Piekary Śląskie, ulica y 22….
J: a to pomyłka proszę pani, już kiedyś państwo do mnie dzwoniliście. Ktoś musiał państwu podać błędny numer telefonu i za każdym razem dodzwaniacie się państwo do mnie.
G: Czyli to nie jest numer pana Jana Kowalskiego?

Dzisiaj:
Dzwoni telefon.
J: tak słucham
G: dzień dobry, ja dzwonię z telekomunikacji w sprawie zmiany adresu
J: dzień dobry, jak to w sprawie zmiany adresu?
G: no zgłaszała pani, że nastąpi zmiana adresu pod który dostarczana jest usługa neostrady
J: niemożliwe, nic takiego nie zgłaszałam. A o jaki adres pani chodzi?
G: Piekary Śląskie, ulica y 22 ma być zmieniona na ulicę z 33…
J: a to znów jest pomyłka proszę pani, pani pewnie chciała dodzwonić sie do Jana Kolwaskiego, który najwyraźniej podpisując z państwem umowę podał zły numer telefonu i za każdym razem dzwonicie państwo do mnie.
J: a to nie jest numer pana Kowalskiego?

Poza tym dziś znów firma ubezpieczeniowa co nam hjundka ubezpiecza wezwała mnie do OSTATECZNEGO TERMINU zapłaty zaległej składki zdupywziętej i postraszyła mnie postępowaniem sądowym i egzekucją komorniczą. Już nie Krajowy Rejestr Dłużników a egzekucja. Pan windykator podał telefon. Dzwonię. Miły pan, miła ja, porozmawialiśmy sobie. Stanęło na tym, że wyślę maila z oświadczeniem, że to pomyłka i on zamknie tą sprawę.Zapytałam skąd u nich taki bałagan, na co pan odpowiedział i mnie rozbroił całkiem tak, że opadłam na fotelu bez sił i woli jakiejkolwiek.
- niech będzie pani wyrozumiała. u nas jest teraz reorganizacja i dużo ludzi niestety zostaje zwolnionych i nie zawsze zdążą wszystko przekazać swoim następcom….
No cudnie, oni mają wewnętrzny bałagan, a mnie się egzekucjami straszy….
Wysmażyłam miłemu panu windykatorowi miala i mam nadzieję, że to po raz ostatni.

Co za dzień…..

czwartek, 26 stycznia 2012

o dniu z serii JA PIER..LĘ


26 stycznia 2012
Nic nie zapowiadało tego małego pandemonium.
Dlatego też piznęłam tym wszystkim chwilowo w kąt, zrobiłam sobie małą czarną w lawendowej filiżance i mam przerwę.
Bo ja dziś robię wszystko, drukuję szkice zrębowe, drukuję szkice odnowieniowe, odbieram transfery, konwersuję z przedszkolami, robię przetarg, robię sprawozdanie, alę najśmieszniejsze jest to, że drewno sprzedaję. Pojęcia o tym zielonego nie mam, zostałam sama z tym całym majdanem i fajno jest. Czekam aż coś się w końcu koncertowo sypnie, bo to na dłuższą metę tak się nie da… Do tego prawie zabiłam leśniczego śmiechem jego własnym jak przeczytałam mu pewne wytyczne…
Wrócę do domu i się położę i niech mi ktoś w tym przeszkodzi. W nosie mam obiad i pierdyliard spraw ważnych. Będę leżeć i nic nie robić.
W tym wszystkim co się od jakiegoś czasu dzieje na siłę szukam jakichś pozytywów, ale jakoś nie umiem żadnego wynaleźć.
Choć jeden właśnie wymyśliłam – od 1 lutego będę bardziej mobilna popołudniami… Zawsze to coś…

poniedziałek, 23 stycznia 2012

.

.
23 stycznia 2012
Idę przez ośnieżone pola, a zmarznięty śnieg chrupie po moimi stopami. Odgłos kruszonego butami śniegu brzmi jakoś nieprzyjemnie.
… jakbym deptała po swoich połamanych marzeniach…

niedziela, 22 stycznia 2012

ludzie listy piszą…


22 stycznia 2012
Wchodzę na takie rzadko uzywane konto pocztowe, a tam czekaja na mnie maile. Najbardziej podoba mi się mój teodor. Nie wiem czemu mam czytać o zmarszczkach i czemu u licha mam chudnąć jakbym chciała przytyć. Oprócz tego pierdyliony ofert kredytów hipotecznych, jedno wydłużanie penisa i dwie oferty interesu z Ukrainkami. Jak dla mnie bomba. Poniżej kilka przykładów…

 
Wólczanka Online
 

Zestawy prezentowe Wólczanka już od 129,90 zł!
 
twoj.teodor
 

Wybierz mnie!
 
bartek.janowski
 

Wow! To naprawdę Twoja fotka??
zatrzymajpiekno
 

Skąd się biorą zmarszczki?
Produkt Odchudzający
 

Pozwoli Ci pozbyć się tylu kilogramów, ilu chcesz!
Justyna z Philips Polska
 

Rewolucja w prasowaniu. Uwolnij się od regulacji temperatury!

piątek, 20 stycznia 2012

o tym jak prawie zginęłam!


20 stycznia 2012
Chcę juz wiosny! Teraz! Zaraz! JUŻ!
Odśnieżam sobie chodniczek koło schodków do domku, tak?
Śnieżek sobie cichutko pada, tak?
A tu nagle jak nie łupnie, jak nie huknie…
Spadł na mnie śnieg z daszku. Bolało.
Na szczęscie skończyło się na śniegu wszędzie i dużym, naprawdę dużym strachu. Moim i psa, który sobie grzecznie strugał patyczek nieopodal.
Teraz jak to piszę zjechała cała jedna połać tuż za oknem pokoju……
Nieee, zaciągam rolety, nie chcę na to patrzeć….

czwartek, 19 stycznia 2012

o słowach


19 stycznia 2012
Słowo to potęga.
Słowami można ślicznie zaczarować rzeczywistość. Słowami można zadać ból większy niż najostrzejszym nożem.
Od kilku dni wczytuję się zachłannie w pewne teksty, wyciskam je jak soczyste pomarańcze, aż do ostaniej kropelki. I chcę coraz więcej. Jak zaczarowana, urzeczona, chciałabym  żeby ten przyjemny stan trwał i trwał….

czwartek, 12 stycznia 2012

… bo przykrości to zwierzęta stadne…


12 stycznia 2012
… mówiłam to już nie raz i powtórzę znów :(
Jadę poszukać sensu tego wszystkiego w góry. Zmęczyć się, pomyśleć, pobyć chwilę z Dronką i sama ze sobą, zostawić na chwilę to wszystko co boli, co mnie przerasta, wobec czego jestem bezradna.
Tam będzie śnieg, będą góry, będzie ból mięśni, ostrożność a jednocześnie pewność kroków, mroźne powietrze w nozdrzach i jasność myśli.
Tam można w spokoju powadzić się z Losem i ze sobą.
I spróbować zatęsknić.

… musi się udać. Musi. Bo inaczej naprawdę będzie źle….

sobota, 7 stycznia 2012

Świeci!


7 stycznia 2012
Świeci słońce!
Wracałam ze szkoły mojej, a słońce zaglądało przez szybę do wnętrza hjundka. Świat od razu nabrał lepszego koloru, smaku, zapachu.
I bardzo, bardzo chciałabym, żeby Pogoda dobra była przez najbliższy tydzień. Albo dopiero od piątku, jak kto woli.
Prrroszę!
Bo i tak mam problem ze zorganizowaniem pierdyliarda rzeczy, więc jakby Pogoda była łaskawa to ja wdzięczna bym była niezwykle.
Pani Pogodo, prrroszę!
Idę na dwór łapać promyki!

piątek, 6 stycznia 2012

motto na dzisiaj


6 stycznia 2012
Istnieją trzy strony każdej kwestii: twój punkt widzenia, jego punkt widzenia i – do diabła z tym wszystkim. E. M. Forster

…. wszystkie kwestie ostatnimi czasy mają tylko tą trzecią stronę….
… niech mnie ktoś zastrzeli…

poniedziałek, 2 stycznia 2012

kiedy boli…


2 stycznia 2012
Powrót do pracy bolał. Co widac było, bo oba szefy moje plus kilka innych osób pytało co ja taka zmarnowana jestem i ponurym wzrokiem strzelam.
Bo powrót do wstawania "na budzik" zabolał. Przymus wdrożenia się w stado liczb zabolał. Bo świadomośc uciekającego dnia zabolała.
Dziś boli mnie wszystko. Głównie dusza.

niedziela, 1 stycznia 2012

no i mamy 2012


1 stycznia 2012
Dzień dobry wszystkim Podglądaczom w Nowym Roku :)
Tak sobie siedzę i się zastanawiam nad tym, że w tym roku ma byc koniec świata. To juz nie pierwszy koniec jaki pamiętam, ale tak mam nadzieję, że nie przyjdzie dziś, bo strasznie rozmemlana jestem. Głowa mnie lekko boli od wczorajszego wina, oczęta mam jakieś takie niewyraźne, a włos zwichrzony. Snuję się po domu i nie bardzo wiem co mam ze soba począć.
Jest jeszcze szansa, że może ten koniec świata to te jakieś "miszczostwa" w piłce nożnej co to mają u nas się odbywać. Bo ani dróg ani piłkarzy…. Dla niektórych to pewnie koniec świata będzie. A ja się wtedy spokojnie napiję herbaty.