wtorek, 28 maja 2013

Miało być o Bieszczadach to o Bieszczadach będzie


28 maja 2013
Było… Było dziwnie. Pierwszy raz, bez przywiązywania mnie do kaloryfera, łamania nogi, grożenia pająkiem i innych środków terroru bezpośredniego, nie byłam na żadnej, ale to zupełnie i całkiem żadnej górze! A okazje były, a pogoda też i owszem, a góry jak malowane… A ja nic. Ani tyci tyci.

Oprócz braku biegania po górach to, co dość logiczne jest, nie zrobiłam w zasadzie żadnego zdjęcia – no kilka zdjęć żubrów, ale są tak nędzne, że je przemilczmy. A zawsze przywoziłam ze sobą pokaźną kolekcję. A tu nic.

Nabyte anioły bieszczadzkie poszły w świat, co sprawiło mi większą frajdę niż szukanie dla nich miejsca w domu.I wiem, że to była najlepsza z możliwych opcji dla skrzydlatych, w czym utwierdził mnie dzisiejszy telefon od obecnej właścicielki skrzydlatego :)

Za to okazało się, że przyroda bieszczadzka jest niezwykle agresywna, ekspansywna i w ogóle stara sie integrować z ludźmi za wszelką cenę. Najpierw pod domem siedziała salamandra, co to podkopy planowała widać czynić, bo jakos się tak podejrzanie w szparę taka jedną wciskała.

Potem Hania i Kasia ratowały Rafała przed żubrem, co to ich był naszedł w lesie – żubr nie Rafał. Podobno żubr się mocno wystraszył Hani i uciekając łamał wszystko na swojej drodze, dlatego zapewne nadleśnictwo tamtejsze będzie miało podwyższone straty od zwierzyny.

A ja popsułam salamandrę, tak całkiem na śmierć chyba. Popsułam ją drzwiami, bo siedziała głupia na wycieraczce… A takich dwóch jegomościów to widziało i żaden nie krzyknął, że mam przestać otwierać te drzwi, bo ta salamandra siedzi u drzwi i ogonkiem kołacze. To nie, siedzieli i patrzyli, a teraz w świat rozpowiadają jak to Agulec  zepsuł zwierzątko na śmierć.

A więc… Nie zaczyna się zdania od a więc… A więc Drodzy Państwo, wyjazd bieszczadzki był w tym roku wyjątkowy, trup słał się gęsto, gór nie było, dowodów nie ma. A mnie i tak się podobało!

niedziela, 26 maja 2013

Ale o co chodzi???


26 maja 2013
Internet to zuuuuoooooo wcielone i chyba pozbędę się go tak jak pozbyłam się telewizorów dwóch – pierwszego za 20 jaj od kury wiejskiej, grzebiącej, a drugiego za dwa kilogramy świeżutkiej, chudziutkiej wołowinki z krówki co to na pole wychodziła i trawkę skubała.

Otóż buszując po obserwowanych blogach znalazłam link do futerkowych paznokci – wersja różowa:
http://fashionelka.pl/jak-zrobic-futerkowe-paznokcie/
oraz wersja niebieska:
http://przystanekuroda.pl/futerkowe-paznokcie/
… Idąc dalej tym tropem, lekko oszołomiona znalazłam i paznokcie kawiorowe
http://fashionelka.pl/kawiorowe-lakiery-do-paznokci/
….

Ja nie wiem, ja prosta baba ze wsi jestem, spojrzałam smętnie na moje pazurki, świeżo wczoraj obcięte i spiłowane, popatrzyłam na te dziwy na zdjęciach i jakoś mi się smutno zrobiło, że takie to rzeczy można mieć na paznokciach, a ja się o tym dowiaduję pewnie jako ostatnia, a do tego okazuje się, że bez tej wiedzy byłam całkiem szczęśliwa, a posiadając już ową wiedzę jestem jeszcze szczęśliwsza, że mi się tak całkiem w dupie nie poprzewracało i że nigdy przenigdy sobie takiego czegoś na paznokciach nie zrobię… Bo ja praktyczna i higieniczna jestem i często ręce myję, a takie futerkowe paznokcie pewnie wody nie tolerują i pewnie wyglądałyby po pierwszym myciu równie smętnie co zmoczony kot….

Ech, zjem sobie brzoskwinkę…

piątek, 24 maja 2013

Ale wkoło jest wesoło!


24 maja 2013
 Hania mówiła, że jakimś smutkiem wieje po kątach, więc zróbmy porządek i wymiećmy smutki. Bo ledwie co wróciłam na domowe łono to dom mnie powitał tak, że teraz mam ochotę spakować psa i prysnąć do teściów. Otóż dzisiaj rano nasza ubikacja postanowiła się przytkać i wodę odprowadzać zamiast rurą w dół to na łazienkę. Mamy 10 minut do wyjścia, ja latam po domu w majtkach i staniku próbując wysuszyć włosy, P. stara się dokończyć poranną toaletę, Pies biega między nami dopominając się bógwieczego, pociąg ma nas w dupie i powoli zbliża się do stacji, na której nas oczywiście nie ma, a łazienka tonie. W jednej ręce suszarka, w drugiej mop, P. nerwowo odsuwający dywaniki, grzejniki i inne rzeczy, które ulegają zalaniu kończy myć zęby, pies biega… Ot, poranek jak poranek. Sytuacja została opanowana na tyle, że zamknęłam łazienkę i już. Na pociąg zdążyliśmy.

Po czym okazało się, że na świecie istnieją cudowni ludzie, na których mogę polegać i o godzinie 8:54 rura została przetkana. Za to teraz w domu panuje małe pandemonium, podłoga wygląda jakbym świnki na niej pasała, a ja zaraz muszę zebrać tyłek i to posprzątać, choć wizja pryśnięcia do teściów korci i nęci. Ale jest wesoło i nie nudno! A o Bieszczadach i agresywnej przyrodzie bieszczadzkiej będzie potem, bo teraz idę umyć podłogę z tego błotka co to błotkiem nie jest….

Uśmiechnij się Hanuś!

poniedziałek, 13 maja 2013

I wreszcie przyszedł maj…


13 maja 2013
… zrobiło się gorąco….

Jest tak straszliwie, okropecznie i gigantycznie ciepło, że aż z powrotem włączyłam kaloryfery… Czy mógłby mi ktoś wytłumaczyć dlaczego? Dlaczego jest zimno? Dlaczego moje sandałki, co to je ufnie wyjęłam po zimie z pudełek, leżą na smutnej kupce na podłodze w sypialni? Dlaczego letnie sukienki, cienkie spodnie i przeźroczyste bluzeczki leżą w szafie niewyprasowane, bez nadziei na użycie w najbliższym czasie? Dlaczego tak jest?

P.S. Znalazłam plusa w tym całym marazmie i zimnie – zjadłam pomidora. Malinowego, pysznego, pachnącego i smakującego pomidorem pomidora! Mały orgazm kulinarny po tak długiej abstynencji. I jeśli był chemiczny to mało, więc cicho tam!

piątek, 3 maja 2013

Czekam i cała jestem tym czekaniem


3 maja 2013
Najpierw na środę. Z niepokojem, z nadzieją, z radością pomieszaną ze strachem. I z niecierpliwością.
Potem na Bieszczady. Już za dwa tygodnie zachłysnę się powietrzem bieszczadzkim i wieczorami będę leniwie wgapiać się w najbardziej na świecie rozgwieżdżone niebo. Albo wsłuchiwać się w szum deszczu i odgłosy burzy. Nieważne co będę robić i tak mnie to już cieszy. Ten wyjazd będzie inny niż wszystkie do tej pory. I na to też się cieszę.
Czekam też na truskawki i pomidory nowiutkie, pachnące, soczyste.
I na słońce też czekam. Póki co Wiosna nie rozpieszcza nas zbyt dużą jego ilością. Ale padający deszcz, przechodzące burze jakoś nie irytują. Pewnie tak ma być. Tylko trawa rośnie jak głupia a nie ma jej jak skosić, bo jest mokra…
Jakaś taka spokojna jestem w tym czekaniu.Wiem, że to wszystko przyjdzie, że się doczekam. I to jest fajne.