czwartek, 30 czerwca 2011

.

30 czerwca 2011
Dziś moja 8 letnia chrześnica powitała mnie słowami "cześć ciocia"….
Jestem stara. Zaraz będę mieć zmarszczki i takie tam.
Stara, pomarszczona ciotka.
Pięknie, k..a, pięknie!

wtorek, 28 czerwca 2011

.

28 czerwca 2011
Jakaś taka wypluta po tych Bieszczadach jestem.
Było cudownie, żal ścisnął 4 litery jak trzeba było wracać, ale jakoś mi po nich smutno i ponuro i czuję się jak taki mały balonik, któremu ktoś zabrał powietrze.
Miałam sobie akumulatory naładować, ale najwyraźniej prostownik był jakiś nie taki jak trzeba.
Może to przez to, że w Bieszczadach zawsze mi jakoś smutno. Chodząc po nieistniejących wsiach, patrząc na groby zakopane głęboko w lesie, z dala od wszystkiego jakoś mi nostalgicznie. Smutne to wszystko.
W głowie brzeczy cichutko "Piosenka dla Wojtka Bellona", z półeczki uśmiecha się do mnie nabyty Bieszczadzki Anioł, a ja siedzę jakaś taka nieswoja.
Wampiry mnie już znudziły, nie mam pomysłu na to co będę czytać na dyżurze.
Za oknem wieje jakoś tak przejmująco….
Czy mógłby mnie ktoś przytulić? Albo kopnąć w dupsko, tak na rozruch? Tylko delikatnie, bo przecież nie można kopać mocno małych, sflaczałych baloników…

wtorek, 21 czerwca 2011

.

21 czerwca 2011
Zamiast zająć się pakowaniem, szykowaniem i milionem spraw ważkich z serii "jutro wyjazd więc trzeba się przygotować" ja tuż przed 18-stą udałam się poleżeć w wannie, co zajęło mi znaczną chwilę, bo zaległam w tej wannie z książką i trudno było mi się oderwać, potem zajęłam się depilowaniem nóg, ale że szybko mi się znudziło to wróciłam do książki, którą to przed chwilą skończyłam. Profilaktycznie nie zaczynam kolejnego tomu, bo przepadnę z kretesem…
A przygotowania leżą. I kwiczą. I nie chce mi się zmieniać tego stanu rzeczy, kwiczenie zagłuszam SDMem….
W ogóle to coś mnie użarło w kolano i mam boląco – swędzącą gulę na kolanie, a w niej zapewne groźny jad lub jaja lub larwy albo coś strasznego……
No nic to, z lekka zmęczona, z częściowo wydepilowanymi nogami i generalnym chaosem wokól jutro jadę na spotkanie z Bieszczadzkimi Aniołami, niech znów musną skrzydłem :)

http://marczelllo.wrzuta

poniedziałek, 20 czerwca 2011

.

20 czerwca 2011
Jessssu, co to była za dzień!
Byłam w góach. Było pięknie, było straszno.
Trasa piękna, pewnie bez chmur piękniejsza ;)
Ale ja ją zapamiętam przede wszystkim jako kilkugodzinną walkę z samą sobą. Z moim Organizmem, który pokazał mi, że niewielka rewolucja, którą drań jest mi w stanie ot tak zafundować, będzie sprawiać, że Umysł będzie zadawał mi tchórzliwe pytanie "czy my aby drogi Agulcu damy radę?" No bo….. Dorośli jesteśmy, owijać w bawełnę nie będziemy (najwyżej się op…li dechami i ch.j*). Na szlaku owym dopadła mnie biegunka. Taka z serii "NIE MOGĘ CZEKAĆ JUŻ TERAZ NATYCHMIAST". Warunki komfortowe, z nieba z letka kapie, wszędzie mokro, toi toi jak na złość na szlaku nie poustawiali…. Uzbrojona w chusteczki skakałam sobie a to w wysoką (i mokrą, brrrr!) trawę, a to w kosówkę gęstą i mokrą, z każdą taka wizytą czując się słabiej i gorzej. Odwrotu nie ma, podejście zacne, cały czas ostro rwie w górę, a nieubłaganie zbliża się kres pasma kosówki…. Złorzecząc Organizmowi, starając się nie słuchać podszeptów Umysłu, myślałam sobie o Elwoodzie i jego zdobieniu terenu żółtym papierem. Elwood, wybacz, że akurat w takich a nie innych okolicznościach pewnie miałeś przeze mnie czkawkę! Ale za to myslałam o Tobie ciepło w przepięknych okolicznościach przyrody! W każdym bądź razie było średnio łatwo. Starając się nie zwracać uwagi na moje burczące jelita i jakąś podejrzaną słabość w nogach szeroko otwartymi oczami chłonęłam potęgę gór. Nie wiem czemu, ale tam było ją widać jakoś bardziej. U stóp grani Tatr Zachodnich, taka malutka, taka nieważna i taka zachwycona i przytłoczona Ich potęgą. A potem na grani, taka malutka, taka zmęczona, taka dumna, patrząca w dół, gdzie byłam parę godzin wcześniej…..
Ale….. Ale już zapomniałam jak cudnie jest wiosną w Tatrach. Tak, wiosną, bo tam jeszcze zawilce wielkokwiatowe kwitną, a zieleń jest tak cudnie świeża. I ten jedyny, niepowtarzalny zapach mokrych gór. Był deszcz, było słońce, były pędzące chmury, był zmarznięty deszcz, były wirujące płatki śniegu. Było pięknie. Przed nami nikt najwyraźniej nie szedł tym szlakiem, bo trzeba było przedzierać się wśród traw w poszukiwaniu ścieżki. Zresztą dopiero na sam koniec spotkaliśmy kilku turystów. A w góach NIKOGO.
Cudnie było. Dał mi ten wyjazd w kość, był długi, był męczący, a kłopoty jelitowe dołożyły swoje trzy grosze. Ale cudnie było.
A teraz… A teraz próbuję suszyć pranie między kroplami…..

* a to tak dla niewtajemniczonych, skąd te dechy i owijanie w bawełnę odsyłam tutaj
http://komixxy.pl/239483/Owijac-w-bawelne

sobota, 18 czerwca 2011

.

18 czerwca 2011
Ponoć jutro jadę w góry.
W których już trochę nie byłam.
I próbuję wykrzesać w sobie entuzjazmu choć odrobinę. I dupa.
Boli mnie ucho, boli mnie głowa, mam okres, nie podoba mi się pogoda, czuję się senna i zmęczona, zastanawiam się jak wsadzić nogi przyzwyczajone do lekkich sandałków w ciężkie buty na kilkanaście godzin, jak ja wstanę kilka minut po 3, po co ja to w ogóle robię, kijki trzeba znaleźć, czy warto zabierać kurtkę czy może nie, pewnie burza będzie, a wogóle to jakaś długa ta trasa, nie bardzo wiem w co się ubrać, herbata kawa czy może woda tylko na drogę, nie mam naładowanych akumulatorów do aparatu……
Ja pier….lę, najchętniej przełożyłabym siebie samą przez kolano i natłukła po gołej dupie, no bo ileż można wymyślać?!?!?!?
eeeee, do kitu z tym wszystkim.
Idę dalej czytać o wampirach, tam nie ma ani słowa o głupkach co dlaprzyjemności niby męczą się łażąc po górach….

poniedziałek, 13 czerwca 2011

.

13 czerwca 2011
Znacie takie dziwne ciasto, które najpierw się studzi, a potem się piecze, do którego dodaje się soli i octu? A potem polewa się rumem z cukrem, który wcale nie wygląda i nie pachnie jak rum, a jak adwocat? I takie do którego wrzuca się wszystko co się nawinie, łącznie z pokrojonym wafelkiem kakaowym, w czekoladzie do tego? A w efekcie powstaje pyszne ciasto, w którym wcale nie czuć ani soli ani octu, wafelki się jakoś tak wkomponowują, że proszę siadać, a rum co wygląda jak adwokat w smaku nie przypomina ani rumu ani adwokatu, ale jest pyszne!
No. Ja bym nie wierzyła, że owo ciasto się TAK DZiWNIE robi gdybym na oczy nie widziała.
Zna ktoś? Ja znam Dronkę i to Ona popełnia takie dziwne rzeczy. Tym dziwniejsze dla mnie, że popełniane mimochodem o 22:05…. Agnieszki o tej godzinie, zwłaszcza po pasjonującym dniu szkoleniowym, coś takiego ledwie ogarniają.
Poza tym szlifując bale do huśtawki pozbawiłam kuchnię i pół łazienki prądu w gniazdkach, a jak ten taki czarny prztyczek próbuje się podnieść to z szafki "tej od prądu" się błyska. Taka jestem zdolna.
I sikorki nie żyją. I nie mam odwagi ich stamtąd wydłubać, bo smutno mi jakby bardziej będzie, że one takie malutkie, takie nieżywe bardzo są…
Tak sobie myślę, że usiądę sobie na środku jak ta żaba piękna i mądra, no bo się nie rozdwoję.
I żałuję, że nie mam warkocza. Bo byłoby mnie za co ciągnąć w niedziele po tych górach….

środa, 8 czerwca 2011

ot, zagwozdka


8 czerwca 2011
Czy 20 minut to mało czy dużo?
Proste pytanie, a odpowiedź brzmi…. No właśnie…. Mało czy dużo?

niedziela, 5 czerwca 2011

.

5 czerwca 2011
Dziwnie jest….
Wczoraj miałam ostatnie zaliczenie w szkole i w zasadzie od wczoraj, od 14-stej mam wakacje.
I po dniu spędzonym w ogródku, malowaniu płotków, przesadzaniu roślinek, usiadłam sobie na leżaczku, nieśpiesznie zajadając truskawki i wgapiając się w różowiejące na zachodzie niebo, uświadomiłam sobie, że na najbliższe 4 miesiące mogę zapomnieć o projektach, o zaliczeniach, o egzaminach i że nic w związku z tym nie muszę. Błoga świadomość, lekka kwaśnośc truskawek na języku i coraz piękniejsze niebo sprawiły, że na pysku pojawił się błogi uśmiech.
Teraz tylko przetrwać ten tydzień na dyżurach… Będzie ciężko, bo dyżury są do 21…. I zapowiada się upalny tydzień. No ale nic to, damy radę :) Byle do 11 czerwca, potem…. witajcie wolne popołudnia!

czwartek, 2 czerwca 2011

.

2 czerwca 2011
Dziś rano wyrwałam się do lasu.
Jejku jej, jak mokry poranny las pięknie pachnie! Uświadomiłam sobie, że już dawno nie byłam w lesie ot tak, dla własnej, czystej przyjemności. Dziś też niby służbowo, ale jak szczeniak cieszyłam się z chwili wolności, łapiąc w nozdrza zapach mokrej ziemi, łapczywie wgapiając się w zieleń paproci i biel kory brzóz. Krótki ale intensywny spacer, całkiem sympatyczna rozmowa telefoniczna i jakoś lepiej widzę świat :)
Oczywiście jak na prawdziwą damę przystało do owego lasu udałam się w sandałach ;) Ale to dlatego, że las był trochę z zaskoczenia, a trochę dlatego, że mam rozwalone oba paluchy. Do tej pory był jeden, ten drugi mu widać pozazdrościł i też się zepsuł…. No i goniłam po tym mokrym lesie w tych sandałach, mocząc stopy rosą i ciesząc się tym jak dziecko, ale teraz boję się odkleić plasterki…. Bo się chyba popbrudziło dziecko na paluchach….
No i tak o.
A w domu czeka na mnie piec wymieniony…
Czyżby dzień dziecka mi się opóźnił? :D