15 marca 2014
… ale trzeba się najeździć.
Wczoraj byliśmy nad jeziorem poobserwować ptaki wodne, potem na obiedzie u Teściów. Cały samochód zawalony, bo w bagażniku Pies, na jednym z siedzeń Panna M w swym foteliku, obok niej upchnięty stelaż wózka plus gondola, pod siedzeniem torba z akcesoriami Małej, przy powrocie ilość tobołków się zwiększyła, no ale parę minut po 17-stej ruszamy od Teściów. Przejechaliśmy kilkaset metrów, przychodzi sms od Teściowej „zostawiłaś kurtkę”.
- zostawiłam kurtkę!
- Mam zawracać? – P. lekko przyhamował.
- Nieee, wezmę w poniedziałek, to niejedyna moja kurtka.
Jedziemy jeszcze do przychodni, do apteki, no i do domu.
- Ech, super dzień, ale cieszę się, że za kilka minut będziemy w domu! – oznajmiam P i wizualizuję sobie kubek ciepłej herbaty.
Kilkaset metrów przed skrzyżowaniem prowadzącym do domu coś mnie tknęło, nerwowo obmacuję sobie kieszenie w bojówkach i….
- yyyyy, zaraz mnie zatłuczesz – jęczę do P.
- co się stało?
- nie mamy kluczy do domu…
- no przecież Ty zamykałaś, no nie?
- noooo tak… Ale klucze zostały w kurtce, w lewej kieszeni… Bardzo mnie zatłuczesz?
- czemu mam Cię zatłuc? Jak już wrócimy to Ty robisz herbatę i tyle.
Wyrozumiały Monrz. Albo raczej świadomy tego, że nie ma się co irytować, bo moje roztrzepanie nie pierwszy i nie ostatni raz wystawiło łeb…