wtorek, 31 grudnia 2013

Podsumowania, postanowienia…


31 grudnia 2013
Dziś ostatni dzień roku. Roku, który sądząc po zeszłorocznym sylwestrze, zapowiadał się raczej ponuro i mało obiecująco. A był…
Był wyjątkowy. Ubogi w górskie wypady, za którymi tęsknię okrutnie, ale jak to mawia pewna Dama – góry nie penis, długo postoją.
Pozbawiony wakacyjnego wyjazdu. A przecież miało być morze. Za którym tęsknię okrutnie. Ale morze nie penis…
Za to od połowy kwietnia rok 2013 stał się niesamowitą przygodą. Oczekiwaniem, radością, strachem, niecierpliwością i niepewnością. Uczucia i wrażenia zmieniały się jak w rollercosterze, od euforii po apatię, od tańca w rytm radosnej muzyki po beczenie w poduszkę.
Każdego dnia obserwowałam jak zmienia się moje ciało, jak zmieniam się ja, moje myśli…
Ten mijający rok , przez to, że pojawił się Ktoś, na kogo bardzo długo nie umiałam się zdecydować, bo zawsze coś było ważniejsze, będzie jednym z najważniejszych w moim życiu. W jego końcówkę wchodzę całkiem inna niż weszłam w jego początek. Pewnie bardziej niewyspana, z podkrążonymi oczami, ale spokojniejsza, pewniejsza siebie…
To był dobry rok. Przez Nią.
A postanowienia? Tu teraz rozlega się mój gromki, ironiczny śmiech… Bo co ja mogę sobie postanowić, skoro nawet nie wiem kiedy uda mi się następnego dnia umyć zęby, wziąć prysznic ani przewidzieć czy obiad zjem parząc sobie usta, byle szybciej czy już całkiem zimny…
Jedyne co mogę sobie postanowić i wiem, że będę do tego dążyć, a więc istnieje możliwość, że postanowienia dotrzymam to to, żeby przetrwać nie tracąc poczucia humoru, dystansu do rzeczywistości i do siebie samej, bym za rok mogła napisać, że 2014 rok to był dobry rok. Bo na pewno będzie ciekawy i bogaty w nowe wrażenia.
A czego mogę sobie i Wam życzyć na nadchodzący 2014? Wiary we własne siły, wytrwałości, jasności umysłu i pewności siebie, umiejętności dostrzegania rzeczy maleńkich, a sprawiających radość. I jak największej ilości snu!

niedziela, 29 grudnia 2013

O chamie szpitalnym


29 grudnia 2013
Tyle się dzieje, a ja się uparłam na tego szpitalnego buca i go obsmarować muszę.
Ktoś kto leżał w szpitalu po jakiejkolwiek operacji w której pocięli, a potem pozszywali mu brzuch wie, że zwlekanie się z łóżka jest odrobinę problematyczne. Choć ja się przyznam, że nastawiałam się na coś gorszego. No w każdym bądź razie boląca rana, trochę zbyt wysokie łóżko, brak majtek i wielka podpaska między nogami sprawiały, że każda próba wstania troszkę czasu zabierała i wymagała dziwnych manewrów z mojej strony.
Tak też było i w urocze, niedzielne, szpitalne popołudnie, kiedy to w pewnym momencie odwiedzających na sali 4-osobowej było 11 (!?!?!?) osób (u mnie tylko Pan Mąż, wgapiony w swe śpiące dziecię), a mnie zachciało się sikać. Próbuję jakoś w miarę sensownie i dyskretnie wstać, koszulka oczywiście gdzieś podwinięta w okolicach pępka, rana rwie, stopami nie sięgam podłogi, więc staram się obciągnąć koszulę, jednocześnie nie gubiąc podkładu, jakoś się przesunąć, żeby jak najmniej bolało, czubkiem palucha wymacać klapki… I czuję na sobie wzrok. Letko poirytowana unoszę wzrok i co widzę? Pan tata jednej z współleżaczek z dzikim zainteresowaniem wgapia się w okolice mojego krocza. Szlag mnie trafił, wbiłam się w niego spojrzeniem i już bliska byłam zadania pytania jakich cudów się tam spodziewa i czy może ułatwić mu wzrokową penetrację, to ja odsunę sobie tę cholerną podpaskę, co to zasłania widoki, ale chyba wyczuł mój wzrok na sobie, bo spojrzał mi w oczy. Nie wiem co z nich wyczytał, ale raczej nie zaproszenie do zawarcia przyjaźni, bo wyraźnie się speszył, uciekł oczami i już do końca swojej bytności na sali nawet nie spojrzał w moją stronę.
Ja wszystko rozumiem. Ja rozumiem, że narodziny małego człowieka to wydarzenie nie tylko dla rodziców, ale dla całej rodziny. Ja rozumiem, że każdy chce małego człowieka zobaczyć jak najprędzej. Ja rozumiem, że każdy chce odwiedzić dumną mamę i obdarować ją bananem, Kubusiem i sokiem jabłkowym. Ale do cholery jasnej niech się skupi na tym młodym człowieku i jego mamie, a nie strzela oczami po całej sali.
Niech może daruje sobie rzucanie okiem jak kobieta po cesarce próbuje ocalić resztki intymności podejmując próby wstania z łóżka. Bo to nie są zawody, nie trzeba jej dopingować ani obstawiać czy jej się uda czy nie.
To była jedyna rzecz, która mi podczas pobytu w szpitalu przeszkadzała – nadmiar odwiedzających. Ja zabroniłam przyjazdu moim rodzicom i teściom, właśnie dlatego, że warunki do odwiedzin były kiepskie. Przyjeżdżał tylko P., który zaskoczył w pierwszym dniu panią położną pytaniem czy jak będzie ze mną siedział to czy nie będzie za bardzo przeszkadzał innym paniom. Na co położna stwierdziła, że jest pierwszą osobą, która o czymś takim w ogóle pomyślała…
No smutne to trochę, zwłaszcza w obliczu jak przybywają tacy odwiedzający jak pan – krocza lustrator…

sobota, 28 grudnia 2013

brak tytułu…


28 grudnia 2013
Chyba Mała wyczuwa, że zamierzam ją tu obsmarować, bo co się zaloguję to zaczyna marudzić i domagać się uwagi…

A jeden wpis był, całkiem spory, o chamie w szpitalu, ale się poszedł bujać nie wiadomo czemu… Wszystko przeciw mnie…

środa, 11 grudnia 2013

O pajonku jakby niełobrzydliwym


11 grudnia 2013
Muszę się pochwalić! Przedwczoraj w naszej sypialni na skosie sufitowym siedział sobie pajonk. Taki nie za duży, no ale pajonk to pajonk, straszny zwierz i basta.
Zawołałam Teścia, żeby go zabrał. Teść przyszedł jak go ruszył to pajonk spadł na podłogę i se poczłapał. No trudno, nie będę przecież Teścia męczyć, żeby się za pajonkiem po podłodze tarzał..
Zapomniałam o pajonku, za to zebrałam się, żeby zrobić zdjęcia zakładkom, porozkładałam je ładnie, focę sobie pomalutku a tu po łóżku zasuwa ów pajonk.
I co? I nic! Normalnie nenufar na spokojnej tafli jeziora przy mnie to mistrz chaosu i nerwowości. Pstryknęłam mu z letka małym palcem, zwinął się w kuleczkę i poturlał po prześcieradle. Ale się rozwinął z kuleczki i znów sobie bieży ku mnie. Nenufar znów mógłby się ode mnie uczyć stanu zen, bo pstryknęłam go letko większym palcem i spadł na podłogę, gdzie sobie gdzieś polazł.
Wieczorem sobie dyndał w drzwiach szafy, potem siedział na ścianie, a cały wczorajszy dzień spędził w załomie rozsuwanych drzwi.
Ale pajonk BYŁ w MOIM łóżku a ja mu tylko pstryk i tyle! Żadnych krzyków, żadnych wrzasków, żadnych qrew pod nosem lub nie rzuconych, nerwowych ruchów i tłuczenia kapciem po łóżku….
Ech… Coś mi się spsuło najwyraźniej….

sobota, 7 grudnia 2013

Wichry niespokojne


7 grudnia 2013
Nie, no jak tego Xawerego czy jak mu tam ktoś nie weźmie i zabierze to ja się nerwowo wykończę. W dzień jest jeszcze w miarę – zajmuję ręce i myśli dłubaniem frywolitkowych zakładek do książek, ale noce…
Wiatr, zwłaszcza taki silny, od zawsze wzbudzał we mnie irracjonalny niepokój. Podobnie jak księżyc. Ale wiatr bardziej. Więc w dwie ostatnie noce jak budziło mnie wycie wiatru to potem miałam problem z ponownym zaśnięciem. A jak się w nocy nie śpi, wiatr tłucze się różnymi rzeczami, drzewa się kołyszą jak szalone, a w dach i okno zacina zmrożonym deszczem, to po głowie tłuką się myśli. Ale średnio wesołe. Ja na ten przykład myślałam o tym, że jeśli zacznę rodzić to trochę głupi moment sobie wybrałam, bo w takiej nawałnicy jechać to mało komfortowo i bezpiecznie. Wizualizowałam sobie drzewa lecące na drogi, gałęzie przebijające przednią szybę samochodu. Bliska byłam etapu wyobrażania sobie przelatującej krowy albo psa z budą i łańcuchem.
Dla rozprostowania obolałych kostek poszłam się wysikać. Przy oknie w łazience zamontowana jest antena, która w podmuchach wiatru kołysała się na wszystkie strony i żałośnie skrzypiała. Wyobraziłam sobie jak gwałtowny poryw Xawerego zrywa mocowanie, a ona wpada przez okno do łazienki i uderza we mnie kiedy wyglądam głupio wielce, bo kto wygląda mądrze jak sika? Na wszelki wypadek szybko załatwiłam co trzeba i wróciłam do sypialni.
I tak mi nerwowo dwie ostatnie noce upłynęły.
Czy ktoś wie kto jest odpowiedzialny za tego całego Xawerego? Bo wysłałabym mu maila obraźliwego. Bo kto to widział tak denerwować ciężarną (cóż za nieładne słowo…)?
A teraz pójdę wydłubać sobie kolejną zakładeczkę. A potem otworzę z nimi sklep!

piątek, 6 grudnia 2013

6 grudnia


6 grudnia 2013
Był u Was Mikołaj? Bo u mnie chyba tak… Ale podrzucił mi mojego własnego kota pod kołdrę… Rano obudziłam się i poczułam szorstki języczek, a następnie delikatne podgryzienie. Uniosłam kołdrę, a tam Kot. Skąd i kiedy się tam znalazł nie wiem, ale jeśli to prezent od Mikołaja to ja nie wiem czy mnie się to podoba. No bo dostać swojego własnego, z letka przechodzonego, używanego sierściucha? Liczy się?

czwartek, 5 grudnia 2013

uuuu pierunie!


5 grudnia 2013
Śmy byli u lekarza. Śmy się dowiedzieli co trzeba było. Ale nie obyło się bez przygód…
Gabinet jest zlokalizowany w centrum, w kamienicy, wejście przez podwórze – studnię. Nie było jak zaparkować więc minęliśmy właściwą kamienicę, próbując gdzieś zawrócić. Wszystkie uliczki jednokierunkowe. W końcu P. nawrócił, dojeżdżamy do odpowiedniego adresu, próbujemy się wcisnąć między dwa samochody, za nami błyska policyjna syrena. Podchodzi policjant, prosi o włączenie awaryjnych i zaprasza P. do radiowozu. Czekam, czekam, czekam, robię się coraz bardziej zła i gdyby nie to, że każdy ruch sprawia mi ból poszłabym zanieść P kluczyki i nawarczała na policjanta. Na szczęście P wraca, za to z mandatem i 5 punktami, bo zawracał pod prąd.
Ooo, też mi pod prąd- zrobił niewielki łuczek na wlocie jednokierunkowej i wielkie mi zawracanie. Nam dupy chyba. P. mu tłumaczył, że żona, że w ciąży, że do lekarza, że jesteśmy tu pierwszy raz, na co pan policjant doradził, żeby zmienić szpital, bo jego żona tam rodziła i wróciła do domu z podwójnym przychówkiem. Ale nie doprecyzował jakim, a P. kurczę nie dopytał…
Plusem tego policyjnego zamieszania było to, że się zwolniło miejsce parkingowe i już bez problemu zostawiliśmy samochód. Najdroższe miejsce parkingowe ;)

wtorek, 3 grudnia 2013

Ach ta gwara!


3 grudnia 2013
Wczoraj przez telefon umawiałam się do lekarza w Chorzowie, Pytam o adres gabinetu, pani pyta czy z jestem z Chorzowa. Zgodnie z prawdą odpowiadam, że nie i podaję miejscowość. Na co słyszę w słuchawce „uuuu pierunie!” :D Ech, dziś też mam zadzwonić, już się nie mogę doczekać!

poniedziałek, 2 grudnia 2013

HA!


2 grudnia 2013
Udało się! Dziś zaczynamy 38 tydzień ciąży! A co to oznacza? Ano to, że nawet jeśli Mała postanowi się ewakuować na ten podły świat choćby za minut 5 (nie rób mi tego Maleńka, nie ma Taty, nie mam naładowanej mp3 i mam nieogolone nogi!) to nie będzie już żadnym wcześniakiem tylko najzwyklejszym (taaa, moja MOJA Córka najzwyklejsza?!?!?! Pfff….) noworodkiem!
Wprawdzie spróbuję Skubańca przekonać, żeby jeszcze trochę sobie tam posiedziała i podrosła, bo nie należy do wielkoludów i trochę się boję, że mi się w kocyku zgubi, ale jak się uprze to niech się dzieje!
A tak poza tym to gnaty mnie bolą jak bolały, ale świeci słońce, więc jakby lepiej jest.
38 tydzień… No, no… Nie wierzyłam, że to się uda! Ale ja zawsze taka mało wierna byłam….

piątek, 29 listopada 2013

Z przychodni refleksje takie małe


29 listopada 2013
Wczoraj wizyta u ortopedy. Chyba faktycznie powinnam leżeć plackiem, bo sporty ekstremalne jak wizyty w przychodni mi nie służą.
Wizyta prywatna, bo pierwszy wolny termin z nfz-u w kwietniu, więc płacę, ale w zasadzie nie ma różnicy między pacjentem prywatnym a refundowanym. Lekarz przyjmuje od 14 do 17. Przebiegle, a przynajmniej tak nam się wydaje, przyjeżdżamy o 13:45. 6 osób już czeka. Siedzimy sobie spokojnie, ja staram się nie ruszać, żeby gnaty nie bolały, aż tu przez przypadek słyszę jak jedna pani mówi, że lekarz dziś wyjątkowo zacznie przyjmować od 15… Jest 13:55…. Siedzimy przez chwilę, po czym postanawiamy w tzw. międzyczasie podskoczyć do nas do domu i zabrać kilka drobiazgów. Wracamy do przychodni o14:50. W poczekalni ciemnawo od ludzi. Starszy pan ustępuje mi miejsca (pierwszy raz ktoś mi miejsca ustąpił, ale chwała mu za to i niech żyje sto lat!). Siedzę sobie, Mała kopie tak, że widać jak mi się brzuch cały rusza pod sukienką, starszy pan przygląda się z rozbawieniem, a pani obok nawiązuje rozmowę. Że jej córka to miesiąc temu urodziła. Chłopca, 4300 g i 61 cm długi. A że namęczyła się, bo lekarz źle ocenił wagę i zabronił położnej ją naciąć, no i popękała, dwa razy ja szyli, bo się szwy rozchodziły, a teraz to hemoroidy ma…. No cudnie, akurat teraz mi trzeba takich historii…
No ale w końcu docieram do lekarza, do którego skierował mnie ginekolog. Przy czym co robi lekarz? Mówi, że to czysta spychologia i w konsultacji o którą został poproszony przez ginekologa odsyła mnie do owego ginekologa.
No i tak o. Straciłam kilka godzin, trochę kasy, zabrałam kilka godzin teściowi, który wcale czasu nie ma za dużo, ale ze mną pojechał i czekał dzielnie i wiem dalej tyle samo co przed ową wizytą.

poniedziałek, 18 listopada 2013

O pełni i lekkim szaleństwie


18 listopada 2013
Pełnia. Księżyc jasno świeci. I uwielbiam, ale tylko w towarzystwie B, tylko kiedy jestem na szlaku, a ciemna kosodrzewina ociera się o moje uda. Jest tak jasno, że czołówki nie są potrzebne, więc idziemy sobie ścieżką skąpaną w poświacie wielkiego Pana K., między kosówkami, a one swoimi kosmatymi łapkami nieprzyzwoicie łapią nas za biodra.
Wczoraj też była pełnia, ale ja nie byłam na szlaku tylko w łóżku… Najpierw nie mogłam zasnąć, P. spał, ja próbowałam czytać i świecić lampką tak, by mu nie przeszkadzać. W momencie gdy zorientowałam się, że nie bardzo wiem co czytam odłożyłam książkę, było przed 1 w nocy… Udało mi się zasnąć. Obudziłam się o 3, księżyc bezczelnie świecił wprost na moją część łóżka, nic sobie nie robiąc z rolety. Obudził mnie jakiś sen związany ze szpitalem. Brrr…Zawsze jak w nocy nie mogę spać to myślę o samych ponurych rzeczach. Tym razem zastanawiałam się gdzie jest połowa rzeczy, które powinnam mieć w torbie do szpitala, a których nie chciało mi się spakować. Czułam lekkie skurcze i zastanawiałam się czy to TE czy to tylko efekt mojego niepokoju, wywołanego pełnią. Czy trzeba budzić P., czy jest szansa, że coś przegapię, czy…. Tych wątpliwości całe stada przelatywały mi przez głowę, komórka zarejestrowała, że byłą 4:33. Łyk syropku, udało się zasnąć, zapewne w okolicach 5. O szóstej zadzwonił budzik. Lekarstwo plus śniadanie dla P. O 6:30 jestem z powrotem w łóżku, najwyraźniej zasypiam błyskawicznie, bo nawet nie słyszę jak P wyprowadza samochód. O 8:30 budzi mnie przeraźliwy ból oczu, głowy i biodra lewego. Przekręcam się na prawy bok, próbując ukraść jeszcze kilka minut snu, zasypianiu towarzyszy rozmowa teścia przez telefon o belkach i konstrukcjach… Śni mi się, że razem ze Szwagrem staramy się wygonić pająki z ich pokoju. Pająki są trzy – mały, średni i wielki. Szwagier wychodzi z pokoju, idzie po odkurzacz, a ja mam pilnować czy one gdzieś nie pójdą. One rzucają się na siebie, ten największy goni tego średniego, ja zamieram w bezruchu, bo pędzą w moją stronę. Z trudem wybudzam się, jest 9:43, przeraźliwie boli mnie dla odmiany prawe biodro i głowę chce mi rozerwać.
Zwlekam się z łóżka, niepochlebnie myśląc o wszystkim i wszystkich, wychodzę z sypialni, teść pyta co tak dzisiaj długo spałam. Skarżę się, że pełnia, że najpierw nie mogłam spać, potem, że szpitale, że pająki, na co teść stwierdza, że no widział wieczorem księżyc, ale w nocy musiało być zachmurzone, bo nie świecił. Taaaa, z ich strony domu zapewne nie świecił, bo z naszej i owszem, przez całą noc….

wtorek, 12 listopada 2013

Coś optymistycznego


12 listopada 2013
Jakoś tak ponurością tu wieje, więc żeby nie było, że ja tylko taka rozmemłana i marudna to się podzielę refleksją taką, która przyszła wraz z czytaniem jednej z licznych ostatnio książek. Mianowicie…
Listopad to jest fajny bardzo miesiąc, bo do następnego listopada jest CALUTKIE 11 miesięcy!
I z tym optymistycznym akcentem oddalę się do łazienki, gdyż dziś ważny dzień jest! Wychodzę z domu! Ha! No do lekarza tylko niby, ale za to dwa razy!

poniedziałek, 11 listopada 2013

Oswajam rzeczywistość


11 listopada 2013
Powrót na dawne śmieci, do teściów, wywołał straszną tęsknotę za domem. Przez pierwsze dni czułam się tak zagubiona jakbym trafiła w obce miejsce. Niby śpimy w naszej starej sypialni, na naszym starym łóżku, w naszej, pachnącej nami, bo przywiezionej z domu pościeli. No właśnie – przywiezionej z domu. To już nie jest dom. Dom został tam, a my, tymczasowo rzuceni na dawne podwórko jesteśmy gośćmi. Przymusowymi. Wszystko mnie drażniło, płacz wisiał na końcu nosa, a tęsknota za domem była okropna.
Powoli się oswajam, to już półtora tygodnia jak jesteśmy tutaj. Raz lepiej, drugi raz gorzej, ale ciągle do przodu.
Przypominam sobie jak to fajnie było mieć kota domowego a nie ogródkowego. Gdy zdarza mi się dłużej rano zostać w łóżku Kot Łobuz przychodzi i próbuje umościć się w łóżku. Póki co udaje mi się go przekonać, że to nie jest miejsce dla kota i kończy się tym, że ja w łóżku, kot rozmruczany przy łóżku. Ciekawe czy wytrzymam…
Jutro badania, mam nadzieję, że będzie wszystko dobrze. Jakaś taka zamotana ta końcówka, niby w porządku, ale ciągle jakieś ALE.
No nic, startujemy dziś z 35 tygodniem…

wtorek, 5 listopada 2013

O leżeniu i bezsilności i strachu


5 listopada 2013
Może nie jestem aktywna jakoś bardzo, bardzo. Nie biegam codziennie kilkunastu kilometrów, nie jeżdżę na rowerze, nie przekopuję ogródka, ale…. Ale nakaz leżenia traktuję jak jedną z najgorszych, możliwych kar. Czuję się z tym strasznie nieszczęśliwa. Czuję się podle, bo mam wrażenie, że nie jestem dobra, nie nadaję się na matkę, skoro sama zagrażam swojemu dziecku. Czuję, jakbym każdy dzień Jej pobytu tam w środku wydzierała pazurami.
Leżę, bo trzeba. Leżę z tyłkiem na poduszkach, co powoduje zgagę tak potworną, że to co wcześniej brałam za zgagę to naprawdę niewinne pieczenie przełyku. Od leżenia bolą mnie mięśnie brzucha i bolą mnie biodra. Pomału zaczynam wpadać w paranoję i jak Mała się przeciąga albo ma czkawkę to ja mam wrażenie, że czuję ją zdecydowanie za nisko i że to na pewno coś złego.
Łykam tabletki, które powodują kołatanie serca, więc jak leżę to czasami słyszę jak tłucze się ono w klatce piersiowej. A od zawsze bicie własnego serca było dla mnie dźwiękiem przerażającym (tak, wiem, jestem nienormalna). Na ostatnim KTG leżałam i modliłam się, żeby te 10 minut minęło jak najszybciej, bo słuchając bicia Jej serca czułam się okropnie, zwłaszcza, że ma puls w granicach 130-140 uderzeń, co dla Niej jest normalne, a dla mnie trudne do przeżycia. Niech mnie kopie, najboleśniej nawet, ale po cichu.
Strasznie mi z tym wszystkim. Wszelkie dolegliwości fizyczne to nic w porównaniu z tym jakie jazdy funduje mi moja głowa… Gdybym tak mogła wyłączyć myślenie i przespać ten czas….

czwartek, 31 października 2013

Dzień Kobiecości


31 października 2013
Wiedział ktoś, że wczoraj takowy był? Bo ja nie i obejść go nie mogłam.
Choć szczerze mówiąc mało mnie to obeszło, bo okazało się, że KATEGORYCZNIE mam leżeć, najlepiej z tyłkiem w górze, bo dobrze nie jest. Beznadziejnie też nie, ale lepiej dmuchać na zimne. Dostałam jakieś koszmarne leki, syropki, tabletki i tak się zastanawiam czy zjadając tę Tablicę Mendelejewa to ja Małej bardziej pomogę czy zaszkodzę…
Nie podoba mi się to :( I to, że już dzisiaj się ewakuujemy z domku do Teściów…
Kochany Pamiętniczku, jak to zrobić, żeby nas spakować jednocześnie leżąc z dupą w górze? No jak?

środa, 30 października 2013

WHY?!?!?!?!?!?!?


30 października 2013
Nie, no ja wezmę i oszaleję! Dlaczego wszystkie dziwne rzeczy dzieją się jak zostaje sama w domu? Wywala nam ubikacja, wysiadają korki, jest najazd pajonków i takie tam inne.
Otóż dzisiaj… Pewnie jutro będę się z tego śmiała, ale teraz mi nie jest za wesoło.
Sąsiedzi mają psa. Takie małe gówno, którego nawet Rodi – Pies Morderca nie traktuje poważnie i pewnie wszystkim odgryzałby głowę na dzień dobry, gdyby się znaleźli z nim po jednej stronie siatki, a jemu jakoś nic nie robi. I otóż ów piesek (niech szczeźnie!) jak tylko ma możliwość to ucieka ze swojej działki i włazi na wszystkie inne. Płot mam poobtykany w różnych miejscach, różnymi materiałami, bo miał zwyczaj włażenia i srania na naszym ganeczku.
Poza tym nasz pies jak ma kontakt bezpośredni z psim sąsiadem to wpada w szał seksualny i gwałci go, aż futro leci.
No i dzisiaj, wychodzę sobie do ogródka, a tam stoi sobie ten mały pokurcz, obok niego Pies, jakoś dziwnie wygięty, dyszy i patrzy na mnie. Wygoniłam sąsiada, jednocześnie demaskując jego nowy kanał dystrybucji (skubaniec włazi od strony innego sąsiada), patrzę, a Pies wygląda dziwnie, bo do kostek zwisa mu jego penis, wielki i siny. Pies nie może iść, nie może usiąść tylko patrzy jakoś tak błagalnie… Pewnie bym się roześmiała, ale jakoś mnie zmroziło, że może mu ten penis z jądrami (nie wiem co to było, ale od strony psa penis była zakończony wielkimi, sino – purpurowymi kulami) wypadł na dobre i powinnam mu go schować czy coś… Do weta nie ma jak jechać, bo pies się nie rusza, nie wskoczy sam do bagażnika. Telefon rozpaczliwy do P. (A bo wiesz co się stało???? Psu penis wypadł i nie chce się schować!!!!), rozmowa z B. (się rozłączyła, żeby skonsultować z kimś kto może wiedzieć co się robi jak psu penis smętnie zwisa). W tzw. międzyczasie Psu penis się schował, B oddzwoniła, że jakby się nie schował, to można zrobić chłodny okład. Taaa, już się widzę jak robię psu kompresy na penisie…
Pies został karnie schowany do domu i okrzyczany, kanał dystrybucji sąsiada prowizorycznie zatkany wiaderkiem, a ja sobie chyba golnę meliskę.
W Internetach znalazłam coś o załupku. I że jak się sytuacja będzie powtarzać to może trzeba by pomyśleć o kastracji….
Głupek jeden, Pies znaczy się, seksu mu się kuźwa zachciało z sąsiadem…
Nieee, to nie na moje nerwy. I odczucia estetyczne, bo własny pies z takim czymś majtającym się między nogami wygląda odrażająco…

niedziela, 27 października 2013

Gdyby wzrok kasjerki mógł zabijać… czyli ciąg dalszy zakupowych refleksji


27 października 2013
Tak mi się znów przypomniało, że podczas zakupów i spotkania z babą w ciąży, przy kasie jeszcze jedno mnie rozbawiło. Otóż pani kasjerka, młoda dziewczyna z zaciętym wyrazem twarzy chyba została posadzona na kasie za karę. Przesuwała towar nad czytnikiem kodów i odkładała do metalowej przegródki. Choć odkładała to zbyt subtelne słowo. Ona je odrzucała od siebie. Jak rzuciła jajami to jeszcze nic nie powiedziałam, tylko zajrzałam do środka czy aby wszystkie rzut przetrwały. Ale jak pizgnęła butelkami z piwem, które sobie nabył P. w ilości 3 sztuk, to mnie szarpnęło na dźwięk ich rozpaczliwego brzęczenia o siebie nawzajem i turkotu po metalowym, skośnym blacie. Nie mogłam się powstrzymać z propozycją, żeby mocniej tymi butelkami rzuciła, to nie dość, że się rozbiją to ona będzie mieć zalaną piwem kasę, a ja zalane zakupy i ciekawe kto to wszystko będzie sprzątał, a tym bardziej kto za to zapłaci…
Oj, gdyby wzrok zabijać mógł to padłabym tam trupem na miejscu, bo spojrzenie jakim mnie obdarzyła owa niewiasta butelkami żonglująca przyjaznym nie było.
No ale co jej nasze jaja i piwo winne, że się na nich wyżywa? Ich wina, że ma taką pracę a nie inną? Może trzeba się było bardziej w szkole starać?
I nie mów mi tylko proszę, że jestem niesprawiedliwa i wredna. Być może jestem, ale to, że komuś jego własna praca nie odpowiada to nie jest mój problem. Mam własne.

sobota, 26 października 2013

Jestem w ciąży to mi się należy!


26 października 2013
Tak dzisiaj przy robieniu śniadania i gotowaniu jajka na twardo… Tak teraz mi się przypomniało, że kury pani, od której kupujemy jaja, chwilowo strajkują i zostaliśmy zmuszeni do zakupu jaj w sklepie. Wybraliśmy te niby z wolnego wybiegu… Nie wiem ile w tym prawdy, ale takie nabyliśmy. Miały na pieczątce „1″. Te w opakowaniu 10 sztuk. Bo jak P. otworzył opakowanie 6 sztuk to miały „3″… I tak dziś gotując te jajka przypomniało mi się to o czym mam napisać i wtedy pomyślałam, że jakaś menda zwyczajnie popodmieniała jajka w pudełeczkach i pozamieniała „3″ na „1″, żeby zaoszczędzić 1,59 (strzelam, nie wiem jaka jest różnica w cenie).
No ale nie o jajkach miało być. Otóż dziś przy robieniu śniadania przypomniały mi się ostatnie nasze zakupy w tzw hipermarkecie. Nie lubię i unikam takich miejsc jak ognia, ale sytuacja rozwinęła się tak a nie inaczej i w owym hiper zakupy robiliśmy.
Przypadek sprawił, że ustawiliśmy się do kasy z pierwszeństwem dla osób niepełnosprawnych, matek z małym dzieckiem i ciężarnych, co było (te ciężarne) podkreślone i na czerwono, że są zapraszane bez kolejki. Akurat jak podeszliśmy to jedna osoba już zaraz miała płacić, a za nią stała dziewczyna z niewielką ilością zakupów. Nawet mi przez myśl nie przeszło, by włazić gdzieś bez kolejki, wyłożyliśmy nasze zakupy i sobie grzecznie czekamy. Już jesteśmy „kasowani”, za nami stoi jakaś para ludzi w średnim wieku, kilka rzeczy leży na taśmie, nagle robi się poruszenie. Za ową parą ustawił się pan z panią. Pan ma lekko podbite oko i wygląda na takiego co to lubi nocne polaków rozmowy, dzierży koszyk w dłoni i stoi. Obok niego pani, co to wygląda równie ponętnie jak pan, widać też długo w nocy rozmawiała, włos utleniony na blond, ale więcej tam odrostu niż farby, makijaż ostry, niebieski i pani już nie stoi. Pani swoim koszykiem prawie wypchnęła tą parę ludzi co była za nami, prawie zrzuciła ich zakupy z taśmy i prawie odepchnęła P., który akurat płacił. A wszystko to z władczym okrzykiem „proszę mnie tu bez kolejki przyjąć, bo ja w ciąży jestem i mi się należy w tej kasie bez kolejki!”, jednocześnie krzycząc do swojego partnera „no chodźżesz tu, co będziesz stał, jak ja w ciąży jestem”.
Pozostali uczestnicy czyli my i ci państwo za nami, z ciekawością i rozbawieniem oraz jakimś takim niesmakiem, zmierzyliśmy wzrokiem ciążę pani. No niby jakiś niewielki brzuszek pod swetrem się rysował, ale zaawansowana to ciąża nie była raczej. Poza tym jak się ma siłę taranować ludzi koszykiem to postanie kilku minut nikogo by nie zbawiło ani tym bardziej nie zabiło.
No ale przecież w ciąży jest, należy się jej – tej ciąży! A jakaś podstawowa kultura osobista, jakieś takie zachowanie sensowne, może przepraszam chociaż, to już niepotrzebne, bo przecież jest w ciąży.
Odchodząc od kasy rzuciłam do P., że po takich akcjach jak z tym babskiem to ja się w sumie ludziom nie dziwię, że w dupach mają to, że kobieta w ciąży stoi w kolejce, w autobusie, tramwaju. Bo ciąży miejsca bym ustąpiła, ale chamstwu jakoś niekoniecznie.
Może ja jakaś pierdoła jestem, nie wiem, ale staram się światu brzuchem swoim dupy nie zawracać, na zakupy jadę jak czuję się dobrze i czuję, że będę mogła w ewentualnej kolejce postać jak trzeba będzie… I chyba nigdy do łba mi nie przyszło, że coś mi się należy.

piątek, 25 października 2013

Na poprawę…


25 października 2013
… wszystkiego, no może poza stanem naszego konta, ale ciiii, wczoraj dokonałam zakupu mięciutkiego śpiworka dla Małej do spania, cieplutkiego i miziutnego kombinezonku a’la miś – ma nawet uszka i ogonek… Choć ogonek i uszka to zbędny dodatek, mnie rozbroiła miziutność owego stroju oraz to, że od środka ma mięciutką podszewkę w jeżyki… Skoro chwilowo mam szlaban na zakup dla siebie miziutnych bluz i polarów to choć dla Niej kupię. I co z tego, że wyrośnie w miesiąc, dwa? Ale sobie ze szpitala przywiozę takiego małego misia i może będę mniej przeżywać fakt, że instrukcję obsługi zapomnieli dołączyć, karty gwarancyjnej nie ma, o door-to-door mogę zapomnieć, jak również o 30 dniach na zwrot towaru jeśli nie był używany.
I jeszcze przywlekłam komplecik w leśne zwierzątka – są tam wiewiórki, lisek jest, ślimaczek i ptaszek na pieńku no i jeżyki oczywiście też!
Ech. I tak sobie pomyślałam, że jak jeszcze byłam chuda to trzeba było napadać na bank, póki się mieściłam w kanałach wentylacyjnych, a teraz to pozamiatane proszę państwa… Straszliwie to wszystko drogie, a świadomość, że miziutny misio i leśne zwierzątka starczą na tak krótko jakaś taka niefajna. Na ten przykład kiedy ja wczoraj dokonywałam zakupów w rozmiarze 56 to P. nabywał dżinsy dla siebie. Wprawdzie ja za te 3 rzeczy zapłaciłam niewiele mniej niż on za jedną parę spodni, ale on w tych spodniach trochę pośmiga, a Małej trzeba będzie chyba kończynki ucinać czy coś… Choć i to jego dłuższe bieganie w owych spodniach pod znakiem zapytania stoi, bo jakościowo to ten dżins na kolana nie rzuca jak za takie pieniądze…
No i tak to. Jesień mamy dość sympatyczną, choć staram się omijać wzrokiem trawnik w ogródku i nie myśleć o tych liściach których nie zgrabię…

poniedziałek, 21 października 2013

Okiełznąć strach


21 października 2013
Kiedy dwóch lekarzy cię nastraszy ty porozmawiaj z położną, a wcześniej zawrzyj dżentelmeńską umowę z własnym brzuchem – on się zachowuje jak należy i mnie nie stresuje, a ja się nie martwię i nie stresuję jego.
Mój brzuch jest dżentelmenem. Przynajmniej dzisiaj stanął na wysokości zadania.

niedziela, 20 października 2013


20 października 2013
Patrząc na wczorajszy dzień i dzisiejszą noc to najbliższe tygodnie jawią się jak pasmo zmartwień i strachu… 6 tygodni jawi się jak jakieś lata świetlne… Szlag by to trafił. Strach ma wielkie oczy. Tylko czemu do kurwy nędzy, upatrzył sobie akurat moje?

piątek, 18 października 2013

No to siup…


18 października 2013
… i jedziemy z ósemeczką! Dwa miesiące… Dwa… Aaaaaa!!!!!!
Jesień się łzawym deszczem zalała i dobija się przez dach do domu. Ale chyba nie ma jej co wpuszczać, bo ładnie brzmi cichy szmer kaloryferów i jej stukanie o dach. Kanapa, kocyk, mnóstwo poduszek, miseczka z bakaliami, ciepłe światło lampy i książka. Mam dużo odpoczywać i zamierzam się do tego stosować ;)

środa, 16 października 2013

O strachach nocnych


16 października 2013
Każdego dnia oswajam swój strach. Momentami już nie mogę doczekać się grudnia i tego jak Ją dotknę, zobaczę, przytulę i czekam na to z pewnym entuzjazmem, oczekując jak przygody. To w ciągu dnia.
A kiedy zapada zmrok budzą się demony. Rozbudzam się w środku nocy i nie umiem z powrotem zasnąć. P. śpi, Pies śpi, Mała śpi, ewentualnie przez chwilę sobie pokopie i się powierci, ale zaraz i ona układa się i pewnie zasypia. A ja leżę i szeroko otwartymi oczami wgapiam się w ciemność. A przez moją głowę galopują myśli, np. tak absurdalne jak zakup komputera na 5 roku studiów razem z kolegą i zastanawianie się po co tak właściwie kupiłam wtedy i odtwarzacz CD jak i nagrywarkę, zamiast samej nagrywarki.. Ale pojawiają się też te bardziej przerażające. Zastanawiam się nad tym czy za trzy tygodnie nie okaże się, że coś jest nie tak z tymi całymi przepływami przez łożysko. Zastanawiam się co mogę zrobić, żeby tak się nie okazało. I frustruję się tym, że zbyt mało na ten temat wiem, żeby móc coś zrobić. Mogę spierzchniętymi wargami bezgłośnie szeptać jak mantrę „będzie dobrze, będzie dobrze…”. A strach podpełza coraz bliżej i ściska za gardło. Szukam pod kołdrą ciepłej dłoni P, licząc na to, że jego senne ciepło odgoni strach, a przyprowadzi z powrotem upragniony sen. Dotykam swojego brzucha i wyczuwam delikatne ruchy Małej, tłumacząc sobie, że swoim lękiem jej nie pomogę, a wręcz przeciwnie. Ale to nie zawsze działa…
Strasznie to wszystko skomplikowane, przerażające, obce…

sobota, 12 października 2013

Małe rzeczy a cieszą


12 października 2013
Korzystając z pięknej pogody zrobiłam dzisiaj pierwsze pranie maleńkich ciuszków. Tak sobie pomyślałam, że nim nadejdzie zimno i deszcz i potem mi się to będzie suszyć i suszyć w mieszkaniu, to ja to popiorę wcześniej, wyprasuje i schowam do szuflady. No i poszły dziś do prania maleńkie kaftaniki, mikro spodenki, czapeczki mniejsze niż moja dłoń, śpioszki, pajacyki, w krówki, mrówki, misie, pieski, i love my daddy i w kotki też. Cała suszarka takich mikronków teraz dosycha w domu, a ja na to patrzę z lekkim rozczuleniem i przerażeniem. Bo tyle tego wszystkiego, a to nie koniec przecież, dopiero początek. Bo to takie maleńkie wszystko, aż strach pomyśleć jak trzeba będzie to wypełnić zawartością równie maleńką.
A jeszcze tylu rzeczy brakuje…. A jak to będzie… A jajajaj, ahoj Przygodo!

poniedziałek, 7 października 2013

Z ostatniej chwili!


7 października 2013
Właśnie przed momentem przechodząc obok szafy dokonałam spostrzegawczego, najbystrzejszego odkrycia!
Mianowicie mój brzuch jest większy od mojego biustu i ani trochę mnie to nie martwi!

niedziela, 6 października 2013

Dziwna noc


6 października 2013
Dzisiejsza noc była dziwna. Nie dość, że śniło mi się mnóstwo snów, które jak przez mgłę ale pamiętam, to większość to były koszmary kończące się wybudzaniem mnie przez P. Ponadto w środku nocy obudziłam się i przez dwie godziny nie potrafiłam zasnąć. I to nie była wina ani bolących bioder, ani niewygodnej pozycji, ani Małej, bo ona akurat wtedy spała. Ot, miałam przerwę w dostawie snu.
Rano jak skarżyłam się P., że taka ta noc była jakaś dziwna to stwierdził, że jemu też się źle spało, wybudzał się i generalnie się nie wyspał.
Potem rozmawiałam z B. i ona też stwierdziła, że to była dziwna noc i nie mogła spać.
A i mama się dziś skarżyła, że pół nocy nie mogła zasnąć.
Gdybym usłyszała to tylko od P. pewnie uznałabym, że jakoś nawzajem sobie przeszkadzaliśmy i stąd wrażenie złej nocy.
Ale dwie osoby dodatkowo, w różnych częściach kraju…
Czasem pewne rzeczy trudno wytłumaczyć…

piątek, 4 października 2013

Wstyd…


4 października 2013
„Znalazłam sny z dziecięcych lat przewiązane białą wstążką
Nie taki w nich zmyśliłam świat, nie tak miałam żyć…”

Varius Manx – Wstyd

wtorek, 1 października 2013

O zapiskach nietypowych…


1 października 2013
Kochany Pamiętniczku!
Dzisiaj już/dopiero wypiłam 1 litr płynów, a wysikałam 460 ml. Sama nie wiem czy to za dużo czy za mało (jest kilka minut po 14-stej)..
I miałam tylko/aż dwa skurcze. To chyba o dwa za dużo, ale też nie jestem pewna.
I tak przez dwa tygodnie mam sikać do jakiegoś zbiorniczka z miarką i zapisywać wyniki, mam zapisywać ile litrów płynów dziennie przyjmuję i ile razy dziennie mam skurcze… Aaaaaa! A.
Jak żyć, Pamiętniczku Kochany, jak żyć i nie zwariować przy sikaniu do kubeczka?!?!?!

środa, 25 września 2013

To się nazywa mieć talent…


25 września 2013
Tradycyjny środowy poranek – szykujemy się na pociąg.
Zazwyczaj tak o 8:10 wychodzę do garażu po samochód, między 8:13 a 8:15 wyjeżdżamy, pociąg odjeżdża o 8:39. Dziś rozmawiałam z sąsiadką o pogryzionych psach naszych, P przyszedł o 8:18. Jedziemy. Wyjechaliśmy na obwodnicę, P klepie się nerwowo po kieszeni i jęczy – zawracaj, zapomniałem portfela! 8:20. Wjeżdżam na pobliski parking, żeby zawrócić, tam jakiś idiota zaparkował tak, że nie ma przejazdu… Manewruję, żeby zawrócić, zawracamy, jesteśmy pod domem, P leci po portfel, wraca, jest 8:26. Zazwyczaj jedziemy ok 20 minut…. Jedziemy. Ba, żebyśmy jechali, gnam jak głupia… Wjeżdżamy w teren zabudowany wsi, gdzie od kilku miesięcy Straż Miejska łupi strasznie kierowców fotoradarem i zazwyczaj trafia się ktoś kto jedzie na wszelki wypadek 40 km/h. Dziś nie jest inaczej. Jedziemy za kilkoma samochodami. Gość przede mną się wkurzył, wyprzedza, ja się wkurzyłam, też wyprzedzam, okazało się 4 auta na raz, w tym małą cieżaróweczkę. 40 km/h jedzie jakaś pańcia. No nic, tamten co pierwszy wyprzedzał gna, a że na dachu dumnie mu powiewa antena od CB to liczę, że nie jako ozdoba i gnam za nim. Wyprzedzamy zgodnie jeszcze dwie panie i jednego dziadka, gnamy. Robi się już po wpół do 9, tuż przed miastem tradycyjnie koreczek, bo ten skręca, tam światła… Do świateł pierwszych dojeżdżamy o 8:36, kawałek jeszcze przed nami. Pruję przez wiadukt, P stara się zobaczyć czy w oddali na stacji stoi jego pociąg, ale miłościwa mgła mu to uniemożliwia. Kolejne światła, na szczęście zielone. Tuż przed dworcem – jest 8:38 – na pasy wyłazi facet z dzieckiem i lezie noga za nogą. Siłą powstrzymuję się, żeby go nie przejechać albo nie obtrąbić, zegarek pokazuje 8:39, dworzec na wyciągnięcie ręki. Wjeżdżamy pod niego, na peronie nie ma pociągu, ale są ludzie, jest dobrze! Indiański okrzyk mój, szybki buziak P, poszedł, ja wracam już całkiem przepisowo do domu. Wchodzę do domu, przychodzi sms. P mi pisze, że same nieszczęścia, bo się okazało, że ma bilet ale na wcześniejszy pociąg, bo kupując przez Internet się pomylił…. Ja nie napiszę co sobie pomyślałam, bo to nie wypada i nie godzi się….

poniedziałek, 23 września 2013

O jesieni


23 września 2013
Dzisiaj dzień z serii „płacz na końcu nosa”. Powód? Dzisiaj wszystko jest powodem – urwany sznureczek od torebki z herbatą, wysmykujący się pasek od szlafroka, wyciągnięta nitka ze skarpetki, mokry pies, przelatująca mucha, upadający papierek….
Najlepiej byłoby się zakopać w łóżku i przeczekać ten stan, ten deszcz, tą niepogodę w środku i na zewnątrz. Ale nie da rady, czeka mnie dzień spędzony w większości czasu za kółkiem…
Oto się jesień zaczęła i nie ma komu dać w mordę…

poniedziałek, 16 września 2013

Melisę raz, poproszę!


16 września 2013
Coś wisi w powietrzu. Od tej pogody zapewne. Śnią mi się koszmary. Kto w roli głównej? Pająki, a jakże by inaczej. Dzisiejsze najpierw ze sobą walczyły, a potem jeden skoczył na mnie… Nie wiem co było dalej, bo P. mnie obudził.
Za to dziś jadę do banku, wyjaśnić co tez bank mój wyczynia z moimi pieniędzmi na moim koncie. Wprawdzie to ich bank, ale jak bank mi zabiera pieniądze to jest to wkurzające, ale zazwyczaj uzasadnione. Ale jak bank mi sam z siebie daje pieniądze to robię się nieufna. A jak dane mi pieniądze zabiera mi raz, a potem drugi raz (tym drugim razem to już moje zabrał, nie swoje), to nieufność przeradza się w złość. I jadę. I się dowiem o co w tym wszystkim chodzi.
Na wszelki wypadek wezmę ze sobą kaganiec, żeby kogoś nie pogryźć, bo jak mi powiedzą o nieporozumieniu to stracę cierpliwość pozorną i się rozzłoszczę.
No i tak o, zimno i wilgotno proszę ja was.

piątek, 13 września 2013

Bo kiedyś wezmę i zwariuję!


13 września 2013
To co ja wczoraj wieczorem przeżyłam to się kwalifikuje do jakiejś trwałej traumy. Gdybym paliła to pewnie odpalałabym jedną fajkę od drugiej, trzęsącymi się dłońmi nie mogąc trafić jedną na drugą. I pewnie wychyliłabym kilka głębszych, mimo tego, że wódki czystej nie cierpię.
Otóż. Wczoraj zbierałyśmy te takie pałki tatarakowe i przez chwilę jechały w samochodzie. Pałki szybko wysiadły, samochód stał pod domem z uchylonymi oknami. Wieczorem jadę po P., wsiadłam i tak sobie pomyślałam, że mam szczerą nadzieję, że żaden pajonk nie wsiadł do samochodu jak ten stał pod domem. Dojechałam, postałam chwilkę pod dworcem, przyjechał P. jedziemy do domu. Ruszam ze świateł, a tu nagle czuję jak coś mi się z włosów zsuwa na szyję. Strząsam to coś ręką, jeszcze łudząc się, że to jakiś niesforny kosmyk włosów mnie załaskotał, ale w świetle ulicznej latarni widzę na polarze pajoncura z wielką dupą. Zaczęłam go strzepywać, P. się wystraszył, że coś mi jest i chcąc mnie ratować zaczął mnie klepać po brzuchu. Staram się jechać, staram się w nic nie wjechać, otrzepuję się, z płaczem w głosie warczę do P., że ma mnie w tej chwili przestać bić po brzuchu, bo przecież tam jest kuźwa dziecko, P. zestresował się tym jeszcze bardziej… Zjechałam na stację benzynową, wyprułam z samochodu, P. w świetle mikrolatareczki szukał pająka, ale go nie znalazł… Oddałam mu kluczyki, wsiadłam na miejsce pasażera i całą drogę nerwowo rozglądałam się po samochodzie. Z tego wszystkiego rozbolał mnie brzuch i generalnie płacz miałam na końcu nosa. W domu dostałam meliskę, kocyk i powoli świat wracał do normy. Siedzę w fotelu, sączę meliskę, P. opowiada jak mu minęły dwa ostatnie dni, a kątem oka zauważam ruch niedaleko okna. Patrzę, a po wykładzinie dziarskim krokiem zapieprza pajoncur – kątnik większy… P. się zerwał bez zwyczajowego narzekania, że mam nie histeryzować i utłukł dziada…
Przed pójściem spać dokładnie pooglądałam sypialnię, ale nikogo więcej nie było.
Bo w ogóle to chyba nie było mowy o tym, że jakieś 1,5 tygodnia temu w kuchni na ścianie siedział kątnik, ale wielki jak kurwa mać (wchodzi do baru Meksykaniec, wielki jak kurwa mać – cytat z Desperado). P. się z nim rozprawił, za dwa dni stojąc w kuchni i rozmyślając o tym, że limit wielkich pajonków w domu chyba się wyczerpał, widzę jak przez uchylone okno włazi następny kątnik. Zginął również, a na następny dzień we wszystkich oknach zainstalowałam moskitiery… Więc nie mam pojęcia skąd się wczoraj ta menda wzięła w domu…
No ale. Dziś mamy jechać, miałam iść po samochód, ale stanęło na tym, że jadę jako pasażer, więc samochód przyprowadził P. Podjeżdża i mówi, że na całe szczęście to on poszedł do garażu, bo w samochodzie sieć rozpiął sobie ten wielkodupiec co mnie wczoraj macał po szyi….
Tak po prawdzie to czekam już trochę na zimę, bo to nie na moje nerwy. Takiej inwazji pająków to jeszcze nie miałam w domu, w samochodzie… Jeszcze dzisiaj jak sobie to wczoraj przypomnę to mi jakoś tak straszno…

poniedziałek, 9 września 2013

Ponurość mnie dopadła…


9 września 2013
…wraz z zasnuciem się nieba chmurami. Wczoraj błękit bezkresny i ciepłe promienie słońca na twarzy, a dziś deszcz grający o dach, smutne liście czereśni i podstępna jesień zakradająca się do ogródka.
I ja też jakaś ponura, lekko zasmarkana, z podejrzanym kaszelkiem gdzieś z głębi mnie… Sytuację ratuję herbatami z miodem, cytryną i żurawinami, syropem z pędów sosny, ciepłym kocem, ale jakoś ponurości nie umiem dziś wypłoszyć. Do tego mam wrażenie, że dzisiaj poruszam się jakoś wyjątkowo niezgrabnie i ociężale, dokuczają mi elementy konstrukcji, które uparcie się rozciągają i w ogóle jakoś do dupy wszystko…

środa, 4 września 2013

O słońcu i nienawiści


4 września 2013
Cudny dzień! Spędziłam go na huśtawce z książką, wygrzewając się w słońcu!
Piękny był tak mniej więcej do 15:30, kiedy okoliczne dzieci wróciły z przedszkola. Moje sąsiadki są głośne, ale jakoś tak nieszkodliwie. Sąsiad zza ściany jak to dziecko – trochę pokrzyczy, trochę popłacze, ale jakoś nigdy mnie jego zabawy nie pochłaniały za bardzo. Ale pojawił się we fsi on – upiorny Piotruś, który przypomniał mi dlaczego ja tak bardzo nie lubię dzieci…. Do tej pory bywał tylko czasami i bawił się w ogródku dziadków, więc kawałek od mnie, ale przez zawirowania w życiu rodziców sprowadził się do fsi na stałe. I popołudnia spędza u mojego bezpośredniego sąsiada… Upiorny Piotruś drze się jak opętany, co chwila spuszcza bomby, wrzeszczy coś o jakichś aligatorach i potworach i generalnie słychać tylko jego… Wzięłabym gówniarza i wyrwała mu język, żeby bawił się po cichu…. Szlag trafił spokojne popołudnie, bo gdziekolwiek się w domu nie pojawię to wszędzie słyszę jazgot tego potwora.
Niech go ktoś zabierze, niech go ktoś zabierze, niech go ktoś zabierze, bo inaczej szlag trafi mój kiełkujący instynkt macierzyński, a uaktywni się z pełną mocą instynkt mordercy niewinnych, upiornych Piotrusiów. Kuźwa, na czym oni tego Piotrusia pędzą?!?!?!

sobota, 31 sierpnia 2013

Gdzie z tą ręką ojciec?!?!


31 sierpnia 2013
7 rano, P. śpi, ja dodrzemuję, Mała sobie coś porabia, mało inwazyjnie. Wszystko cicho, żeby pies się nie zorientował, że nie śpimy, bo co chwilę przychodzi sprawdzić czy aby może już nie śpimy i czy aby byśmy go nie wypuścili na dwór.
Leżę na prawym boku, w pewnym momencie P przekręca się również na prawy bok i przerzuca mi ramię przeze mnie. Czuje leciutki ucisk na brzuchu, ale nie bolesny, ot wiem, że tam jest jego ręka. Mała sobie coś tam majstruje z prawej strony mojego brzucha. Aż tu nagle jak nie zasunie serii kopniaków w lewą część, centralnie tam gdzie P. ma ramię. Chyba poczuł, bo zabrał ramię, a w brzuchu zapanowała błoga cisza…
Przeraża mnie to dziecko, naprawdę!

piątek, 30 sierpnia 2013

Gdy jesień skrada się jak ciepły i mruczący kot


30 sierpnia 2013
Dzisiaj rano P. wcześniej niż ja zwlekł się z łóżka i odsłonił roletę. Z uwagi na niedawny remont i małe przemeblowanie mamy łóżko teraz bliżej okna i z poduszki widać niebo. W zaspane oczy uderzył uroczy obrazek – błękitnego nieba, zapowiedzi skradającego się zza domu słońca, pożółkłych i jesiennych już liści czereśni i ciągle zielonych liści śliw. A za firanką, na cieniuteńkiej żyłce, na tle błękitnego nieba kołysał się zielony, witrażowy anioł. Aż żal było z łóżka wychodzić tak to jakoś sielankowo wyglądało. Przez uchylone okno wpadało jeszcze rześkie, poranne powietrze, a pod kołdrą było ciepło i przytulnie…
Lubię tę zapowiedź jesieni, taką ciepłą… Można się wygodnie poprzeciągać pod kołdrą jednocześnie gapiąc się na niebo.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

HA!


26 sierpnia 2013
Przygoda z dentystą póki co zakończona! Dziś byłam najdzielniejsza i pojechałam tam bez P! I nie uciekłam, nie ugryzłam dentysty, choć burczał, że „szerzej tą buzię!”. Szerzej, szerzej… To nie moja wina, że mam niewielką paszczę, a na jej rubieżach okołoósemkowych to już w ogóle jest ciemno i ciasno…
I wiem, że to w ogóle bez sensu był ten bohaterski zryw, bo przecież i tak mi te zęby wypadną za niedługo. Wiem, wiem, ale przynajmniej wypadną mi naprawione, a P. powiedział, że zrobimy z ich naszyjnik. No i tak o.
A Mała Wiercipięta nie lubi najwyraźniej dentysty (no ciekawe po kim to ma????), bo jak mi zasunęła w coś mojego, wrażliwego, jak siedziałam z rozdziawioną paszczą, to poczynania pana dentysty odczułam jako pieszczotę… BożeszTymój, po kim to takie ruchliwe????? No bo chyba nie po mnie…

sobota, 24 sierpnia 2013

Jest dobrze, nawet jak nie jest dobrze…


24 sierpnia 2013
Pytasz jak się czuję?
Z uśmiechem odpowiem ci, że dobrze i z nieznaną sobie dotąd czułością pogłaszczę swój brzuch.
I jednocześnie pomyślę, że naprawdę dobrze, ale prozaiczne wydawałoby się rzeczy dawno nie dokuczały tak bardzo.
… bo nagle okazuje się, że jelita mogą bardzo boleć. W zasadzie nie bardzo wiadomo od czego, ale bolą i to czasem naprawdę mocno.
… bo nagle okazuje się, że powinnam się zdrowo odżywiać, ale zastrzeżeń jest całe mnóstwo – jedno powoduje wzdęcia, którym zapobiega coś innego. Za to to coś innego wywołuje zaparcia. Wzdęcia albo zaparcia – wybór należy do ciebie. Śmiesznie jest jak oba są naraz. A już całkiem niewinne rzeczy nagle wywołują zgagę i palenie przełyku.
… bo jak przez przypadek zapomnę zjeść wieczorem magnez, to nocne skurcze łydek wyciskają łzy z oczu i uniemożliwiają swobodne zmienianie pozycji.
… bo codziennie muszę raczyć się zawiesiną z debelizyny albo fitolizyny, żeby pęcherz nie dokuczał tak bardzo.
… bo w nocy trudno mi jest znaleźć dogodną pozycję do spania i tak mniej więcej od połowy nocy zaczynają mnie boleć biodra i kręcę się, budząc P…
… bo nagle okazuje się, że pewnych rzeczy nie mogę zrobić sama, a inne, nad którymi nigdy wcześniej się nie zastanawiałam, nagle jakby szybciej mnie męczą i sprawiają trudności.
… bo planując dłuższe wyjście lub wyjazd analizuję za każdym razem możliwość skorzystania z ubikacji, jednocześnie zawsze mając przy sobie butelkę wody niegazowanej.
… bo nagle okazało się, że w kąpieli trudno jest mi ogolić sobie nogi, a tzw. okolice intymne golić trzeba trochę „na ślepo”.
Ale to, że ci powiedziałam, że czuję się dobrze to nie było kłamstwo i wcale cię nie oszukałam. Bo czuję się dobrze. Bardzo, bardzo dobrze. A te wszystkie drobne niedogodności przyjmuję z dziwną jak na mnie pokorą i bez szemrania. Bo wynagradza mi je świadomość, że to minie, a pozostanie mi taka jedna Mała. Mała, którą kocham, z każdym kopnięciem, coraz mocniej. Tak, naprawdę czuję się dobrze :)

środa, 21 sierpnia 2013

Remontu czar


21 sierpnia 2013
Trzeba było odświeżyć chałupkę przed pojawieniem się nowego mieszkańca i dziś rozpoczął się armagedon…
Chwilowo wygląda to tak, że nie mam dużego pokoju, bo w nim jest wszystko, a centralne miejsce zajmuje łóżko z sypialni, które jest chwilowo jedynym miejscem gdzie mogę przysiąść… No i jeszcze jest psi materacyk, ale zajmuje go chwilowo Pies, który dostępu broni jak ostatniej oazy normalności w tym panującym szaleństwie.
Poszliśmy w kolory żywe – żółcie i pomarańcze. Tym sposobem sypialnia jest w kolorze Gorącego lata, przedpokój w kolorze Ciasta Brzoskwiniowego, pokój duży zostaje w ulubionym odcieniu Lata Żonkilowego, kuchnia bez zmian Brzoskwiniowa. A drzwi i framugi to Morelowy Mus… Śmiesznie jest.
Kiedy ja to wszystko posprzątam?!?!?!

czwartek, 15 sierpnia 2013

.

15 sierpnia 2013

Tak sobie myślę, że gdybym nie widziała obrazu na usg dałabym sobie palec obciąć (no bo że całą rękę to bez przesady może…), że dziecko składa się z samych nóg. Obutych w glany. Ewentualnie, że ktoś mi spłatał bardzo śmiesznego figla i wsadził mi do środka źrebię albo stonogę…

Dziecko mnie bije! :( Ciężarną! Ech ta dzisiejsza młodzież… Ja w jej wieku…

Ale mamy dzisiaj święto, więc jak prawdziwi Polacy urządzimy dzisiaj grilla. Zaraz idę majstrować szaszłyki. i pieczarki nadziewane boczkiem i serkiem. I już mi ślinka cieknie na te zamarynowane polędwiczki wieprzowe!

No to jak? Wesołego Święta!

… po czym oddaliła się do kuchni…

wtorek, 13 sierpnia 2013

8 lat…


13 sierpnia 2013
8 lat temu o tej godzinie brałam ślub…
8 lat. Kawał czasu. Czasu fajnego ale i koszmarnego. 8 lat w ciągu których wydarzyło się tak bardzo dużo rzeczy, zarówno dobrych jak i złych, że już nigdy nic nie będzie takie samo. Może to i dobrze, bo do pewnych rzeczy nigdy, przenigdy nie chcę wracać, bo jak je sobie przypomnę to mi grzbiet cierpnie…
I dziś, po tych 8 latach, dostałam najlepszy z możliwych prezentów – wiadomość, że To Małe tam w środku jest zdrowe, na tyle na ile można to stwierdzić w badaniu usg. I że To Małe tam w środku to Ona.
Bez dwóch zdań ta rozwierzgana istota to Mała Wiercipięta, a nie Wiercipiętek, co bardzo bezwstydnie i całkiem bezpruderyjnie pokazała podczas badania.
Do tego ruchliwa aż nazbyt, co pani doktor skwitowała tym, że cieszy się, że to nie ona będzie wychowywać tą rozrabiarę, co nie pozwala się w spokoju pomierzyć.
No i tak o. Jak oprócz wrodzonej nadruchliwości jeszcze charakterek po matce weźmie, to mówię Wam – będzie czad i ostra jazda!

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Dzień Pracoholika


12 sierpnia 2013
Dziś 12 sierpnia – Dzień Pracoholika. Dlatego, korzystając z okazji, jednemu takiemu pracoholikowi maksymalnemu życzę jak najszybszego ozdrowienia! A wtedy naprawdę wszyscy będą zadowoleni…

niedziela, 11 sierpnia 2013

O tym, że…


11 sierpnia 2013
Upał zelżał i wczoraj z dziką rozkoszą założyłam na grzbiet polar! Cóż za cudowne uczucie!
I zabrałam się za robienie przetworów, ale wymiękłam po tym jak skurcze zaczęły wykręcać mi palce i nie mogę utrzymać noża… W ogóle z tymi skurczami to jest jakaś masakra – w nocy łapią tak mocne, że momentami sama nie wiem co robić… Zaczynam mieć powoli lęki przez pójściem spać, a w nocy jak się przekręcam z boku na bok to zakrawa to na jakąś paranoję…
Za to dzisiaj rano zostałam permanentnie skopana. Tak jeszcze nie było. Przy czym jak ja się rozbudziłam na dobre, mały kopacz najwyraźniej się zmęczył i poszedł spać… Niesamowite uczucie!

czwartek, 8 sierpnia 2013

o zmęczeniu


8 sierpnia 2013
Wyczerpał mi się akumulator i zgubiłam do niego prostownik. Nie mam siły. Zamiast wakacji nad morzem trochę jeździliśmy tu i ówdzie i jestem tym wykończona. Fizycznie, psychicznie, całościowo i w każdym kawałeczku.
Upały mnie pokonały. Dziś odpuściłam Warszawę, na którą w gruncie rzeczy się cieszyłam, wystawiłam w tym wszystkim P, który pojechał sam, a przez mój pomysł „pojedziemy razem będzie super” skrócił urlop i musiał dziś wrócić do pracy…
Mam wrażenie, patrząc w niebo, że nawet ono zmęczyło się błękitem, słońcem, upałem. A dziecko pewnie mi się ugotowało albo wyparowało…
I tylko muszki owocówki mają niestrudzoną chęć do życia i rozmnażania – coraz ich więcej…

piątek, 2 sierpnia 2013

Miało być tak pięknie…


2 sierpnia 2013
… wyszło jak zawsze.
Drugi trymestr to miał być wulkan energii, wulkan seksu, generalnie szaleństwo, lśniące włosy, świetlista cera i możliwość zdobycia czego się tylko zapragnie. No i niby jest. Włosy i cera ok, chęci do zdobywania wszystkiego obecne, ale skutecznie do tego wszystkiego zniechęca mnie zapalenie pęcherza i – określiłabym to bardziej kolokwialnie, ale jakoś postaram się nie być wulgarna – infekcja intymna. Niby pryszcz, mój organizm znany jest z tego, że ciągle sobie coś tam psuje w podwoziu, rąk nigdy nad tym szczególnie nie załamywałam, bo leczyło się to szybko. A teraz dupa. Lokator mojego brzucha wymaga tego, żebym ja się nie szprycowała lekami i okazuje się, że infekcja robi się przykra i uciążliwa, a pęcherz nie chce się wyleczyć, bo nie bardzo ma czym… Dzięki temu dziś w Szczecinie cumują już pierwsze żaglowce, a na plaży w Świnoujściu króluje piękna pogoda, a ja jestem tu…
Szkoda. Szkoda mi tym bardziej, że to byłyby moje takie ostatnie wakacje. Wiem, że będą kolejne, następne, ale na pewno już inne, bo nie „samotne”. Niekoniecznie gorsze, być może lepsze, być może najcudowniejsze na świecie, ale inne.
Tyle tylko, że w najbliższych dniach mamy zaplanowanych sporo wycieczek – Jura, odwiedzenie moich starych śmieci, Cieszyn, Wrocław. A razem z tym wszystkim spotkania z cudnymi, dawno nie widzianymi ludźmi. Ta perspektywa wynagradza mi te przepadłe wakacje, choć gdzieś tam w środku tkwi okruch żalu…
Za to dziś odwiedziłam Pana Dentystę – tego z którym powinnam wziąć ślub – i okazało się, że nie jest tak źle jak niektórzy mi to wróżyli, bo mam tylko dwa niewielkie ubytki.
Tak, wiem, wszystko dopiero przede mną, niech ja się nie cieszę zbytnio, ale uprzejmie Cię proszę świecie – zamilknij z tymi swoimi „dobrymi radami dobrych cioć” i roztaczaniem wizji patologii ciąży wszelakich. I nie odzywaj się przez najbliższy rok.
A zaraz zapiekany karpik z ziemniaczkami i cebulką!

poniedziałek, 29 lipca 2013

!@#$%^&*&^%$#@!


29 lipca 2013
Właśnie wakacje nad morzem, piasek pod palcami, smażona flądra i bransoletka z bursztynu poszły się … paść…
Ale mogę się rozpłakać?

niedziela, 28 lipca 2013

Jeszcze o poduszce i o kominie


28 lipca 2013
Z uwagi na to, że upał jest straszny, pomalkontencę sobie odrobinkę.
Upał sam w sobie to mnie dziś lata koło tyłka, bo siedzę w domu a on jest na zewnątrz. Jutro zapewne przestanie mi latać bo mam trochę rzeczy do załatwienia w różnych miejscach, więc upał, nagrzany samochód i takie tam atrakcje jutro mnie dopadną.
Ale za to chciałam tylko uprzejmie donieść, że reklamacja poduszki się powiodła. W sensie, że dostałam nową. Ale uwaga – takiej samej długości jak ta pierwsza, ale za to mocniej wypchaną… Opadło mi wszystko co opaść miało prawo i nie upierałam się, że chcę 3 poduszkę, bo najwyraźniej oni mają inne miary niż ja. Finał akcji jest taki, że poduszka jest krótka, ale była za gruba. Więc ją rozprułam, wywlekłam część puszku ze środka, poduszka nabrała bardziej przyjaznego, miękkiego kształtu, a z nadmiaru puszku zrobiłam sobie dwie poduszki… Więc reasumując akcję „reklamacja” – mam dalej krótką poduchę, ale mam za to dwie nowe poduszki, śliniaczek i myjkę (były gratisem).
A komina nadal nie mam zrobionego. Bo nie… Jeszcze nikogo nie zagryzłam, zostawię to sobie na po wakacjach. Już niedługo, kilka dni….

piątek, 26 lipca 2013


26 lipca 2013
Już nigdy, przenigdy nie będę lekceważyć niszczącej potęgi stresu.
Stres spowodował, że siedzę na L4, którego wcale nie chciałam i którego wcale nie planowałam. Wystarczył jeden dzień bez czynnika stresującego, a poprawa jest zauważalna gołym okiem.
Plusy takie przymusowe L4 też ma – korzystam sobie z pięknej pogody i dnie spędzam na leżaku, mając czas na czytanie i leniuchowanie.
Tylko tak mnie jedno zastanawia – to już tak do końca mam nie pracować? Trochę to dziwne, trochę niefajne, trochę kuszące…

piątek, 19 lipca 2013

środa, 17 lipca 2013

O złodziejce, za krótkiej poduszce i zamurowanym kominie


17 lipca 2013
Naiwności najwyraźniej dalej mi nie brakuje, ale z dnia na dzień robię się coraz bardziej agresywna, ale też i asertywna. Dzisiaj baba w warzywniaku wydała mi o 5 zł za mało, ale zorientowałam się dopiero przy płaceniu w innym sklepie. Poszłam do niej i mówię jej, że wydała mi za mało, na co ona stwierdziła, że to oczywiście niemożliwe i pamięta jak mi wyliczała po kolei pieniądze do ręki. Gówno prawda, bo wcisnęła mi resztę w dłoń, a ja – naiwna – nie przeliczyłam.
Wracając do tego warzywniaka nie liczyłam wcale, że mi odda te 5 złotych, ale tyle mojej satysfakcji, że przy pełnym sklepie ludzi powiedziałam jej co ja myślę o plebsie i złodziejach, łasych na 5 zł, mieszkających w tej wsi, w której niestety mieszkam i ja…
Od dwóch tygodni czekam na poduszkę, którą sobie zamówiłam, a która ma mi odciążyć kręgosłup jak śpię. Przyszła błyskawicznie ale nie taka jak chciałam, tylko krótsza. I wyjaśniam to od 1,5 tygodnia, przy czym w poniedziałek była gotowa, miała zostać wysłana we wtorek, a jak dziś tam zadzwoniłam, to się okazało, że dopiero się szyje, dziś im się popsuły jakieś transformatory i nie mają prądu, na pewno wyślą jutro… Fajnie, może przed porodem zdążą…
Za to hitem dnia jest to, że dzisiaj okazało się, że fachowcy, kilka lat temu wymieniający dach w domu, zrobili komin wentylacyjny na trzy kanały, a w domu są cztery. Co zrobili z czwartym kanałem? Zamurowali. A od czego był czwarty kanał? Od łazienki. A ja się zastanawiałam czemu mi kuźwa po kąpieli woda po kafelkach spływa… Ot, zagadka rozwiązana, czekam na ekipę, co mi kanał ponad dach wyprowadzi….
Boże, chroń mnie od fachowców i złodziei i producentów poduszek.
A tak poza tym to jestem kwiatem lotosu, nenufarem na spokojnej tafli jeziora…. Taaaak, nenufar, qrwa, nenufar!!!!!!!!

niedziela, 7 lipca 2013

Błogo jest


7 lipca 2013
P. zrobił przepyszne naleśniki na obiad, jest cieplutko, Pan Kot wrócił… Dobrze jest :)

sobota, 6 lipca 2013

Pan Kot


6 lipca 2013
Pan Kot zaginął… Nie ma go już ok tygodnia… Często go gdzieś nosiło, ale wracał najpóźniej na drugi dzień, choć na chwilę się pojawiał. A teraz nikt na mnie nie miauczy, nikt mi się nie pląta pod nogami, nikt nie śpi w doniczce i nikt nie dziąsełkuje wszystkiego co tylko się nadaje do dziąsełkowania. Smutno tak…

piątek, 5 lipca 2013

Marceli szpak dziwi się światu


5 lipca 2013
Siedzimy sobie po obiedzie, nagle P. się odzywa „a mucha to zjada mi jakieś śmiotki z bluzy swoją trąbką”… Podnoszę na niego wzrok, siedzi skupiony i w napięciu wgapia się w rękaw bluzy po którym spaceruje mucha. Stwierdzam, że może lepiej niech ją przegoni, bo może przenosić zarazki, jak to mucha, an co P., nadal wpatrując się w swą bluzę rzuca „no ale kto mi wtedy pozjada paproszki?”. No tak, logiczne.

sobota, 29 czerwca 2013

Agulec Samo Zuooooo!


29 czerwca 2013
Rozmowa z Panią S o dupie maryni, o tym, o tamtym, w końcu pada pytanie na które czekam i na które ostrzę sobie kiełki i które wywołuje chichot tej złej części mnie.
Pani S. – No a co z pieskiem zrobicie?
Ja, przybierając poważną, zasmuconą minę – No uśpimy, niestety…
Mina Pani S. – Bezcenna!!!
Jakie pytanie taka odpowiedź.
Zaczynam ćwiczyć przed lustrem łzę spływającą po policzku i trzęsącą się dolną wargę, a najlepiej całą brodę! Będzie się działo!

piątek, 28 czerwca 2013

Perfekcyjna Pani Domu


28 czerwca 2013
Wspinam się na wyżyny mojego talentu kulinarnego z serii „po cholerę mi przepis, zrobię coś na oko”. Nabyłam dziś karpie, poobcinałam im łby, ogonki i płetwy, obrałam włoszczyznę i właśnie skończyłam gotować z nich rosołek. Rosołek będzie galaretką. A w galaretce będą roladki z wędzonego łososia, nadziewane serkiem i koperkiem. Za chwilę przystąpię do tworzenia galaretki pomarańczowej domowym sposobem, nie takie tam „kupię torebkę galaretki i mam galaretkę”. W ceramicznym naczynku robią się ogórki małosolne. Wieczorem nastawię zaczyn na chleb i jutro, w okolicach wczesnego popołudnia po domu będzie rozchodził się aromat świeżego, ciepłego chleba. Wczesnym wieczorem przygotuję gruszki z jabłkami, które pod pierzynką cynamonową powędrują późniejszym wieczorem do piekarnika. Pokroję w plastry świeże pachnące pomidory i zieloną cebulkę, a żółty ser zwinę w eleganckie ruloniki. Nakryję do stołu, przygotuję świece… Schłodzę piwo i wodę. Wieczorem wsiądę w samochód i pojadę po P.
A po co to wszystko? A po to, że P. ma jutro imieniny, a ja nie mam dla niego żadnego prezentu. Prezentem będzie kolacja składająca się z tego co lubi.
P.S. To ciepło, to lato, to słońce to już tak się skończyło na zawsze? Bo sama nie wiem, pogubiłam się w tym wszystkim. I z tego pogubienia przywlekłam dziś do domu oprócz karpi sandały (kolejne!) i polar (fafnasty!). Pogoda mnie nie zaskoczy…

Z ostatniej chwili!


28 czerwca 2013
Między łososiem a pomarańczą przypomniało mi się, że dziś na wystawie jednego ze sklepów rzuciły mi się w oczy upiorne lalki a’la Barbie tylko, że np jedna miała twarz zieloną a druga wyglądała jak lafirynda z balu Halloween, od pozostałych z odrazą odwróciłam wzrok. Sprawdziłam sobie teraz w Internecie cóż to za ohydztwa i oniemiałam. To jest jakaś bajka dla dzieci! O taka:
http://pl.monsterhigh.com/
A gdzie misie poczciwe, z kłapciatym uszkiem? A gdzie piesek wyciorek bez którego nie dało się zasnąć? A lalka szmaciana z włóczkowymi warkoczami? Boże, Boże trzeba będzie jak nic dziecko izolować od tego popieprzonego świata!!!!!!

poniedziałek, 24 czerwca 2013

!@#$%^&*&^%$#@!


24 czerwca 2013
Niech ktoś będzie uprzejmy i zabierze te cholerne komary. Otwieram cichutko drzwi, wychylam nieśmiało głowę – pusto. Wystawiam resztę siebie – pusto. Wychodzę w całości i zamykam drzwi, a wtedy znikąd pojawiają się całą chmarą i agresywne są niesamowicie. Nie to, że se latają, czasem se siądą, pobzyczą troszkę swym cieniutki głosikiem, jak to mają we zwyczaju zazwyczaj. Nie, nie, tegoroczny szczep komarów od razu przystępuje do akcji „odgryź jej nogę, wyssij jej mózg” i tylko słychać jak ostrzą sobie widelce….
No jak nic mnie zjedzą :(

sobota, 22 czerwca 2013

Jak to na fsi fajnie jest!


22 czerwca 2013
Po tych wszystkich latach mieszkania nie w bloku tylko w domu prywatnym, tylko z przekąsem uśmiecham się jak ktoś wzdycha z zazdrością i mówi „a bo Ty to masz tak super, cisza, spokój, z dala od ulicy, przyroda…”
Otóż jak mieszkaliśmy w D. to na początku było super – cisza, spokój, dookoła las, w nocy ciemno, latały świetliki, a sarny pasły się za płotem. Ale potem postawili przed domem latarnię, która w nocy świeciła prosto w nasze okna, więc przestało być ciemno a i świetliki gdzieś się wyniosły. Jak grzyby po deszczu zaczęli się pojawiac sąsiedzi i budować domy. Nie było roku, by od wiosny do późnej jesieni nie było w sąsiedztwie budowy z jej wszystkimi urokami – betoniarki, pilarki, koparki, kurz, pył, hałas, robotnicy sikający pod płotem i nieodzowny element każdej budowy – na maksa włączony RMF, którego robotnicy nie słyszą, bo warczą, ryczą, piłują, a po okolicy niesie aż miło. Taki stan trwa tam do dzisiaj…
A tutaj jest spokojniej. Nikt się nie buduje, nie ryczy znienawidzonym RMFem, ale za to co chwilę ktoś coś kosi, coś wykasza, żywopłot przycina, tnie drewno przed zimą. Niedaleko lotnisko, więc samoloty latają co chwilkę, z obwodnicy słychać cały czas ruch samochodowy…Rzadko trafia się dzień, kiedy słychać ptaszki.
Ale nic to, przywykłam i jakoś mi to przestaje przeszkadzać, a nawet pewnie łyso by mi bez tego wszystkiego było.
Ale dzisiejszej nocy to myślałam, że szlag mnie trafi. Wieczorem gorąco, trudno znaleźć dogodną pozycję do spania, do tego latają komary. Otwarte okno – chmara krwiopijców. Zamknięte okno – śmierć z braku tlenu. P. wytruł komary smrodkiem w kontakcie, udało się zasnąć. Obudziły mnie psy. Nie wiem co się działo, ale się darły jak głupie, może próbowały odstraszyć komary. Zdzierżyłam psy. Jeszcze było całkiem ciemno jak jakaś urocza, maleńka ptaszyna o gromkim głosie i zdrowych płuckach, dała nam popis swoich treli siedząc na czereśni albo śliwce. Po chwili dołączyły do niej inne urocze ptaszęta o równie zdrowych płuckach, wyśpiewując gromkimi głosami chwałę dla wstającego słońca. Zdzierżyłam. W międzyczasie wzmógł się ruch na obwodnicy, ale to jakoś tak tylko zarejestrowałam mimochodem, nie zgrzytając zębami. Psy zasnęły, ptaszęta raźno kwilą, samochody jeżdżą, ja powoli przywykam do dźwięków owych, a tu się kogut obudził… I dawaj, co chwila piać. Kury chyba się o coś pokłóciły, bo jakiś rwetes od kurnika dochodzi, kogut pokrzykuje…. Ptaszęta jakoś ucichły z letka, za to na śliwkę przyleciała sroka i rozdarła się w swój uroczy sposób. I jej już nie zdzierżyłam. Wypadłam z łóżka do okna, przegoniłam dziada i teraz się snuję pod domu jak zombie….

I żeby jasność była – uwielbiam mieszkanie w domu, ale jak mam raz na bardzo rzadko wolną sobotę to naprawdę chciałabym się trochę wyspać….

piątek, 21 czerwca 2013

Świat jest życzliwy… Taaak, a ludzie w szczególności… A kobiety to już och och…


21 czerwca 2013
Niedługo trzeba było czekać, żeby się dowiedzieć, że: będę miała gigantyczną anemię, a uzupełniane żelazo wywoła zaparcia i jakieś inne straszne rzeczy, powinnam się wydać za dentystę, bo będę u niego prawie mieszkać, będą mi puchły nogi, ręce, głowa, wszystko!, na najbliższe lata jestem uwiązana jak ten burek wiejski do budy, mogę zapomnieć o wakacjach, wyjazdach weekendowych, śnie i innych atrakcjach, w domu nie będę mieć na nic miejsca tylko na akcesoria dziecięce, jasnym jest, że będę musiała się pozbyć psa, no bo jak to – pies i dziecko?!?!?! Zgroza!, zgęstniały mi włosy? – spokojnie, wylecą w nadmiarze, razem z tymi zębami. A w zdziwionym „oo, nie rzygasz całymi dniami?” słyszę wyraźne rozczarowanie…No generalnie czeka mnie jakaś globalna katastrofa i lepiej by było gdyby już teraz mnie szlag trafił. A żeby było śmieszniej to słyszę to od kobiet…. Zawsze uważałam, że baby są głupie i dlatego (poza wyjątkami, które znam i uwielbiam, już One wiedzą, że to o nich) zdecydowanie wolę towarzystwo mężczyzn…

Więc mimo tego, że nie będę mieć zębów, włosów, będę się słaniać na nogach od anemii i z niewyspania, zapomnę co to znaczy JA, bo już nigdy nie będę sama, a świat mnie zlinczuje, bo nie zamierzam pozbyć się psa… Ja mimo tego zamierzam być z tym wszystkim cholernie szczęśliwa. Choćbym sobie miała to szczęście, kuźwa, narysować!

piątek, 14 czerwca 2013

5,47


14 czerwca 2013
Niecałe 5,5 cm potrafi wywrócić wszystko do góry nogami! I fajny taki przewrót :)

środa, 12 czerwca 2013

Harmagedon


12 czerwca 2013
Wyszło słońce. Świeci. Jest ciepło.

Jest to tak niespotykane zjawisko, że czekam na pojawienie się grzyba atomowego, Czterech Jeźdźców Apokalipsy ewentualnie Archanioła z trąbą, bo jak nic koniec świata nadszedł – od wczorajszego wieczora nie pada…

I nie wiem czy w takim razie jest sens sprzątać, jak świat się kończy?

wtorek, 28 maja 2013

Miało być o Bieszczadach to o Bieszczadach będzie


28 maja 2013
Było… Było dziwnie. Pierwszy raz, bez przywiązywania mnie do kaloryfera, łamania nogi, grożenia pająkiem i innych środków terroru bezpośredniego, nie byłam na żadnej, ale to zupełnie i całkiem żadnej górze! A okazje były, a pogoda też i owszem, a góry jak malowane… A ja nic. Ani tyci tyci.

Oprócz braku biegania po górach to, co dość logiczne jest, nie zrobiłam w zasadzie żadnego zdjęcia – no kilka zdjęć żubrów, ale są tak nędzne, że je przemilczmy. A zawsze przywoziłam ze sobą pokaźną kolekcję. A tu nic.

Nabyte anioły bieszczadzkie poszły w świat, co sprawiło mi większą frajdę niż szukanie dla nich miejsca w domu.I wiem, że to była najlepsza z możliwych opcji dla skrzydlatych, w czym utwierdził mnie dzisiejszy telefon od obecnej właścicielki skrzydlatego :)

Za to okazało się, że przyroda bieszczadzka jest niezwykle agresywna, ekspansywna i w ogóle stara sie integrować z ludźmi za wszelką cenę. Najpierw pod domem siedziała salamandra, co to podkopy planowała widać czynić, bo jakos się tak podejrzanie w szparę taka jedną wciskała.

Potem Hania i Kasia ratowały Rafała przed żubrem, co to ich był naszedł w lesie – żubr nie Rafał. Podobno żubr się mocno wystraszył Hani i uciekając łamał wszystko na swojej drodze, dlatego zapewne nadleśnictwo tamtejsze będzie miało podwyższone straty od zwierzyny.

A ja popsułam salamandrę, tak całkiem na śmierć chyba. Popsułam ją drzwiami, bo siedziała głupia na wycieraczce… A takich dwóch jegomościów to widziało i żaden nie krzyknął, że mam przestać otwierać te drzwi, bo ta salamandra siedzi u drzwi i ogonkiem kołacze. To nie, siedzieli i patrzyli, a teraz w świat rozpowiadają jak to Agulec  zepsuł zwierzątko na śmierć.

A więc… Nie zaczyna się zdania od a więc… A więc Drodzy Państwo, wyjazd bieszczadzki był w tym roku wyjątkowy, trup słał się gęsto, gór nie było, dowodów nie ma. A mnie i tak się podobało!

niedziela, 26 maja 2013

Ale o co chodzi???


26 maja 2013
Internet to zuuuuoooooo wcielone i chyba pozbędę się go tak jak pozbyłam się telewizorów dwóch – pierwszego za 20 jaj od kury wiejskiej, grzebiącej, a drugiego za dwa kilogramy świeżutkiej, chudziutkiej wołowinki z krówki co to na pole wychodziła i trawkę skubała.

Otóż buszując po obserwowanych blogach znalazłam link do futerkowych paznokci – wersja różowa:
http://fashionelka.pl/jak-zrobic-futerkowe-paznokcie/
oraz wersja niebieska:
http://przystanekuroda.pl/futerkowe-paznokcie/
… Idąc dalej tym tropem, lekko oszołomiona znalazłam i paznokcie kawiorowe
http://fashionelka.pl/kawiorowe-lakiery-do-paznokci/
….

Ja nie wiem, ja prosta baba ze wsi jestem, spojrzałam smętnie na moje pazurki, świeżo wczoraj obcięte i spiłowane, popatrzyłam na te dziwy na zdjęciach i jakoś mi się smutno zrobiło, że takie to rzeczy można mieć na paznokciach, a ja się o tym dowiaduję pewnie jako ostatnia, a do tego okazuje się, że bez tej wiedzy byłam całkiem szczęśliwa, a posiadając już ową wiedzę jestem jeszcze szczęśliwsza, że mi się tak całkiem w dupie nie poprzewracało i że nigdy przenigdy sobie takiego czegoś na paznokciach nie zrobię… Bo ja praktyczna i higieniczna jestem i często ręce myję, a takie futerkowe paznokcie pewnie wody nie tolerują i pewnie wyglądałyby po pierwszym myciu równie smętnie co zmoczony kot….

Ech, zjem sobie brzoskwinkę…

piątek, 24 maja 2013

Ale wkoło jest wesoło!


24 maja 2013
 Hania mówiła, że jakimś smutkiem wieje po kątach, więc zróbmy porządek i wymiećmy smutki. Bo ledwie co wróciłam na domowe łono to dom mnie powitał tak, że teraz mam ochotę spakować psa i prysnąć do teściów. Otóż dzisiaj rano nasza ubikacja postanowiła się przytkać i wodę odprowadzać zamiast rurą w dół to na łazienkę. Mamy 10 minut do wyjścia, ja latam po domu w majtkach i staniku próbując wysuszyć włosy, P. stara się dokończyć poranną toaletę, Pies biega między nami dopominając się bógwieczego, pociąg ma nas w dupie i powoli zbliża się do stacji, na której nas oczywiście nie ma, a łazienka tonie. W jednej ręce suszarka, w drugiej mop, P. nerwowo odsuwający dywaniki, grzejniki i inne rzeczy, które ulegają zalaniu kończy myć zęby, pies biega… Ot, poranek jak poranek. Sytuacja została opanowana na tyle, że zamknęłam łazienkę i już. Na pociąg zdążyliśmy.

Po czym okazało się, że na świecie istnieją cudowni ludzie, na których mogę polegać i o godzinie 8:54 rura została przetkana. Za to teraz w domu panuje małe pandemonium, podłoga wygląda jakbym świnki na niej pasała, a ja zaraz muszę zebrać tyłek i to posprzątać, choć wizja pryśnięcia do teściów korci i nęci. Ale jest wesoło i nie nudno! A o Bieszczadach i agresywnej przyrodzie bieszczadzkiej będzie potem, bo teraz idę umyć podłogę z tego błotka co to błotkiem nie jest….

Uśmiechnij się Hanuś!

poniedziałek, 13 maja 2013

I wreszcie przyszedł maj…


13 maja 2013
… zrobiło się gorąco….

Jest tak straszliwie, okropecznie i gigantycznie ciepło, że aż z powrotem włączyłam kaloryfery… Czy mógłby mi ktoś wytłumaczyć dlaczego? Dlaczego jest zimno? Dlaczego moje sandałki, co to je ufnie wyjęłam po zimie z pudełek, leżą na smutnej kupce na podłodze w sypialni? Dlaczego letnie sukienki, cienkie spodnie i przeźroczyste bluzeczki leżą w szafie niewyprasowane, bez nadziei na użycie w najbliższym czasie? Dlaczego tak jest?

P.S. Znalazłam plusa w tym całym marazmie i zimnie – zjadłam pomidora. Malinowego, pysznego, pachnącego i smakującego pomidorem pomidora! Mały orgazm kulinarny po tak długiej abstynencji. I jeśli był chemiczny to mało, więc cicho tam!

piątek, 3 maja 2013

Czekam i cała jestem tym czekaniem


3 maja 2013
Najpierw na środę. Z niepokojem, z nadzieją, z radością pomieszaną ze strachem. I z niecierpliwością.
Potem na Bieszczady. Już za dwa tygodnie zachłysnę się powietrzem bieszczadzkim i wieczorami będę leniwie wgapiać się w najbardziej na świecie rozgwieżdżone niebo. Albo wsłuchiwać się w szum deszczu i odgłosy burzy. Nieważne co będę robić i tak mnie to już cieszy. Ten wyjazd będzie inny niż wszystkie do tej pory. I na to też się cieszę.
Czekam też na truskawki i pomidory nowiutkie, pachnące, soczyste.
I na słońce też czekam. Póki co Wiosna nie rozpieszcza nas zbyt dużą jego ilością. Ale padający deszcz, przechodzące burze jakoś nie irytują. Pewnie tak ma być. Tylko trawa rośnie jak głupia a nie ma jej jak skosić, bo jest mokra…
Jakaś taka spokojna jestem w tym czekaniu.Wiem, że to wszystko przyjdzie, że się doczekam. I to jest fajne.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

O strachu….


22 kwietnia 2013
Boję się. Boję się, że się nie uda. Boję się, że coś się stanie, że coś pójdzie nie tak. Pierwsza radość powolutku przeszła w spokojne cieszenie się, ale powoli budzą się demony. Próbuję nie popadać w paranoję, próbuję myśleć racjonalnie, ale czasem nie wychodzi. Jak teraz. Strach wyziera z szarych oczu, staram się go oszukać pisaniem, ale jakoś nie pomaga…

Nie lubię się bać.

sobota, 20 kwietnia 2013

Jak to jest…


20 kwietnia 2013
… że na sadzenie lasu, jak sama nazwa wskazuje wypadałoby się odpowiednio ubrać, przyjeżdżają: panie w kozaczkach na szpilce, panowie w półbutach, młodzież z gimnazjum, której wyraz twarzy świadczy tylko o tym, że wszystko mają w dupie, dziewczynki co to chciałyby sadzić las, ale okazało się, że trzeba wziąć szpadel w dłoń, pobrudzić rączunie uzbrojone w tipsy i wejść na gliniastą bruzdę, a one przecież mają balerinki i parę innych dziwnych osób, którym się chyba wydawało, że sadzenie lasu to wizyta w centrum handlowym. Na szczęście były i takie osoby, którym nie straszne było błoto, glina, stojąca woda pomiędzy bruzdami, które podeszły do sprawy rzetelnie, a przede wszystkim z humorem i dystansem do samych siebie. A i tak największy zapał wykazywał mały 3-latek, uzbrojony w plastikową, pomarańczową łopatkę.

A ja jestem zmęczona, ta Wiosna spadła na mnie znienacka i zabrała siły do czegokolwiek.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Wiosna przyszła, wiosna przyszła…


15 kwietnia 2013
… cóż za piękne chwile…
W ogródku wylazł cały pozimowy syf, a ja mam lenia w dupsku i nie chce mi się nic z tym robić. Zamówiłam zasieki przedpsowe, bo wczoraj futrzak cholerny połamał mi lilaki.
I okna myję i mam wrażenie, że wszystkie muchy świata przyleciały (w zimie!) wysrać się na moje szyby.
No.

piątek, 5 kwietnia 2013

Czyżby to starość?


5 kwietnia 2013
Nigdy, przenigdy nie podejrzewałabym siebie o to, że jak dziecko będę się cieszyć z przesyłki, która będzie zawierała kordonki! Przyszły dzisiaj i są takie piękne, że patrzę na nie i się uśmiecham. I głowę mam pełną pomysłów co z nich zrobić.

Ech…

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Małe de Vredne


1 kwietnia 2013
Dziś znajomy mój dobry, z którym lubimy często wymieniać drobne złośliwości, zarówno wobec siebie jak i świata wokół, stwierdził, że złośliwość mam wpisaną w charakter i w swoją osobę na stałe, bo przecież wiadomo, że małe jest złośliwe. A że do tego czasem aroganckie to z arystokracka określiłby to jako Małe de Vredne. No i niech tak zostanie. Wstawiłam sobie to do nagłówka, no bo jak mam to wpisane na stałe to niech i będzie to widać. Co nie znaczy, że Agulce nie bywają miłe, sympatyczne i do rany przyłóż, ale tylko jak im się chce podobno… Tak mówi mój znajomy dobry, a ja mu wierzę, bo komuś w końcu wierzyć trzeba.
Ja tam nie wiem. Wiem za to, że coś mnie strzyknęło w prawym boku jak odwalałam te zwały śniegu co to wczoraj wzięły i spadły. Tyle śniegu, w tak krótkim czasie to jeszcze tej zimy/wiosny nie było…
A P. nie chce iść ze mną ulepić bałwanka :(

niedziela, 31 marca 2013

Polski język trudnym być


31 marca 2013
Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy, weszłam na Onet i kliknęłam na jakiś bzdurny artykuł o fryzurach, a konkretnie o koczku na czubku głowy. Absurdalne dość, bo mam zbyt krótkie włosy na takie coś, poza tym średnio mi się podoba – takie coś spinałam sobie na łbie kiedy zabierałam się za domowe porządki. Futro wtedy nie przeszkadza. Ale żeby pchać się z tym ludziom przed oczy?

No ale kliknęłam, czytam i…. I oto co znajduję:

„Ta dziewczęca fryzura najbardziej pasuje do kobiet o delikatnych rysach twarzy. Sprawdzi się zarówno na imprezie wieczorowej, jak i na wypadzie z przyjaciółmi.”
Powtórzone dwa razy, akapit po akapicie.
„Zepnij włosy w wysokiego kucyka”
Hmm…. wysokiego kucyka to można spróbować wyhodować poprzez odpowiednie krzyżowanie zwierzątek, a włosy to chyba w wysoki kucyk, jeśli już…
„Następnie włosy dookoła donata i zepnij ponownie gumką.”
Nie mam pojęcia co to jest donat (kojarzy mi się z jakimś wypiekiem) ale chyba się coś autorce/autorowi zjadło…
Tak, ja wiem, że się czepiam. Ja wiem, że sama popełniam błędy. Ale kuźwa, pisze ktoś takie coś, masy to czytają, a potem się dziwić, że po polsku mało kto potrafi sklecić tekst bez błędów ortograficznych, gramatycznych, stylistycznych itd.
A tak poza tym to wesołych świąt tym, którzy obchodzą. Ja w zasadzie nie, ale nie przeszkadza mi to w wyjeździe „na sępa” po świąteczne łupy kulinarne do Rodziców.  W tym śniegu nawalającym z każdej możliwej strony….

sobota, 30 marca 2013

a tak przy sobocie…


30 marca 2013
Dzisiaj ja i moja torba z trzema kicurami lansowałyśmy się po fsiowym rynku i fajnie było – słońce nawet świeciło, wiaterek w miarę ciepły włosy plątał, nawet Pan Żul życzył mi świąt wesołych. Ni nie zapowiadało, że prześpię całe popołudnie i pół wieczoru…

Jak patrzę na jutrzejsze prognozy to żałuję, że się nie obudziłam dopiero w poniedziałek albo później. Do tego godzinę snu ponoć dziś nam zabierają, a tu jutro jakieś śniadanie u rodziców… Śniadanie? Chyba mocno drugie…

Niech się już ta wiosna zrobi, bo naprawdę zrobię coś strasznego…. Póki co tylko frywolitka chodzi mi po głowie, ale kto wie na czym się może to skończyć…

czwartek, 28 marca 2013

o bananowym dylemacie


28 marca 2013
W Trójce mówili, że małpy obierają banany zaczynając od ogonka, a nie od tego czarnego końca. Hmmm…. Jestem jak małpa, ZAWSZE obieram banana od ogonka, bo przecież wiadomo, że jak banan już nie wisi na drzewie to ogonek służy właśnie do otwierania! To da się otworzyć banana od tej czarnej końcówki bez ostrych narzędzi?!?! Poza tym Mama mówiła, że od strony czarnej końcówki mieszkają lamblie czy jakieś inne stworki i ich się nie je, więc ja nie jem końcówek od strony czarnej, za to je je pies. Lubi. I nie ma robaków. Ale teraz nie wiem sama czy to dobrze, że obieram banana jak małpa. Chyba tak, w końcu kto jak kto ale małpa powinna znać się na bananach… Ale żeby aż w radyju o tym głosić?!?! Może to źle jest i przez tyle lat robię źle?!?!

Co robić, co robić Drogi Pamiętniczku, z tym bananowym problemem?

środa, 27 marca 2013

O kocie nie w worku a na torbie, szyszuni i złości ogólnej


27 marca 2013
Wchodzę Ci ja tu, zamierzam napisać słów kilka, a tu blogas mnie mówi, że mi kokpit zmienił (jak blogas mówi o kokpicie czuję się jak pilot i odruchowo poprawiam pilotkę) i że nowe szablony i że w ogóle to teraz to będzie łoooo. No to klikam na szablonki, a tam taki z wierzbą. No to klik, oglądam sobie jak to wygląda, kręcę kolorkami, a tu mi się wierzba zmienia w gałązkę, gałązka w morze, morze w coś tam, coś tam w szyszkę. No i szyszunia została, chwilowo będzie z nami. Niech moc szyszuni będzie ze wszystkimi oprócz Pani Zimy (Pani Zimo, wypier…aj!). Jeśli komuś się szyszunia nie widzi to proszę zgłaszać. Uwagi zostaną wzięte pod uwagę, ale niekoniecznie uwzględnione. No chyba, że mnie powalicie argumentem.

Ale w ogóle to jak ta zima nie skończy się szybko, to wezmę i komuś krzywdę zrobię. Bo to normalne nie jest. Z tego wszystkiego przejrzałam sobie listę ostatnich zakupów i wyszło mi, że wydałam mnóstwo pieniędzy na jaja styropianowe, kleje, farby, nici, igły, książki, kijki, a ostatnio na śliczną torebunię z trzema ślicznymi filcowymi kotami. Umówmy się, kolejna torba jest mi potrzebna jak kwiatek do kożucha, aleee…. Ale to przez tę Panią Pieprzoną Zimę. Bo gdyby pogoda była inna to zamiast buszować po necie to zajęłabym się grzebaniem w ziemi w ogródku i wszyscy byliby zadowoleni, a moje konto nie szczuplałoby bez sensu. A tak torebunia wołała do mnie „kup mnie kup” no to kupiłam, jak kiedyś te sandałki co to piękne są i basta.

I tak proszę Państwa o. Z zimna robię się leniwa i agresywna.

sobota, 23 marca 2013

Aleee o co chodzi?


23 marca 2013
Jest 23 marca. Za oknem błękitne niebo. Słońce rozpanoszone. Na termometrze 12 stopni. Tylko czemu do cholery poniżej zera?!?!?!?!?!?

środa, 20 marca 2013

Gubię się w tej karuzeli pogodowej


20 marca 2013
Przedwczoraj nawaliło śniegu tak z kilkanaście centymetrów, wczoraj dołożyło jeszcze trochę. Wczoraj robiąc obiad mruczałam sobie pod nosem „gdy śliczna panna syna kołysała”… No bo jest śnieg są kolędy, no co? Dzisiaj słońce pełne, zjechał śnieg z dachu, wiosna w pełni, aż jadąc samochodem uchyliłam okno i wyłączyłam ogrzewanie tak w nim było cieplutko. A na jutro zapowiadają ołowiane chmury i deszcz, a w nocy śnieg…

Nogi z dupy bym powyrywała temu dziadowi co wymyślił, że w marcu jak w garncu… Marzec usłyszał i się skubany sugeruje. Mądrości ludowe, psia ich mać…..

poniedziałek, 18 marca 2013


18 marca 2013
Śnieg pada… Nałapię go na rzęsy, niech rozmaże tusz, niech zmoczy policzki, wtedy będę mogła mówić „to przecież śnieg” i nie będę musiała tłumaczyć światu skąd te łzy….

czwartek, 14 marca 2013

wata w głowie = brak tytułu


14 marca 2013
Tak mnie dopiekło to wszystko wokół, że dziś nie poszłam do pracy. Jestem zasmarkana, zakaszlana i potrzebuję jednego wolnego dnia. Za oknem jakaś masakra. Tak sobie myślę, że jakbyśmy wcielili w życie plan wyjazdu do Finlandii to pewnie w ekspresowym tempie zostałabym alkoholiczką ewentualnie seryjnym mordercą. Miałabym blisko do Fiskarsa i po cenach producenta nabyłabym stosowne narzędzia i mordowała dla rozrywki i rozładowania stresu spowodowanego brakiem słońca. Póki co z Fiskarsa mam tylko dwa noże i ostrzałkę do siekier, którą ostrze noże, ale jeden nóż mój ulubiony został zepsuty, bo P. użył go do wkręcania śrubki i złamał mu czubeczek, a do drugiego mam mniejszy sentyment, bo mam inny lepszy, z IKEA. Coś jest na rzeczy, bo Fiskars i IKEA to znak, że ciągnie mnie do Skandynawii, a podążając tym tropem wychodzi na to, że mam świetne zadatki na alkoholiczkę albo mordercę. Truchtając dalej wytyczoną ścieżką należy zauważyć, że skoro i tak nie piję alkoholu w zasadzie (chwilowo wcale, acz pod przymusem) to pozostaje zostanie mordercą. I tym sposobem dochodzimy do mojego powołania – jestem urodzonym mordercą.

A póki co żeby nie zwariować to wydziergałam sobie serwetkę w wiosennych kolorkach i okazało się przy okazji, że nie umiem liczyć do sześciu (!). Miało być sześć płatków, zrobiłam pięć. Choć usprawiedliwia mnie to, że i tak ledwie starczyło mi muliny na pięć, więc troszkę mnie to uspokoiło. Podążając tym tropem śmiem twierdzić, że instynktownie nie zauważyłam tego szóstego elementu, bo podświadomie czułam, że muliny styknie ledwo ledwo na pięć… Tym sposobem wychodzi na to, że jestem genialna.

Genialny morderca. O.

poniedziałek, 11 marca 2013

sobota, 9 marca 2013

Jak się sprawy mają


9 marca 2013
1. Trup jenota nadal w krzakach. Czekam aż zacznie śmierdzieć

2. Głupki ze stacji przez płot wyrzucili jakieś wielkie kości (jak z dinozaura) i jakieś chlebki, na które wielką ochotę ma pies

3. Na drodze naszej spacerowej pełno jest chusteczek, po jakiejś niechlujnej parce co to kopuluje raźno w samochodzie, a chusteczki wyrzuca przez okno… Jak ich kiedyś spotkam to przemogę się, patyczkiem pozbieram te śmiotki i oddam im zgubę.

4. Błoto jest po uszy. Psie uszy. A potem jest w całym domu.

5. Wylazły psie kupy w ilości hurtowej.

6. W lesie spotkałam jakiegoś dziwnego pana. Na szczęście nic ode mnie nie chciał. Nie będę tam chodzić na spacery.

7. Próbuję znaleźć jakieś pozytywy, ale mi nie wychodzi.

8. Aha, komuś kto wymyślił reklamę zup, w których facet śpiewa o zupie Romana, wepchnęłabym te zupy w gardło i nawet oko by mi nie mrugnęło podczas patrzenia jak się nimi dławi i dusi. Jakby to rzekł Kapitan Bomba: tępy ch.j

9. Chyba popełnię frywolitkę.

wtorek, 5 marca 2013

Trup w krzakach


5 marca 2013
Wiosna przyszła, wiosna przyszła cóż za piękne chwile! Znaleźliśmy dziś z psem w krzaczkach trupa. Po dogłębniejszych oględzinach okazało się, że to martwe zwierzątko marki jenot.

Taka piękna pogoda, a on umarł…

sobota, 2 marca 2013

O talentach ukrytych i odkrytej cierpliwości


2 marca 2013
Zaczynam przerażać samą siebie. Zabrałam się za decoupage, a wczoraj wydziabałam swoją pierwszą frywolitkę! Może to wszystko nie jest trudne, ale potrzeba na to trochę czasu i przede wszystkim cierpliwości. A jak wiemy wszyscy kiedy rozdawano cierpliwość ja akurat stałam w innej kolejce, spałam albo robiłam coś całkiem innego. Gdy podeszłam do sklepu z Cierpliwością okazało się, że nawet okruszki zostały skrupulatnie zmiecione, a nowych dostaw nie przewidzieli. A tu proszę, niespodzianka! Udało mi się zrobić wczoraj mikro kwiatuszka i dumnam z siebie niebywale!

I świeci i sobota jest i dobrze mi…

wtorek, 26 lutego 2013

Bo tutaj jest jak jest…


26 lutego 2013
Ten tydzień źle się zaczął jak tylko otworzyłam wczoraj oko. Był poniedziałek, a mnie się już tak bardzo nie chciało iść do pracy jakby był piątek, a ja miałabym jeszcze w pizdu i trochę czasu do emerytury.

Potem się okazało, że nie ma chleba na śniadanie. Pasjonujący dzień w pracy pominę milczeniem.

Po południu będąc w ogrodzie byłam świadkiem jak pustułka chciała zjeść MOJEGO wróbla! Na szczęście wróbel był szybszy ociupinkę i schował się w żywopłocik, a pustułka tylko walnęła w owy i odleciała. Ale potem wróbelki miały skwaszony humor i nawet nie chciały jeść słonecznika świeżutkiego. A Pan Kot ma chorą dupkę z krwawą obwódką. Potem Pies się najadł styropianu, a jak P. wrócił wieczorem to padłam na pysk.

A dziś? A dziś to w ogóle byłoby lepiej jakby dziś nie było. Pomijam wszystko do 15, ale po 15 udało nam się rozwalić zlew, zalać kuchnię, zrobić gigantyczny burdel w kuchni, po wszystkim przegalopował pies z brudnymi łapami i cały dom jest w rzucik z psich łap. Biegał, bo myślał, że to zabawa jak przy pootwieranych drzwiach latałam do piwnicy odkręcać i zakręcać zawory z wodą, a P. testował czy nam się leje z baterii przez kran czy w miejscu niedozwolonym, wrzeszcząc gromko ZAKRĘCAJ SZYBKO.  Zajebista zabawa, zaprawdę. Syf w kuchni, łapy psie wszędzie, rozwalony zlew i syfon trzymający się na słowo honoru, a zmywarka nadal nie podłączona. Zamiast spędzić sobie leniwe, wspólne popołudnie, my walczyliśmy z syfonami, bateriami i wężami i gówno z tego wyszło. Jutro P. wyjeżdża, a ja muszę iść do pracy w mundurze, nie mam wyprasowanej koszuli i w ogóle aaarghhhh. No. Mam jeszcze szansę na utopienie się (mam zamiar się wykąpać), na porażenie prądem (mam zamiar się wydepilować) albo zatrucie się oparami lakieru (mam zamiar pomalować sobie paznokcie). No i jeszcze mogę się poparzyć, bo przecież muszę wyprasować tą pieprzoną koszulę do munduru…

poniedziałek, 18 lutego 2013

.


18 lutego 2013
Sama nie wiem co bardziej – jestem rozżalona, zła, przestraszona, zawiedziona, zdegustowana, zdezorientowana…

Chyba wszystko na raz i każde z osobna. I nie wzmaga to mojej towarzyskości. Jestem dla świata tyle tylko ile trzeba, na całą resztę ochoty nie mam, więc uprzejmie proszę dać mi spokój święty. Dziękuję. Bez odbioru do odwołania.

niedziela, 17 lutego 2013

O wykąpanym depilatorze


17 lutego 2013
Chyba od szczeniaka mam dziwne zapędy do topienia przez przypadek różnych rzeczy w toalecie… Pamiętam jak Mama zrobiła mi awanturę jak do ubikacji wpadł mi pierścionek, którego miałam nie ruszać, bo był na mnie zdecydowanie za duży.

A z takich „świeżych” utopień to pęsetka, która nie wiedzieć jakim sposobem ale wypadła mi z ręki i szerokim łukiem wylądowała w akurat nie zamkniętej toalecie. Kilka razy lądowały tam nożyczki podczas robienia sobie „fryzury intymnej”. A wczoraj… A wczoraj nic nie zapowiadało katastrofy. Wzięłam depilator, „pod nóż” poszła najpierw jedna łydka, potem fragment „bobra”, a tu nagle… depilator jest w kibelku i warczy pod wodą… Szybkie wyłączenie go z kontaktu, wyłowienie no i co teraz. P. z przekąsem stwierdził, że ja to chyba lubię, bo co rusz coś mi wpada do toalety, więc może bym sobie po prostu co jakiś czas tam gmerała, a nie wrzucała przedmioty… Cwaniak się znalazł, jak ja teraz będę taka wydepilowana tylko trochę biegać? Wymyłam depilator gorącą wodą z mydłem, wytrzepałam z niego wodę, wysuszyłam go suszarką i zrobiłam próbę. Działał! Najwyraźniej producent przewidział to, że jakieś łajzy będą urządzenie spławiać…

niedziela, 10 lutego 2013

O pajonkowym deszczu i pączkach


10 lutego 2013
BoooożeszTyMój, jaka ja jestem głupia! Obejrzałam sobie filmik o tym jak w Brazylii pewien gatunek pajonka jest pajonkiem stadnym i sobie stadami robią sieci w powietrzu i spadają i w ogóle jest ich w cholerę i trochę. Już samo zdjęcie mnie odrzuciło, ale nie, straciłam na moment czujność (zapewne przez to, że dziś zrobiłam sobie osobisty Tłusty Czwartek i objadłam się pączkiem*) i kliknęłam w to video…. Straszne, przerażające, ohydne! Nie zasnę, nie zasnę, zwłaszcza, że wczoraj się przekonałam, że w zimie pajonki nie śpią, są w trybie czuwania, ale się ruszają, bo znalazłam dwa na koszu na śmieci (tym na dworze!) i się ruszały. Niemrawo, ale jednak!  Cholera jasna…

* ja objadam się jednym pączkiem. Nienawidzę pączków, ale czasem tak mnie nachodzi takie coś, że MUSZĘ zjeść pączka. Zjadam, jestem niż obżarta i dalej nienawidzę pączków aż do kolejnego razu, kiedy MUSZĘ… dziś musiałam..

sobota, 9 lutego 2013

Facet po 40


9 lutego 2013
Jak ostatnio biegałam po sklepach meblowych to zauważyłam pewną specyficzną reakcję swoją na pewien typ mężczyzn, a także pewną zasadę u owych panów. Otóż kiedy mija mnie ubrany elegancko i schludnie mężczyzna, w wieku ok lat 40, to ja przechodząc koło niego, całkiem bezwolnie zaciągam się zapachem. I w nozdrza uderza mnie lekko wyczuwalny aromat wody toaletowej, zazwyczaj przyjemny, często intrygujący. Nigdy, przenigdy tego nie robię mijając jakichś gówniarzy, którzy często wylewają na siebie pół butelki „perfuma” albo przy jakichś niechlujach – wtedy raczej staram się na moment przestać oddychać.

Najczęściej nie zwracam uwagi na twarz, na strój, rejestruję go tylko tak ogólnie, ale na zapach zwracam uwagę zawsze. I ten mnie nie zawodzi. Fajni faceci zazwyczaj fajnie pachną :)

piątek, 8 lutego 2013

O tym, że wiosna niechybnie!


8 lutego 2013
Małe, pierzaste sierściuchy hałasują na potęgę i wykonują w krzaczkach czynności lubieżno  – rozpustno – gorszące, więc wiosna musi być gdzieś niedaleko! P. też tak uważa, bo stwierdził, że skoro pociągi ostatnio się nie spóźniają to musi być wiosna. Choć szczerze mówiąc bardziej ufam ptaszkom – kopulantom niż P., bo ostatnio to więcej w domu siedzi niż pociągami podróżuje. To jak, odgrzebywać już cieńsze sukienki i pończochy?

sobota, 2 lutego 2013

.


2 lutego 2013
Chciałabym, żebyś wyszedł z mojej głowy. Choć na dzień, choć na kilka godzin. Chciałabym móc znów przez chwilę być panią swoich myśli, skoncentrować się na głupotach, rzeczach nieistotnych, w końcu nie na tobie. Chciałabym znów móc cieszyć się byle czym i myśleć o niczym. Jesteś ze mną w ciągu dnia, mnóstwo rzeczy mi o tobie przypomina, jesteś kiedy jem, kiedy czytam, kiedy się kocham i gdy zasypiam. Jesteś pierwszą myślą z którą się budzę. Czy mógłbyś na trochę zostawić mnie samą? Proszę cię…

czwartek, 31 stycznia 2013

O obietnicach fałszywych


31 stycznia 2013
Przytulam policzek do okiennej szyby. Słońce pieści ciepłym dotykiem skórę spragnioną promyków. Z dachu ciurkiem spływa woda, która jeszcze dwa dni temu była grubą, śniegową pierzynką. Wróble i sikory robią rwetes jakby nie wiadomo co się działo przy karmniku. W ich radosnych okrzykach słychać głownie jedno – WIOSNA. Zamykam oczy, wsłuchuję się w ptasie ćwierki, wtulam twarz w ciepłą szybę jak w pierś kochanka, chcąc tą chwilę zatrzymać jak najdłużej się da. Bo przecież to wcale nie wiosna. Koniec stycznia dopiero. Na pewno tak nie zostanie. Wróci zima, wróci mróz, wróci śnieg i ciężkie, ołowiane chmury. Dzisiejszy dzień to tylko taka obietnica tego co będzie, owszem, ale dopiero za jakieś 1,5 miesiąca. Nienawidzę fałszu, zarówno w ludziach jak i w obietnicach. Ale dziś, siedząc na parapecie, całą sobą chłonę te ciepłe promyki, jakby specjalnie do mnie wysłane. Wysłane by ogrzać zmarzniętą duszę. Bo ciało mam rozgrzane, wbrew zimie, wbrew wszystkiemu…

środa, 30 stycznia 2013


30 stycznia 2013
Bardzo potrzebowałam takiego resetu. Powolnego rozbudzania się, nieśpiesznego śniadania, wylegiwania się na kanapie… Zamiast się tym cieszyć i zanurzać się w tym po sam czubek rozczochranej głowy ja myślę ile takich dni mi zostało… Za mało, zdecydowanie za mało…

Za oknem odwilż, niedawny biały śnieg płynie. Jak czas, który leniwie przepływa mi między ciepłymi opuszkami palców…

sobota, 26 stycznia 2013

Blog Roku jakiegośtam


26 stycznia 2013
Odkąd ktośtam gdzieśtam ogłosił konkurs na blog roku uaktywnili się komentatorzy. Wpada z ulicy, napisze coś pod ostatnim wpisem i zaprasza na swój blog, żebym wpadła, ślad zostawiła, a na końcu wkleja tekścik, że bierze udział w konkursie i będzie jej miło jeśli zagłosuję i wyślę esemesa o treści jakiejśtam.

Od razu takie komentarze lecą do spamu, bo nie są niczym innym tylko śmieciem.

Tak, jestem rozdrażniona i irytuje mnie wszystko.