sobota, 27 sierpnia 2011

.

27 sierpnia 2011
Matko, zabiję kiedyś Pana Kota i z żalu się zapłaczę, ale potwór jeden wlazł dziś przed 6 rano na śliwkę i darł ryja tak, że wzięłam i wstałam. Na dobre mi to wyszło niby, bo przed dyżurem zrobiłam dwa prania i z letka ogarnęłam chałupę przed wyjazdem. Ale wstawanie w sobotę o tak nieludzkiej porze, wcale nie na budzik, a na Pana Kota to naprawdę jest lekka przesada…
Jest 09:43 a na dworze upał nieziemski…. Jak ja przeżyję ten dyżur wypełniony robieniem dokumentacji z zamówień publicznych? Sama nie wiem….
Plusem tych upałów jest to, że wieczory są genialnie ciepłe i wczoraj po dyżurze zaległam w ogródku z piwem i siedziałam dość dłuuuugo, Kicur zdezerterował wcześniej, bo gryzły komary jak szalone, a ja zostałam z piwem, szalejącym Panem Kotem – Kocim Psychopatą, bandą krwiożerczych komarów i Pablusem, o którym nie wiedziałam, że tam w ogóle jest…. Dobry to był wieczór.
A za 24 godziny będę pomykać już nad morze!!!!!

czwartek, 25 sierpnia 2011

.

25 sierpnia 2011
… dziś jest już czwartek! CZWARTEK!
….już czuję morski wiatr we włosach i posmak ryby na języku…..

środa, 24 sierpnia 2011

.

24 sierpnia 2011
Czy ktoś może wyłączyć to cholerne słońce?!?!?!?!?
Ja rozumiem, że jest lato, ale naprawdę siedzenie w nieklimatyzowanym biurze i zajmowanie się zamówieniami publicznymi, kiedy powietrze jest tak gęste, że mucha latać nie może, to naprawdę średnia frajda jest.
Jakbym mogła to rozebrałabym się i po pracy paradowałabym w stringach i tylko stringach, bo nawet stanik mnie denerwuje, ale chyba jednak nie wypada. Choć jak podzieliłam się swoją uwagą z kolegą to wykazał entuzjazm…. Ale chyba jednak nie wypada i już. A szkoda.
Poza tym z racji tego, że powietrze stoi to jakby mniej się go wdycha i od rana mam wrażenie, że nie mam czym oddychać i mi słabo i mdłości mam.
W miarę wzrostu temperatury wzrasta poziom mojej agresji wobec wszystkiego i wszystko doprowadza mnie do szału.
Generalnie powinnam siedzieć SAMA w pokoju, w tych cholernych stringach i z kartką na drzwiach "NIE DRAŻNIĆ".
No to, jak prawdziwy polaczek se pomalkontenciłam. Wcale mi nie lepiej.
Za to Pan Kot traci swój dziecięcy wyraz twarzy i budzi się w nim pantera. Poluje na mnie, poluje na Kocura i nawet na Psa poluje. Wczoraj upolował psia łapę czym Psa wprawił w osłupienie. Nas zresztą też, bo jedno nadepnięcie na Pana Kota ową łapą skończyłoby się mokrą plamą z kota. Odważny takiż czy głupi? Obstawiam to drugie. Niestety. No i chyba Pan Kot to kot, bo jakoś tak mu spod dupki patrzy….
I w tym wszystkim jeszcze na dodatek coś się z blogasem porobiło i wszystko jest w kolorze tła…. Znaczy się nie ma tak jakby niczego napisanego….. Jak przy tej notce nie wróci to podejmę kroki interwencyjne. Napisałabym Wam, że wystarczy kliknąć ctrl+a, ale przecież i tak nie zobaczycie…..
Ech….
I kawa mrożona z mmsa powoduje tylko ślinotok, niestety chłodu nie daje….
No to popracujmy dalej….

wtorek, 23 sierpnia 2011

.

3 sierpnia 2011
Dziś na obiad będą langosze… Znaczy się takie placki węgierskie, których nie zdążyliśmy zjeść na Węgrzech :(
A pyszne są wielce, że ho ho! No i dziś Kocur zamierza je popełnić na obiad!
A tak jeszcze przy jedzeniu węgierskim pozostając to nastawiałam się na jedzenie, które wygryzie mi paszcze i po którym będę ziać ogniem, a tu …. w trakcie całego weekendu najostrzejsze co zjadłam to nabyty na polskim Orlenie w Cieszynie w drodze powrotnej hot dog z sosem kebab. Kicur poszedł mi po hot doga i wziął z sosem kebab, bo ketchup był tylko pikantny, musztarda też, poza tym średnio lubię, czosnkowego On nie chciał, a kebab wydawał się najbardziej neutralny. No i wypalił paszczę jakby był bardzo węgierski…. Takie to dziwne są przypadki.
A dzis mamy wtorek i już wyczuwam pomału aromat smażonej ryby i zapach morza……

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

.

22 sierpnia 2011
Budapeszt jest piękny. Weekend tylko wyostrzył apetyt na dłuższy pobyt w tym mieście. Ale tak całkiem urzekło mnie niewielkie miasteczko Szentendre. Jest cudne. Maleńkie, wąskie uliczki, pełno kawiarni, restauracji, zielonych podwórzy, Dunaj i klimat sprzyjający leniwemu spędzaniu dni i wieczorów.
Generalnie wyjazd był udany wielce, a upał 38 stopni w cieniu tam nie doskwiera tak jak u nas.

A teraz…. A teraz odliczam dni, godziny, minuty do niedzieli…. I już się doczekać nie mogę. Przetrwać tylko ten tydzień pracy, tydzień dyżurów…. Jeśli ktokolwiek przeszkodzi mi w tym wyjeździe to bez wahania zaduszę, zamorduję, oczy wydrapię.

czwartek, 18 sierpnia 2011

.

18 sierpnia 2011
Pan Kot jest albo bardzo głupi albo bardzo dzielny. Albo jego odwaga zakrawa na głupotę. W każdym bądź razie wczoraj walczył w trawie z całym światem dwa metry od Pablusa, którego mimo wszystko panicznie się boi. Pablus chyba też się boi, bo zdziwiony obserwował Pana Kota i jego baraszki, a po dobrych kilku minutach przystąpił do prób zaprzyjaźniania się, w postaci podskakiwania na sztywnych łapach, machania ogonem i piszczenia. Tego jednak już było za dużo dla Pana Kota, który czmychnął pod stertę drewna. W sumie racja, pies, którego głowa jest większa niż cały kot, podskakujący i wydający dźwięki też by mnie przeraził.
Pies odszedł, Kot wrócił, sytuacja się powoli normuje.
Za to wczoraj poruszałam się kawałkiem autostrady A1. No ładna droga, nie powiem. Ale krótka i dość jednak daleko od domu, więc na przejażdżki raczej tam jeździć nie będę.
Za to dziś czeka mnie pakowanie nerwowe przed węgierskim łikendem. Podobno w Budapeszcie ma być ciepło, ponad 30 stopni. Umrę jak nic.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Pan Kot


15 sierpnia 2011
Znalazł nas wczoraj Kot. Ja siedziałam na dyżurze, Kocur szedł do mnie i wtedy rozległo się miauczenie. Okazało się, że miauczał mały kotek pod świerkiem. O ile na początku nie chciał wyjść tak o 20 razem dotarliśmy do domu. Ja i Pan Kot. Pan Kot mieszka chwilowo w drewutni sąsiada.
Pan Kot jest piękny. Jest malutki, robi cały czas miau, jak się z nim bawię to mruczy rozkosznie i ma śliczne, maleńkie czarne stópki….. Pan Kot, o ile nie zechce postapić inaczej to będzie mieszkał w ogródku.
No bo jak wyrzucić albo oddać Kota, który na nas zamiauczał?
Ech, ledwo suczki się pozbyłam to Kot nas znalazł…..

piątek, 12 sierpnia 2011

.

12 sierpnia 2011
Już w poniedziałek, gdzieś tak podskórnie czułam, że ten tydzień to dobry nie będzie.
Ale piątek przeszedł sam siebie i teraz zapomniałam jak się nazywam, oczy podtrzymuję łyżeczką do herbaty ….. tak, nie wypiłam dziś ani grama herbaty, smutne…. i zaraz się porzygam ze zmęczenia.
Machnęłam dziś ot tak trzy ogłoszenia przetargów. Od zera. Jedyne co mi wychodzi to stukanie w klawisze, bo od 12 godzin nic innego nie robię.
Jak mam na imię?
Przez to wszystko musieliśmy rocznicę ślubu przesunąć o dwa dni. Dziwne, jak do tej pory był czas na jakieś obchody raczej mnie to średnio obchodziło, a w tym roku mi żal, że spędzę ten dzień na dyżurze…..
Pomyśle o tym kiedyś indziej, dziś mnie myślenie zwyczajnie już boli. Jak wszystko. czuje się jaky mnie słoń najpierw przeleciał a potem odchodząc na mnie splunął i potem pogardliwie nadepnął. Nienajlepiej się czuję….
Ale mam nowe patki do munduru w torebce… Jutro się z tego ucieszę, dziś nie mam siły.

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

.

8 sierpnia 2011
Świat stanął na głowie! Jest mój tydzień dyżurów i pada! Ja naprawdę chciałam, żeby była pogoda, bo już mam dość pleśni…. A tu proszę, siurpryza taka….
W samą sobotę spod drzewa zostało zebrane 85 kg, słownie 8dziesiąt pięć kilogramów! mirabelek….
Nalewka stoi na parapecie. Z jednego kilograma, żeby nie było!

czwartek, 4 sierpnia 2011

.

4 sierpnia 2011
Mirabelki to podstępne istoty.
Najpierw zachwyciła mnie pięknymi kwiatami. Stała sobie taka mirabela obsypana białym kwieciem jak ta nie przymierzając panna młoda i zachwycałam się nią zdecydowanie bardziej niż jakąkolwiek panną młodą.
Potem była sobie cichutko i grzecznie, stała, nie przeszkadzała, liściem nie śmieciła, no bardzo dobrze wychowane drzewko to było.
A teraz? A teraz kilogramami każdego dnia zbieram te cholerne śliwki, powidła robię, przymierzam się do nalewki, rozdaję te małe tałatajstwo na prawo i lewo i po skosie i kurna nic nie ubywa!
Spada to jak głupie, a na gałęziach wcale ich nie mniej. Kicam pod tym drzewem z wiadereczkiem, wokół kica Pablus, który próbuje aportować śliwki z wiadereczka, spadają na nas nowe śliwki i tak nam wieczory mijają.
Zaczynam wietrzyć jakiś podstęp i powoli przekonuję się do myśli, że to sąsiad mi złośliwie te śliwki podrzuca ciemną nocą, bo żeby AŻ tyle ich produkowało jedno małe drzewo?!?!?!?

No i tak o.

Przed chwilą w radyju podali, że wybory będą 9 października. Polska będzie musiała obejść się bez mojego cennego głosu, bo wtenczas właśnie zamierzam bawić się na Ukrainie. Trudno świetnie, Prezydent mógł to najpierw sprawdzić, a nie tak termin sobie ogłosić bez konsultacji…

Dziś w celach towarzyskich udajemy się do Częstochowy… Może przy okazji wstąpię na Jasną Górę zapalić świeczkę w intencji, żeby mirabela nie zakwitła w przyszłym roku?

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

.

1 sierpnia 2011
Nie ma co gadać, było zacnie.
Ale najbardziej rozbroiło mnie, rozmiękły mi kolana, wpadłam w zachwyt i ślinianki się przepracowały  kiedy zakosztowały w jedzeniu serwowanym przez nich:

http://www.fratellisossi.pl/

Klękajcie narody, palce liżmy, ściany mazajmy!
Szuba fratelli powaliła mnie na kolana, a nad zupą – kremem czosnkowym najzwyczajniej w świecie się rozpłynęłam….
Jak będę miała ochotę na nicnierobienie w pięknych okolicznościach przyrody połączone z grzechem obżarstwa pojadę do Głuchołaz!
Zamelduję sie w Hotelu Sudety i żywić będę się we Fratelli Sossi! O!

A Łysa Góra nadal w pleśni i zgniliźnie…..

Zaczynam walkę z mirabelkami! Będę mieć pierdylion słoiczków z powidłem kwaśnym że ho ho|!