środa, 28 września 2011

.

28 września 2011
Zawitałam w progi Lidla, albowiem gdyż mają oni takie bardzo smaczne ciasteczka z rozmaitych paproszków w wersji saute dla Kocura i ze spodem oblanym czekoladą dla mnie. No i przemierzając sklep ze swoimi ulubionymi ciasteczkami w koszyczku natknęłam się na całą ścianę bożonarodzeniowych mikołajków, czekolad, bombek i takich tam innych. Zastygłam, szybko przekalkulowałam co też my dzisiaj mamy za dzień, zmarszczyłam brew i sobie poszłam do kasy. Czy świat oszalał czy tylko mi się wydaje? Wrzesień mamy, halo! Sama nie wiem, może ten czas będzie tak szybko leciał, że jutro powinnam zacząć piec pierniczki coby na Święta miały kruchość doskonałą?

… czy te świąteczne wyrobiki aby się do grudnia nie przeterminują?…..

…. za to Magnus żurawinowy wyborny jest, zaprawdę!

poniedziałek, 26 września 2011

.

26 września 2011
Ach, ach jakżesz piękna Jura jesienią jest!
Weekend był genialny, ale teraz troche chodzę jak kowboj i nerwowo psykam przy siadaniu na twardym.
Bośmy z Dronką dosiadły rowerów i zwiedzałyśmy świat z dwóch kółek! Zacna wycieczka to była, zaprawdę, ale zad mój do dzisiaj wypomina mi zaznane krzywdy.
Za to na Górze Zborów biegało stado kóz, a ja wykazałam się odwagą i weszłam do jaskini w której mieszkają pająki! Wg przewodnika jadowite! Nie wierzę mu za bardzo, ale na wszelki wypadek nie rozglądałam się zbytnio na boki i na sufit….
A koza w ogóle to ma poziomą źrenicę! Dronka z politowaniem na mnie zerkała jak się fascynowałam tą kozią źrenicą, ale cóż ja poradzę na to, że ja mieszczuch zgniły jestem, no cóż?
I przy tej cudnej pogodzie będę popołudnia spędzać w chaszczach robiąc inwentaryzację. I tam pewnie też będą pająki… Wielkie, obrzydliwe, z tłustymi dupskami, będą czyhać…..
ech… idę sobie futro powyrywać, pomartwię się jutro…..

środa, 21 września 2011

.

21 września 2011
Yo ho, yo ho a pirate’s life for me!
Ech odwołali mi dyżur, słońce wyszło i całażem w strachu, że się rozmyślą i usadzą w pokoju za kratami….
Choć tak naprawdę nie wiem co z tak uroczym popołudniem mam zrobić…
Konwalijki sobie posadzę. Tak….

poniedziałek, 19 września 2011

sobota, 17 września 2011

o kogucie


17 września 2011
Zaczęło się rykowisko. Byki pewnie po kniejach tęsknie stękają i groźnie porykują, a inne zwierzątka żal za dupki ściska, że rykowiska nie mają.
Kogut mojej sąsiadki też ma ….. no jeszcze nie wiem co on ma…. na pewno nie ma zdrowego gardła.
Tuż po powrocie z gór, wcześnie rano obudził mnie dziwny dźwięk. Najpierw myślałam, że Kocurowi się coś śni i sobie jęczy, ale cichutko posapywał z nosem wtulonym w moje ramię, więc Pablus… Ale zaraz usłyszałam z pokoju obok mlaśnięcia jakby krowa nogę z błota wyciągała – znaczy się pies odbywa poranną toaletę, to nie on.
Po czym okazało się, że to kogut sąsiadki! Zawsze piał, tak zwyczajnie, jak to kogut. A od jakiegoś czasu się spsuł i wydaje takie jęczące dźwięki. Może go coś boli? A może kury też mają jakiś swój okres godowy? No w każdym bądź razie jak go słyszę to mi jakoś smutno, bo bardzo żałośnie mu to pianie wychodzi. Jak to ma być na zachętę dla kur to ja mu długi celibat wróżę…..

środa, 14 września 2011

.

14 września 2011
Aaaaaa!
Jestem zaskoczona jak drogowiec w zimie.
Sobie siedziałam i sobie pomyślałam "a sprawdzę sobie kiedy zaczyna mi się szkoła…. śmiesznie by było gdyby zaczęła się juz teraz… ha ha ha"…..
No i proszę, się zaczyna. W ten weekend.
A ja? A ja jestem w dupie ze wszystkim, nie mam oddanego indeksu, nie mam zaliczonych praktyk, mam zaplanowane najbliższych fafnaście weekendów i w ogóle jest pięknie.
Ha…. Ha…. Ha…. Bardzo k..a śmieszne, chyba sobie boki pozrywam….
ARGH.

wtorek, 13 września 2011

O Kocie Panem zwanym


13 września 2011
Pan Kot jest już bez wątpienia Panem Kotem, co zostało dziś potwierdzone podczas wizyty u weta.
Kot zachowywał się nad wyraz dzielnie, przy czym większość czasu przespał na moim ramieniu. Ja nie wiem, dziwny jakiś.
Pamiętam jak kiedyś niechybnie zabrałam małą Plamę owiniętą kocykiem, bez transportera i pamiętam jak ślady pazurów miałam prawie wszędzie. A to małe stworzenie trochę sobie powyglądało, trochę popiszczało, aż w końcu zasnęło. A w gabinecie zamiast odwalic scenę paniko – histerii spokojnie turlało sobie strzykawkę. Dziwne. Ale mam nadzieję, że tak mu zostanie….
Jak zaprzyjaźnione borsuki mi doniosły, mirabelki obecnie występują w Cieszynie i okolicach! Mam nadzieję, że nie wrócą szybko na Łysą :)
No i tak o. Za to następny łikend szykuje się wielce obiecująco :)

poniedziałek, 12 września 2011

o powrotach i prądzie


12 września 2011
Powroty z urlopu są do dupy.
Zwłaszcza jak o 6:58 na biurku znajduje się rachunek za prąd z terminem płatności do wczoraj, nadpłatą 91 zł (to akurat miłe) i zwiększeniem prognozowanego zużycia na najbliższe pół roku o ponad 100 kWh w miesiącu…. Skoro było tak wyprognozowane, że mi nadpłata wyszła, to po kiego chcą mi dowalić dodatkowe ponad 100 kWh na miesiąc? To jaką wielką ja będę miała potem nadpłatę? Czy jak mi się te nadpłaty skumulują to będę miała prąd za darmo? Ja nie ogarniam tej kuwety. Idę sobie z tego wszystkiego futro wyrwać, zużyję trochę tego prądu, którym mogę teraz szastać na prawo i lewo….

niedziela, 11 września 2011

o dupie Maryni jako takiej


11 września 2011
No i skończyło się rumakowanie.
Dziw nad dziwy, bo wcześniej, SAMA, bez rewolweru przytkniętego do skroni albo pod groźbą zrzucenia na mnie pająka, wróciłam do domu z Taterów. Jakoś nie Tatr chyba potrzebowałam w te wakacje. Choć w wyjeździe jak dla mnie to nie góry grały pierwsze skrzypce, a możliwość pobycia sobie w towarzystwie Dronki. Tego mi mało, gór wystarczy na ten rok, bo nie planuję powrotu w Tatry w tym roku. Za to nad morze i owszem!
No a po powrocie jak to po powrocie, zrobił się chaos w domu, który teraz próbuję ogarnąć i jakoś mi średnio idzie.
W skrzynce mailowej czekał na mnie mail od Ukraińca dla którego jestem całym światem i już nie może się doczekać kiedy mnie zobaczy…. Hmmm, teraz siedzę i się zastanawiam skąd mnie ten Ukrainiec wytrzasnął. I mam nadzieję, że go nie spotkam w październiku. Choć tak głębiej się nad tym zastanawiając mogłabym go wykorzystać do przekopania mi tego cholernego ogrodu. Skoro jestem dla niego całym światem, to na odrobinę poświęcenia powinno go być stać…. A potem zrobić smutną minkę i trzepocząc rzęsami westchnąć, że jednak nie jesteśmy dwiema połówkami tej samej pomarańczy…. Pomyslę o tym później.
Za to odkąd jestem w domu oglądałam dwa straszne filmy. Najpierw w piątek całkiem przez przypadek zaaplikowałam nam "Transformersów", gdzie kosmici byli albo samochodami albo aotorobotami, choc przesadzili trochę, kiedy z jednej osobówki robił się robot, który był wielkości 5 TIRów…. Taaa, skąd on nabrał nagle tyle materiału do takiego wzrostu, skoro potem całkiem zgrabnie zmieniał się znów w osobówkę. Poza tym kosmiczne roboty mówiły po angielsku.
A wczoraj obejrzeliśmy Bonda. Cienki był bo nie grał Sir Thomas Sean Connery, a w Bondzie to była w zasadzie jedyna atrakcja… Choć na szczęście wczorajszy Bond nie miał kaloryfera na brzuchu…. Za to miał podręczny zestaw reanimacyjny w skrytce samochodowej i pięć minut po tym jak prawie nie żył wymuskany i odprasowany usiadł do kart…. Może powinnam taki mieć w szafce w pracy…. I sztylet w długopisie, tak na wszelki wypadek.
Aleeeee…. Ale przypomniało mi sie, że te filmy to i tak nic w porównaniu z filmem jaki zaserwował nam Kocur w Łebie. "Być jak John Malkovich"…. Łoj.
No a teraz powoli zacznę robić się na bóstwo, bo jadę w odwiedziny do Kota Łobuza. Przecież nie pokażę się mu jak ostatni wycieruch…