poniedziałek, 29 października 2012

O pustej świątyni


29 października 2012
Gdzie się nie obejrzę to znajduję reklamy książki „Pięćdziesiąt twarzy Greya” E. L. James. Recenzje są niezbyt pochlebne, tematyka też jakaś niekoniecznie pociągająca, więc nie jest to książka, która będzie na moim regale.

Ale w Radiu Zet Małgorzata Socha czyta codziennie fragmenty i dziś zapodałam sobie kilka. Uch… Utwierdziło mnie to tylko w przekonaniu, że słusznie podjęłam decyzję o niekupowaniu tejże powieści. Ale co mnie jakoś tak rozbawiło to wewnętrzna bogini głównej bohaterki, o której ona co rusz wspomina. Kiedy jest podniecona jej wewnętrzna bogini tańczy. Kiedy jest zła jej wewnętrzna bogini warczy, a kiedy jest zaskoczona lub oszołomiona jej wewnętrzna bogini wstrząśnięta milczy.

Ja tam nie wiem, najwyraźniej bogatsze ode mnie życie wewnętrzne ma mój Kot Łobuz ze swoimi tasiemcami, bo Wewnętrznej bogini w sobie nie odkryłam i obawiam się, że to nigdy nie nastąpi… Ja jak mam orgazm to mam orgazm, jak warczę to warczę, a jak jestem wstrząśnięta to ca najwyżej bezmyślnie otwieram usta i nie wiem co powiedzieć.

No i teraz nie wiem czy mam się martwić czy nie, że jestem jak ta opuszczona świątynia, bez bogini…. Zimno się zrobiło, śnieg pada, a do tego nie mam wewnętrznej bogini… No jak to tak?

niedziela, 28 października 2012

o rosole


28 października 2012
Ciepły i bezpieczny dom kojarzy mi się z zapachem niedzielnego rosołu. Dlatego, nie zważając na śniegi, mrozy, niedogodności, wyprowadziłam samochód z garażu i udałam się na zakupy, celem nabycia włoszczyzny i kurzego trupka.

Nastawiłam rosół i zajęłam się różnymi rzeczami. W tak zwanym międzyczasie wyszłam do ogródka wywiesić ptaszorom kulki z karmy, żeby biedaczki sobie zaczęły kojarzyć, że w tymże ogródku stołówka zimowa rozpoczyna działanie. Wróciłam do domu z nosem czerwonym z zimna i lekko zgrabiałymi dłońmi, otworzyłam drzwi z przedpokoju i uderzyło we mnie ciepło. Cichutko brzęczało radio, pies tylko sapnął i z powrotem przymknął powieki, a w nozdrza wdarł się zapach rosołu. Jedyny, niepowtarzalny zapach gotujących się warzyw i mięska. Rosołu z przypaloną cebulką i z kulkami pieprzu. Zapach znajomy, zapach ciepły, zapach bezpieczny.

Teraz, już z parującym kubkiem w dłoniach, trochę piszę ale większość czasu wpatruję się w okno, w zapadający zmierzch, co chwila parząc usta gorącym i aromatycznym rosołem. Jest dobrze, jest bezpiecznie, jest domowo. Tak jak powinno być w niedzielne popołudnie.

sobota, 27 października 2012

Grunt to plan!


27 października 2012
Plan był/jest perfekcyjny.

Biorę miseczkę, gąbeczkę, szmatkę, radyjko i idę myć szafki w piwnicy. Po umyciu szafek chowam rzeczy do rzeczonych szafek i mam posprzątaną piwnicę.

Plan ten urodził się z samego rana, z racji tego, że za oknem zgnilizna, prace ogródkowe wykluczone. Podczas śniadania obmyślałam szczegóły typu jaka miseczka, jakiego koloru gąbeczka, szmatka duża czy mała, a może dwie szmatki… Po śniadaniu lekko znużona planowaniem strategicznym odpoczywałam sobie pod kocykiem z książką, piwnicznej misji absolutnie nie porzucając. I leciała w tle płyta Gamma Raya. Znudzona leżeniem, w tak zwanym międzyczasie zrobiłam pranie, a nawet odziałam się stosownie do zgnilizny i udaliśmy się z Psem na obchód pól. Na owych polach o mało co, a stojąca woda zassała by nas na amen, aleśmy się nie dali i nawet standardową trasę żeśmy zrobili (Pies razy trzy, bo biegał w tę i nazad). Skończyło się ogólnym przewianiem, lekkim przemoczeniem i śmierdzeniem Psa mokrym psem. No i po tak niebezpiecznej akcji wróciłam na kanapę pod kocyk, no bo jak taka przemarznięta miałam iść do piwnicy. Zaległam na kanapie i obmyślałam czym te szafki umyć najlepiej – płynem do naczyń, cifem, a może takim czymś co usuwa tłusty bród… Wczesny wieczór zastał mnie na tych rozważaniach i P. zarządził robienie obiadu. W kuchni spędziliśmy uroczo czas, potykając się co chwilę o Psa, udało mi się nawet piwem nie trafić do szklanki i nie rozsypać mąki. Obiad wyszedł pierwsza klasa. No a jak to po obiedzie to sjesta obowiązkowa. No bo przecież piwnica nie penis, postoi. No a ja poleżę na tej kanapie pod kocykiem. A teraz to jednak trochę za późno na zejście do piwnicy….

Bilans dnia jest taki: przeczytałam prawie całą książkę, wyleżałam się pod kocykiem za cały tydzień nieleżenia pod kocykiem, odkupkałam psa poza ogródkiem (jedna kupa mniej do sprzątania!), zrobiłam pranie, zjedliśmy pyszny obiad, po raz kolejny upewniłam się, że zakup lamp stojących, lampki – peryskopu nad moim kawałkiem kanapy i rozpalenie zapachowych świec działają cuda, a pszeniczne piwo z miodem jest niedobre. No i najważniejsze – mam perfekcyjnie obmyślony plan posprzątania piwnicy! Łącznie z kolorem gąbeczki, wielkością miseczki i rozmiarem szmatek – ta mniejsza będzie na pajonki ewentualne.

Jestem zmęczona ale dumna – nie wiedziałam, że potrafię coś tak perfekcyjnie zaplanować!

…. jeeeeej….. napisałam brÓd!!!!!!!!!!!!!!!! …… idę do kąta przemyśleć swoje postępowanie, kuląc się ze wstydu…..

czwartek, 25 października 2012

pleśń i zgnilizna


25 października 2012
Ktoś podprowadził złotą jesień i pozostawił to paskudne coś za oknem. Coś wilgotnego, oślizgłego, coś nieprzyjemnie wdzierającego się pod polar, pod sukienkę, pod kaptur. Świat stał się odrażającym miejscem, w którym miliony malutkich kropel osiadają wszędzie. Świat śmierdzi mokrym psem, mokrą owcą, mokrą kurą, ewentualnie mokrymi, żołnierskimi onucami.

Ale zima może przyjść, dzisiaj udało się obuć hjundka w obuwie zimowe! Wyszybciłam zimę, przynajmniej w tej kwestii, bo w pozostałych to ja jeszcze mam maj w sercu i umyśle. I zima mnie zaskoczy jak drogowców zapewne. No ale trudno świetnie, pomyślę o tym innym razem.

piątek, 19 października 2012

.

.
19 października 2012
Nie martw się… Łatwo powiedzieć, z wykonaniem jakby gorzej…

muchy w dupie, słońce w oczach, a we włosach wiatr

środa, 17 października 2012

.

17 października 2012
Chryste co za dzień! Dawno tak dobrze nie było! Jutro sobie zrobię powtórkę, naprawdę!

Zresztą, pisać mi się nie chce…. I bardzo dobrze, co ja wam będę opowiadać! Choć muchy w dupie nadal siedzą, ale objawiają się tylko i wyłącznie warczeniem na obcych…

czwartek, 11 października 2012

.

.
11 października 2012
Instytut Onkologii z zewnątrz wygląda zwyczajnie, ot kilkupiętrowy, duży budynek. Wokół trochę zieleni, ciąg dalszy miasta. Mnóstwo samochodów wokół, trudno znaleźć wolne miejsce. To znaczy, że dużo ludzi potrzebuje pomocy onkologów… Gdy jesteś w środku co jakiś czas mijają cię ludzie w chustach na głowach, z poważnymi oczami w wychudłej twarzy. Ale częściej mijają cię ludzie, którzy wyglądają na całkiem zdrowych. Przechodzi lekarz, dwie pielęgniarki opowiadają sobie o przygodach wnuczka w przedszkolu, idzie robotnik w pobrudzonych spodniach, a na ramię ma zarzuconą wielką wiertarkę. Ot zwykła krzątanina w przychodni. Ale kiedy przechodzi koło ciebie kilkuletnia dziewczynka zamierasz w bezruchu. Jednocześnie rejestrujesz jej duże, podkrążone oczy pod łukami brwiowymi pozbawionymi brwi, kolorową bandamkę, spod której nie wysmykują się niesforne kosmyki, patrzysz jak kurczowo zaciska rączkę na brunatnym misiu, a rączka ta jest uzbrojona w wenflon. Patrzysz i czujesz jak coś chwyta cię za gardło, jak coś w twojej głowie chce byś jak najszybciej wybiegła z tego budynku, byle dalej, byle szybciej, uciekła z tego miejsca i już nigdy nie wróciła. Chciałabym już nigdy nie musieć tam jechać, nawet tak jak tym razem – jako kierowca…

wtorek, 9 października 2012

o czekaniu


9 października 2012
Od 9 dni czekam. Robię tysiące rzeczy – jem, śpię, biegam po polach z psem, sprzątam, czytam. Zachłysnęłam się pięknem jesiennych Tatr, pojeździłam sobie trochę po szeroko rozumianej okolicy. Ale robiąc to wszystko cały czas czekałam.

A teraz, kiedy za niecałe 2 godziny będziesz, cała jestem tym czekaniem. Zaparzyłam sobie herbatę i czekam. Nerwowo przeglądam jakieś głupoty w Internecie, nieuważnie bawię się z psem i czekam. A jak już się doczekam to owinę się Tobą, Twoim zapachem, Twoim smakiem i też będę czekać. Na to, że to przecież tak szybko się skończy…

poniedziałek, 1 października 2012

.

.
1 października 2012
I pojechałeś. A ja jeszcze nie umiem przyzwyczaić się do tego, że mam nie czekać. Jeszcze jakoś to do mnie nie dociera, że nie mam po co czekać z obiadem, z kolacją, że nie wrócisz wieczorem, że nie napijemy się wspólnie herbaty i że dziś nie zasnę wplątana w Twoje nogi. Choć teraz jak to piszę to chyba zaczyna to pomału do mnie docierać, bo jakoś mi smutniej, jakoś markotniej, jakoś wilgotniej w oczach. Pies też jeszcze nie wie, że ma na Ciebie nie czekać. Ale nie powiem mu tego, co się będzie futrzak stresował…

Ech, nim zrobi mi się całkiem ponuro i źle pójdę posprzątać łazienkę. Głupie domowe zajęcia są najlepsze na smutki….