czwartek, 29 stycznia 2015

Jak na czołówkę z TIRem się wybrałam


29 stycznia 2015
Tak mi się przypomniało, a’propos wpisu o naszym starym Uno i zamarzających drzwiach (
http://agulec.blog.pl/2015/01/18/o-policji-zamarznietej-bramie-i-nie-do-konca-zamknietych-drzwiach/
) oraz o tym co nam Uno zafundowało w Słowenii (
http://agulec.blog.pl/2014/07/16/swietujemy-rocznice-slubu-czyli-slowenia-tam-i-z-powrotem/
), że jeszcze jedna przygoda z nim zapadła mi w pamięci szczególnie.
Mały, szary dziad miał durny i niebezpieczny zwyczaj, że bardzo, bardzo rzadko zdarzało mu się nagle gasnąć podczas jazdy.
I jadę sobie kiedyś ufnie, akurat zjeżdżam z wiaduktu, jestem na zakręcie, a Uno cyk i zgasło. Koła skręcone, kierownica się zablokowała, czuję i widzę, że powoli, w trakcie hamowania, zjeżdżam na przeciwny pas, beztrosko idąc na czołówkę z…. TIRem…. Zrobiło mi się lekko słabo, TIR zaczął trąbić jak szalony, wyhamował, ja w końcu się zatrzymałam. Całe szczęście, że TIR dopiero co wyjechał z podporządkowanej i prędkość miał prawie żadną.
Z TIRa wyskoczyła pan i z mordem w oczach zmierza ku mnie. Ale zmiękł jak zobaczył moje przerażone oczy i tylko spytał czy mi życie niemiłe. Jąkając się tłumaczę, co się stało, że zablokowała mi się kierownica i nie dałam rady odbić w prawo, że ja nie wiem co teraz, bo durna nie chce się odblokować. Pan spokojnie kazał mi wysiąść i powiedział, że on to załatwi. Uruchomił Uniaka, odblokował kierownicę i wycofał na pobocze. Udało nam się oczywiście zablokować na tę chwilę oba pasy, więc szybciutko mu podziękowałam za pomoc i za to, że mnie nie przejechał, czym go rozbawiłam i stwierdził, że teraz to powinnam go eskortować do zakładu do którego jedzie i wypić z nim kawę, no bo skoro mnie nie przejechał ;)
Pożegnaliśmy się i każde z nas ruszyło w swoją stronę.
Teraz to mi się fajnie pisze, ale wtedy byłam przerażona, świeżo po odbiorze prawka, nie miałam pojęcia co się robi jak się kierownica zablokuje. Na szczęście pan kierowca TIRa nie był z tych wyrywnych co najpierw bluzgają albo mordują, a potem pytają czemu tak sie podziało ;) Ale co się strachu przez moment, kiedy taki wielki TIR na mnie jechał najadłam to moje ;)
Takie to nasze Uno było rozrywkowe ;)

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Chrust albo faworki, jak kto woli


26 stycznia 2015
Zdjęcie2309Składniki:
- 2 szklanki mąki (finalnie wyszło mi ponad dwie, bo dodawałam mąki, bo ciasto się kleiło)
- 5 żółtek
- piwa tyle ile objętościowo zajmują żółtka
- 5 dkg cukru – ja dałam na oko
- 1 cukier waniliowy
- szczypta soli
- 2 łyżki kwaśnej śmietany

Zarabiamy ciasto – im dłużej wyrabiamy tym jest bardziej pulchne i chrust wychodzi taki ładnie napowietrzony.
Wałkujemy na cieniuteńki placek, tniemy na paski, w każdym paseczku robimy nacięcie, przez które przewlekamy jeden koniec.
Rozpuszczamy tłuszcz, ja smażyłam na Plancie, wrzucamy chruściki, jak wypłyną i zrumienią się lekko na spodzie odwracamy i przez moment smażymy. Odsączamy na papierowym ręczniku, po ostygnięciu posypujemy cukrem pudrem.
Smacznego! :)

sobota, 24 stycznia 2015

Człowiek człowiekowi wilkiem, ale matka matce to całą watahą….


24 stycznia 2015
Wczoraj, na fejsbuku mi się pojawił post mamygadżety.pl, gdzie autorka zamieściła zdjęcie brzdąca ze smoczkiem w pyszczku i podpisała, że w końcu sukces, bo smoczka nie wypluwa ów brzdąc. Z ciekawości kliknęłam na komentarze i…. się dowiedziałam, że smoczek to zło, że tylko matka, która nie chce bliskości z dzieckiem daje mu smoczek, że po to jest cyc, a nie kawałek gumy, że to, że tamto….
Tak sobie czytałam, w połowie przerwałam, bo mnie znudziło i zniesmaczyło już całkiem i tak sobie myślę, że w skakaniu sobie do oczu matki są czasami bezkonkurencyjne. Autorka spokojnie wyjaśniła, dlaczego podała dziecku smoczek, przedstawiła argumenty, które ją do tego skłoniły (maluch ssał kciuk i chciała go tego oduczyć), za to została obrzucona różnymi, mało miłymi komentarzami.
Panna M używa smoczka, tylko do zasypiania, ale jednak. I nie jestem z tego zadowolona i najchętniej bym się go pozbyła. Ale jak była całkiem maleńka to miała szaloną potrzebę ssania. Tak, wiem, do tego służy pierś, ale dziecko nie chciało jeść, chciało ssać, a niestety rozszalała w pierwszych miesiącach laktacja skutecznie zalewała je mlekiem, a o tym, że ma kciuk nie miała jeszcze wtedy pojęcia. Już się spotkałam ze zdaniem, że mogłam sobie odciągać pokarm i dawać jej „pustą” pierś, ale pozwolę sobie nie przytaczać tego co ja o takim pomyśle wtedy pomyślałam.
Już usłyszałam też, że jest to patologia, tak samo jak to, że ciągle jeszcze karmię ją piersią.
A ja mogłabym palnąć, że dla mnie patologią jest karmienie mlekiem modyfikowanym (nie jest, ot pierwsze co mi do głowy przyszło). Tylko po co i czemu by to miało służyć ?
Nie bardzo mnie interesuje to co kto robi ze swoim dzieckiem, dopóki temu nie dzieje się krzywda. Każdy ma swój pomysł na swoje macierzyństwo, na to jak chce wychować swoje dziecko i nic mi do tego.
I za każdym razem jak czytam te wszystkie komentarze jedynie słusznych matek, które wiedzą wszystko najlepiej i ich misją jest pouczanie innych to obiecuję sobie, że już ostatni raz czytam takie rzeczy. No i robię to rzadko, ale czasem trafiam na coś i mi ciśnienie skacze. I po kiego?
I nie mówcie innym matkom, ale Panna M zjadła dzisiaj psiego chrupka, wytaplała się w psiej misce z wodą i zjadła paproszki z podłogi w kuchni… Czyściuteńka patologia, bo to niby pod moim okiem, które akurat było zwrócone na przygotowywaną lasagne (pyszna wyszła, tak na marginesie), a dziecię się bawiło na podłodze. Ale ciiii, bo jeszcze mi tu przyjdą i zlinczują, że nie dość, że smoczek, nie dość, że pierś, to jeszcze psa w domu trzymam i karmię go sucha karmą, której nie chowam przed dzieckiem…. A i po tej psiej karmie lasagne też zjadło! Takie dziecko patologiczne mam!

piątek, 23 stycznia 2015

Mój jest ten kawałek podłogi. Czystej podłogi.


23 stycznia 2015
Chcesz mieć czystą podłogę? Są dwa patenty, a niezbędne ci są dziecko, pranie i kubek melisy.
Pierwszy to dziecię, które preferuje przemieszczanie się po pokoju jeżdżąc na pupie. Potem trudno spodenki doprać, ale podłoga na błysk.
Drugi to również dziecię, które zamiast rajdować na tyłku po pokoju, zostawione na moment podjedzie pod suszarkę i zwlecze z niej wypraną, wilgotną jeszcze pościel i nią przejedzie po podłodze. A my, niczego nieświadomi wchodzimy do pokoju, a w kłębowisku już niekoniecznie czystego prania siedzi brzdąc, szczerzy do nas 4 jedynki i radośnie bije sobie brawo. Tak, k..a, brawo moje dziecię, brawo, matka rozpływa się z dumy, że dziecię takie przedsiębiorcze… Już wiesz po co melisa, nie?
Rzekniesz mi, że prościej jest z mopem i płynem do podłóg. Ale to przecież takie banalne….

środa, 21 stycznia 2015

Cykl miesięczny a firanki z rzęs


21 stycznia 2015
Tak sobie dzisiaj rano pomyślałam, pociągając tuszem rzęsy, że jeśli chodzi o owe to ja cały czas powinnam mieć owulację. Bo tylko wtedy moje rzęsy wyglądają jako tako i są w miarę równe, w miarę gęste i jak się je tuszem potraktuje to ładnie wyglądają. A w całej reszcie cyklu to jakby piorun w nie strzelił :/
Przemyślenia jak najbardziej z czapy wzięte, ale ostatnie dni są wyjątkowo długie, wyjątkowo ciężkie i wyjątkowo męczące. Choć dzisiaj dzień się zaczął wyjątkowo miło, bo tuż po wstaniu moi koledzy z pracy zrobili mi niespodziankę i z okazji imienin, których wcale nie mam dostałam kwiatki :) Lubię takie niespodzianki. Za to Panna M zdecydowanie nie lubi, bo jak ich tylko zobaczyła to od razu uderzyła w lament. Lamentuje od kilku dni na widok każdej obcej osoby w pobliżu siebie lub mnie….

wtorek, 20 stycznia 2015

Z obserwacji na izbie przyjęć


20 stycznia 2015
Siedzimy w szpitalnej izbie przyjęć, tuż przy automacie z kawą i herbatą. Niedaleko nas siedzą dwie panie – matka z córką. Córka ma ok 45-50 lat, jej mama jest pewnie po 70. Córka podchodzi do automatu, wybiera herbatę i po odebraniu kubeczka podchodzi do swojej mamy i podając jej kubek mówi – ale ostrożnie, mamo, uważaj, bo gorące.
Jakbym widziała siebie, kiedy podczas posiłku Panna M stara się dotykać łapkami swojej podgrzewanej gorącą wodą miseczki, a ja po raz fafnasty mówię – uważaj Misiu, nie poparz łapki, bo to gorące…
I tak mi się jakoś smutno zrobiło, bo kilkadziesiąt lat temu pewnie ta starsza pani podobnie mówiła do swojej, dziś 40 letniej córki, a być może kiedyś moja maleńka Panna M będzie tak mówić do mnie.
Cykl życia…

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Baj baj maszkaro!


19 stycznia 2015
W pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia walczyłam z molami spożywczymi w szafce w kuchni. Wymyłam, powyrzucałam wszytko otwarte, przejrzałam dokładnie pozamykane.Baj baj maszkaro!
19 stycznia 20
Od kilku dni po kuchni latały mole. Otwieram szafkę. Nic. Za jakieś dwie godziny wchodzę do kuchni, po stole lezie gąsienica. Otwieram tę samą szafkę, a tam wylatuje mól, a gąsienice są trzy.
Wywlekłam dziś wszystko z owej szafki i okazało się, że najwyraźniej w Święta przegapiłam, że się dziady przegryzły przez plastikowe opakowanie migdałów w płatkach… Kuźwa, nie wiedziałam, że one przegryzają opakowania :/ I niby ich nie ma, a pewnie wrócą za czas jakiś…
Skąd się to dziadostwo bierze?!?
A jak Wasz Blue Monday? Bo mój waleczny, zostałam utylizatorem moli ;)

niedziela, 18 stycznia 2015

O policji, zamarzniętej bramie i nie do końca zamkniętych drzwiach


18 stycznia 2015
Wczoraj jak przemieszczaliśmy się przez nasz dziki kraj sporo było na drogach policji, tej „zwykłej” jak i tej w nieoznakowanych autkach. I przypomniało mi się jak to kiedyś mnie policja zatrzymała….
Koniec listopada, akurat dzień moich urodzin, zima na całego (nie to co mamy teraz), śnieg, mróz. Ja jestem w trakcie stażu, jeżdżę do pracy na 7. Z uwagi na atrakcje pogodowe i to jakie może mi zafundować nasz stary samochód, nie mieszkający w garażu, wychodzę profilaktycznie wcześniej z domu. Pierwsze niemiłe zaskoczenie – brama przymarzła. Wpadam do domu po młotek – do odbicia tych bolców przy ziemi i po odmrażacz do kłódki. Zrobione. Udaję się do auta, a tam zamek zamarzł. Ale mam odmrażacz, więc dość szybko sobie z tym radzę. Wsiadam, próbuję zamknąć drzwi, a tu dupa, nie zamykają się.

Dygresja taka… Nasze Uno miało taki podły zwyczaj, że czasami przy mrozie, po nocy drzwi udawało się otworzyć, ale nie udawało się ich zamknąć, bo coś zamarzało i dopiero po jakimś czasie udawało się drzwi zatrzasnąć. Pamiętam jak kiedyś jechaliśmy z P – on za kierownicą, a ja jako pasażer przez dobre 20 minut drogi trzymająca niezamknięte drzwi od strony pasażera… Wtedy wsiadaliśmy od strony pasażera oboje, bo drzwi od strony kierowcy zamarzły tak bardzo, że nie dało się ich otworzyć… Koniec dygresji.

I do tego samochód nie chce odpalić. Udało się odpalić, ale drzwi nadal się nie zamykają. Nie namyślając się za dużo zdjęłam z szyi szalik i przywiązałam drzwi do zagłówka fotela kierowcy i ruszyłam, już wiedząc, że i tak się spóźnię. Jadę. Zatrzymały mnie światła. Na wszelki wypadek szybko odmotałam szalik i z całych sił łupnęłam drzwiami. Zamknęły się, o dziwo! Wyjechałam na trasę, jeszcze się dobrze nie rozpędziłam, a tu na poboczu wyskakuje policjant i macha na mnie, że mam zjechać. FUCK! Dobrze, że drzwi zamknięte! Szybko odwiązałam szalik z zagłówka otworzyłam okno, siedzę i się nerwowo uśmiecham.
- Dzień dobry, tu się pan przedstawił, co pani tak gnała?
- Ja? Przecież nie jechałam bardzo szybko!
- No bardzo to nie, ale tu jest ograniczenie do 50, a pani jechała 68.
- No bo ja się bardzo śpieszę do pracy, w zasadzie już jestem spóźniona…
- No to taki pośpiech równa się mandatowi i punktom karnym
- Ale panie policjancie, ja naprawdę muszę szybko tam dotrzeć! Jakiś parszywy dzień dzisiaj, brama zamarzła, drzwi zamarzły, samochód nie chciał odpalić, teraz jeszcze pan mnie zatrzymał. Tyle nieszczęść w urodziny!
- No proszę i jeszcze pani twierdzi, że ma urodziny. Zawsze jak chcemy wlepiać mandaty za wykroczenia to wszyscy mają urodziny. A wie pani, że nie wolno kłamać?
- Ale ja nie kłamię, naprawdę mam dziś urodziny, kłopoty z samochodem i do tego spóźnię się do pracy!
- Poproszę prawo jazdy i dowód rejestracyjny
Zrezygnowana wyciągam z torebki dokumenty, szykując się na dłuższy postój…
- Naprawdę ma pani dziś urodziny…
- No przecież mówiłam, że nie kłamię – burczę pod nosem
- A to kim pani jest, że tak do pracy pani śpieszno?
- Ja? Leśnikiem….
- Naprawdę? A nie wygląda pani! – wypala policjant. No paczpan – se myślę – akurat mnie musiał zatrzymać jak się ubrałam w krótką sukienkę, kozaki i kożuszek. Jak latam w ciężkich butach i cała na zielono to nikt mnie nie zatrzymuje…
- No dobrze proszę pani, to w ramach prezentu urodzinowego zakończymy nasze spotkanie tym, że ja panią upomniałem i pouczyłem, a pani przestanie łamać przepisy i spokojnie do pracy sobie dojedzie. Dobrze?
- Ależ oczywiście, że tak, ja bardzo dziękuję!
- No to wszystkiego dobrego i szerokości!
- Dziękuję, nawzajem, to jednak nie jest tak bardzo parszywy dzień!
Poszedł sobie pan policjant, a ja w końcu ruszyłam, już całkiem spóźniona.
Wczoraj jechaliśmy pozamykanym samochodem, ale tak jakoś mi się przypomniał miły pan policjant i przygody z naszym staruszkiem samochodem…

A w ogóle to na chwilę zaprzestałam wahania i obwąchuję sobie fejsowy fanpejdż. Zobaczymy co to będzie :)

piątek, 16 stycznia 2015

O pogodzie, poniekąd, o fejsbuku też i owszem


16 stycznia 2015
U Was też tak ciepło? Bo tu to szaleństwo jakieś. Dzisiaj wsadziłam Pannę M do wózka i przez półtorej godziny jeździłyśmy po lesie. Wózek jeździł, ja pchałam, a Panna M sobie spała w najlepsze. Fajnie jej, też bym sobie chętnie tak pospała, zwłaszcza po ekscesach „karmiennych” w nocy. Naprawdę mam wrażenie, że będę ją karmić do 18 urodzin….
Aleja nie o tym. Za każdym razem jak opublikuję wpis to blog.pl szturcha mnie, żebym to ogłosiła na fejsbuku. A ja jak ten baca z dowcipu się waham. Warto wchodzić w tego fejsbuka? Będzie się komuś chciało tam klikać? No bo sama nie wiem? A jeśli już ktoś to zrobił, w sensie założył blogowi profil na fejsie to niech mi powie uczciwie – dużo z tym zachodu i roboty? I czy on jest bardzo, bardzo powiązany z prywatnym kontem? Bo niekoniecznie chciałabym, żeby wszyscy moi znajomi wiedzieli o blogu… Na razie mam więcej pytań i wątpliwości niż podszeptów „dawaj mała, co się wahasz jakeś nie baca!”. No bo się waham…

czwartek, 15 stycznia 2015

O sapaniu po drugiej stronie drzwi toalety


15 stycznia 2015
Z braku własnej weny i chęci do pisania szukam sobie inspiracji i znalazłam u Kury, nie po raz pierwszy zresztą :)
Kura czas w toalecie spędza z Nutusiem, wspomniała o dzieciach dobijających się do toalety i przypomniało mi się jak to z P, wtedy dopiero narzeczonym, pojechaliśmy na swoje pierwsze, wspólne wakacje. Do Bóbrki koło Soliny.
Mieszkaliśmy sobie w prywatnym domku, gdzie wynajmowano pokoje. Nasz pokój akurat nie miał łazienki ani toalety, te były wspólne na 2 pokoje. O ile łazienka była duża i przestronna, o tyle toaleta była maleńka, prawie klaustrofobiczna. Jak się siadało na kibelku to nie dało się na boki wyciągnąć rąk, pewnie ktoś z dłuższymi rękami to łokciami by ścian dotykał, a kolanami prawie sięgało się drzwi. No klitka i tyle. I do tego pod rurą mieszkał pająk, ale tym razem nie o niego chodzi. W drugim pokoju mieszkała para z dzieckiem. Dziewczynka, ok 6 lat. Taka dobrze odżywiona, z zadartym noskiem. I ile razy szłam do ubikacji to akurat ona też potrzebowała… Wchodzę, zamykam drzwi, siadam na kibelku, ktoś łapie za klamkę. Zajęte – mówię. Cisza po drugiej stronie. I nagle słyszę sapanie… Dziewczynka przez cały mój pobyt w toalecie stała pod drzwiami i sapała… Szybko wyszłam, bo pomyślałam, że dziewczę nie może wytrzymać. Sytuacja jednak powtarzała się za każdym razem, dopadło to potem i P. Którekolwiek z nas trafiało do toalety, to zaraz pod drzwiami materializowała się dziewczynka i zaczynała sapać. Po kilku dniach zaczęłam mieć fobię chodzenia do toalety, w obawie, że znów usłyszę sapanie. Na szczęście Sapiecha (wspólnie ochrzciliśmy dziewczynkę Sapiechą) wyjechała kilka dni przed nami i potem można było w spokoju i ciszy załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne :)
A co do samych zwierząt w domu. Pamiętam jak nasz Pies, jak jeszcze mieszkaliśmy z Teściami, za każdym razem kiedy zostawali (on, suczka Teściów i Kot Łobuz) sami to coś niszczył. Zjadł kilka szczotek, ręczniki do psich łap, kapcie, moje stuptuty, książkę z biblioteki (zostawił tylko okładkę), a najgorsze, że zeżarł cała szpitalną dokumentację P, który wtedy chyba pierwszy i ostatni raz porządnie się na niego wkurzył… Za to jak przeprowadziliśmy się do siebie jak ręką odjął, nigdy nic nie zniszczył. Za to to co robi sunia Teściów i Kot Łobuz to zasługuje na osobną historię :)

niedziela, 11 stycznia 2015

23 Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy


11 stycznia 2015


Dziś 23 Finał Wielkiej Orkiestry Świętej Pomocy. Gracie? Bo my każdego roku bierzemy udział. W tym roku głównie poprzez licytacje na Allegro.
Tylko z roku na rok coraz bardziej przeraża mnie jak wielu ludzi jest przeciw. I nie chodzi mi o to, żeby koniecznie popierać to co robi Orkiestra, bo można zostać zwyczajnie obojętnym. Ale skąd w ludziach tyle nienawiści? Szkalowanie, oczernianie, wyciąganie jakichś przekrętów, próby udowodnienia, że te pieniądze idą na nie wiadomo co, że nie wszystko na sprzęt… Czemu  to ma służyć? Dlaczego ludzie chcą zniszczyć coś co się sprawdza, co przekłada się na pomoc, której szpitale mogą udzielić potrzebującym właśnie dzięki Orkiestrze?
W szpitalu, w którym urodziła się Panna M były sprzęty z serduszkami. Ona na szczęście nie musiała z nich korzystać, ale gdyby była taka potrzeba mogłaby pomoc otrzymać.
Mam nadzieję, że w tym roku padnie kolejny rekord, mimo krytyki i głosów na nie, zgodnie z zasadą, że psy szczekają a karawana jedzie dalej.
I tylko smutno mi trochę patrząc na tych ludzi, bo jestem przekonana, że ci wszyscy, którzy teraz plują jadem i rzucają błotem w stronę Jurka Owsiaka i całej WOŚP, gdy  trafią do szpitala, oni albo ich dziecko, ktoś z rodziny, to każdemu z nich pewnie braknie jaj, by powiedzieć „nie, proszę nie używać w ratowaniu mnie/mojego dziecka/mojego bliskiego sprzętu pochodzącego z WOŚP”…

sobota, 10 stycznia 2015

Dlaczego mnie nie było kiedy mnie nie było


10 stycznia 2015
Czemu mnie nie było wyjaśniam prędko.
W lapku zamiast Windowsa od ładnych już lat mam Linuksa. Rozmaite dystrybucje się przewijały, ale niezmiennie Linuks. Jakieś kilka miesięcy temu strasznie mnie wkurzało to, że co chwilę wysypywał mi się Firefox. P. kombinował, sprawdzał, ale nie doszedł dlaczego tak się dzieje. Postanowiliśmy, że zmienię sobie system z Ubuntu na OpenSuse. Dla mnie, laika, zmiana systemu zazwyczaj wiąże się z ryzykiem utraty wszystkich danych. P. uspokajał, że wszystko co ważne dla mnie mam na innej partycji niż system, więc mogę spokojna być o los moich plików, ale ja stwierdziłam, że ryzyka nie podejmę i zaczęłam sobie robić kopię. Z braku dużego dysku zewnętrznego fragmentami kopiowałam na pojedyncze pendrive’y, co było mocno uciążliwe, bo rozmiary katalogów z pendrive’ami nie chciały współpracować, nawściekałam się przy tym tylko i po skopiowaniu najważniejszych rzeczy resztę olałam. P. przystąpił do instalacji, wszystko poszło super, dane się nie skasowały, a nowy system mi podpasował. Po jakimś czasie nagle znów Firefox zaczął się zachowywać nieprzyzwoicie, mimo ustawień pracował tak jak chciał, nagle nie mogłam pisać „po polsku”, bo mimo wybranego i zainstalowanego języka wszystkie słowa podkreślał na czerwono. Trochę to było uciążliwe, bo przez te czerwone szlaczki nie zauważałam błędów. Poza tym znów się co chwilę wyłączał, domagał się odświeżania stron. Zaczęły się też problemy z odczytywaniem kart SD, obróbka zdjęć.
Któregoś dnia tak mi to dopiekło, że poprosiłam P. o kolejna zmianę systemu. On pracuje od jakiegoś czasu na Mincie, który sobie bardzo chwali, więc i sobie Minta zażyczyłam. Kopiować dane? Tym razem mi się nie chciało, poza tym miało to być tak samo jak przy poprzedniej instalacji. Mint był na pendrive’ie, odpaliłam system z USB i kliknęłam na instalację. Szło ładnie, aż doszło do partycji… I się sprawa rypła. P. popróbował różne warianty i okazało się, że wszystkie partycje, a na jednej z nich moje dane poszły się bujać i tyle. Potem kilka godzin siedział i odzyskiwał te dane, w międzyczasie okazało się, że OpenSuse już na dysku nie ma, Mint jeszcze się nie zainstalował, a ja pracuje na systemie z USB. Jak wyłączę komputer to jest szansa, że znów znikną moje dane… Ustawienia systemu na takie jakbym chciała mieć owszem możliwe, ale po każdej zmianie trzeba ponownie uruchomić komputer, a ja nie mogę, a raczej nie chcę ryzykować. Przez kilka dni nie miałam polskich znaków, połowy funkcji, nie wyłączałam komputera wcale i cierpliwie oczekiwałam na kuriera, który miał nam dostarczyć zamówiony dysk zewnętrzny do sporządzenia archiwum. Dysk przyszedł, archiwum powstało, mój lapek, a raczej jego dysk został sformatowany, Mint wgrany od początku i od przedwczoraj mogę działać już normalnie. Mam polskie znaki, ustawienia takie z jakimi mi najwygodniej, a dane sobie oprócz na dysku mieszkają także na dysku zewnętrznym.
Nie polecam takich atrakcji, bo strasznie głupie uczucie, jak nagle jest realna szansa na to, że już nigdy nie będzie się miało dostępu do swoich zdjęć, muzyki gromadzonej latami, jakichś szpargałów…
Ale już jestem, postaram się nadrobić zaległości, również te w komentarzach u Was, ale głupio mi było pisać bez ogonków :)

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Kajam sie….


5 stycznia 2015
Jestescie tu jeszcze? Mam nadzieje, ze tak i ze wybaczycie ta cisze, ale nie mam kurde czasu.

I polskich znakow tez nie mam, ale to o tym innym razem.

Poczekacie? Poczekajcie, dobra?

Dziekuje!!!!!!