piątek, 30 grudnia 2011

o tym, że Javier Bardem niezły jest!


30 grudnia 2011
Tak mi jakoś dzień przecieka między palcami. Próbuję go jakoś łapać, ale się wyślizguje. Jak ślimak. Albo węgorz. Nie żebym kiedys trzymała w ręku węgorza ale tak by pewnie zrobił. Znaczy się wyślizgiwał.
Ja już pewnie wspominałam o tym, że pan reklamujący Gripexa Maxa, jest całkiem całkiem? No to po nim, a w zasadzie równolegle jest pan z Hortexu.
Za to wczoraj wieczorem przypomniało mi się, że już wiem czemu lubię wracać do filmu Vicky Cristina Barcelona. Nie dlatego, że lubię Allena, nie dlatego, że uwielbiam klimat rodem z Almodovara. Dla niego! Javier Bardem! On nie jest przystojny. On ma to COŚ. Dlatego wczorajszy wieczór spędziłam w doborowym towarzystwie, z nudzącym się Kocurem obok. Nie rozumiem go. Tzn, rozumiem że pan Berdem go nie pociąga, ale mógł sobie popatrzeć z ożywieniem na Penelope Cruz. Jak dla mnie ona też ma to COŚ. A on nic.
Ja nie wiem, może ja jestem uniwersalna i wyłapuję COSIE zarówno u facetów jak i u kobiet. No w każdym bądź razie fajny to był wieczór.

… jutro nie sprzątam, podobno sprzątanie w ostatni dzień roku powoduje wymiecenia szczęścia z domu. Bądźmy przesądni, w końcu wielcy ludzie żyli w brudzie, a u nas nie jest źle, bo sprzątałam wczoraj.

środa, 28 grudnia 2011

o tym, że nie jest dobrze kiedy jest źle


28 grudnia 2011
Czy naprawdę nie mogłoby być kilku, słownie KILKU dni, względnego spokoju świętego, kiedy wiadomości dziwne, złe, nieprzyjemne albo trafiają w pustkę albo gdzieś indziej, tylko nie do mnie? Naprawdę tak się nie da? Naprawdę wymagam aż tak wiele?

… przykrości to zwierzęta stadne…

wtorek, 27 grudnia 2011

o krajowym rejestrze dłużników, biuście i neostradzie


27 grudnia 2011
Zapomniałam z tego wszystkiego wspomnieć, że w drodze na wigilijną kolację ciśnienie podniósł nam nasz ubezpieczyciel, firma powszechnie znana i chyba bardzo często wybierana. Otóż by nas wprowadzić w świąteczny nastrój przysłał nam tuż przed świętami ponowne wezwanie do zapłaty, której niezrealizowanie zakończy się wpisaniem nas do Krajowego Rejestru Dłużników. Kwota z dupy wzięta, jakieś 130 zł plus już odsetki, bo mieliśmy ją zapłacić rok temu. Również rok temu dostaliśmy też takie wezwanie, zostało to wyjaśnione, okazało się, że to niedopatrzenie ubezpieczyciela i zapomnieliśmy o sprawie. Przypomniano nam w Wigilię. Mamy już opłacony kolejny rok ubezpieczenia, a tu proszę, wylazła znowu ta zeszłoroczna sprawa. Dziś Kocur tam zadzwonił, miał ochotę komuś nawtykać, ale pan był nad wyraz uprzejmy. Uprzejmy nie znaczy pomocny, nasz ubezpieczyciel ma im wysłać jakieś potwierdzenia wpłat z zeszłego roku, oczywiście wszystko zostanie wyjaśnione, oczywiście ten KRD to tak na wyrost, oczywiście niech się państwo nie martwią, oczywiście to się więcej nie powtórzy.
Oczywiście nie zdziwię się jak za rok znów dostaniemy wezwanie do zapłaty. Się samo ciśnie na usta "Niezły tu macie burdel, siostry…"
Biopsję robiło mi dziś dwóch lekarzy, żaden nie miał fartucha, mam podejrzenia, że to mogli być malarze pokojowi albo jacyś pracownicy serwisu. No trudno, świetnie, najwyżej pokazałam biust i pozwoliłam się obmacać dwóm malarzom. Jak wyników nie będzie za 2 tygodnie to wtedy się speszę.
A internetu przyzwoitego na razie mieć nie będę, w najlepszym przypadku do piątku, bo superfachowcy, którzy ocieplali budynek ucięli kable od łącza i je ocieplili…. Jakaś paranoja lekka.

A choinka jest śliczna, cudna, ale czemu do jasnej anielki kapie mi żywicą na wykładzinę?!?!?! Mści się chabaź jeden za ścięcie czy jak?

niedziela, 25 grudnia 2011

refleksja świąteczna na temat czapli


25 grudnia 2011
Dzisiaj jak jechaliśmy do teściów to przeleciała tuż nad nami czapla. I tak sobie pomyślałam, że ona nawet jak leci to wygląda jak jakiś cwaniaczek, krętacz, drobny oszust. Bo jak stoi to wypisz wymaluj jakis chachmęŧ albo szpieg z Krainy Deszczowców przynajmniej. Okazuje się, że lata równie szpiegowsko i cwaniakowato.

Za to karpik świąteczny palce lizać, ściany mazać!

sobota, 24 grudnia 2011

Opowieść Wigilijna


24 grudnia 2011
Udało się ze wszystkim zdążyć.
Na dziś zostało tylko kilka drobnych rzeczy do zrobienia i mamy Święta :)
Właśnie sączę sobie poranną, wigilijną kawę, a tuż obok sosna czarna szturcha mnie igłami. Śliczna jest.
Wczoraj jak ją ubierałam to za oknem zaczął sypać śnieg.
Za to dziś za oknem panuje powszechna zgnilizna, śnieg prawie w całości stopniał, mży i jest parszywie.
W drodze do Rodziców będę sobie mogła pooglądać smutne Mikołaje z mokrymi, smętnymi worami.
Ale nic to, Święta mamy.
Nie pozostaje nic innego jak powiedzieć odwieczne Wesołych Świąt :)

środa, 21 grudnia 2011

o cudzie niejako


21 grudnia 2011
Przypomniałam sobie jak to o tej porze wyglądało w zeszłym
roku. Dom wyglądał jak po przejściu huraganu, bo nie mieliśmy jeszcze szafy
wielkiej i łóżka, wszelkie rzeczy były poukładane w walizach pod ścianą, a za łóżko
służyła nam kanapa w dużym pokoju, której z braku czasu i ochoty nie
składaliśmy na dzień, więc nasz pokój – szumnie nazwijmy go pokojem dziennym, a
co sobie będę żałować – wyglądał jak połączenie garderoby z sypialnią. Katar
zalewał mi oczy, a skronie łupały kiedy piekłam pierniki, lepiłam uszka i
pierogi. Z tego wszystkiego nie zdążyłam z drzewkiem świątecznym i mieliśmy
sztucznego małego chochoła.  W Wigilię, rano nafaszerowałam się prochami na zbicie gorączki i pojechałam w biegu kupowaćprezenty. Na pomysł ten wpadło pół Sląska, więc koszmarnym było to wydarzenie.
Z nerwowych zakupów pojechałam prosto do Rodziców po karpie i złożyć im
życzenia. Stamtąd pędem na Łysą Górę, zapakować prezenty, zapakować Kocura i
Pablusa do samochodu i na Wigilie do teściów. A tam, pod koniec kolacji prochy
przestały działać i zwyczajnie ścięło mnie z nóg. Taaak, to były niezłe święta.

A teraz? A teraz marazm panie, marazm i nuuuuda. Prezenty
są, czekają tylko na opakowania. Choinka jest, czeka w komórce. Pierniczki
upieczone, udekorowane, czekają w słojach i rozsiewają subtelny zapach. Szynka
w spiżarce, czeka na ugotowanie. Produkty do barszczyku i uszek pewnie czekają
grzecznie w bagażniku hjundka i przyjadą do domu razem z Kocurem, który dziś
realizował Misję – Zakupy. Lampki na choinkę działają. Dziś robię farsz do
pierogów i uszek i piekę cynamonowe ciasteczka. Jutro robię uszka i pierogi.
Pojutrze gotuje szynkę i robię barszczyk. Rybę podprowadzę od Rodziców.

No naprawdę. W Wigilię pozostanie pomalować mi sobie
paznokcie. U stóp też, taka będę ekstrawagancka i odrobiona przed czasem.

niedziela, 18 grudnia 2011

ot tak…


18 grudnia 2011
W domu unosi się od kilku dni zapach pierników. Wydziela go 328 pierniczków i miodowych ciasteczek. Pachnące, pokryte cytrynowym lukrem i kolorową posypką, na niektórych pysznią się penisy namalowane cukrowymi pisakami przez Kota. W komórce czeka choinka, a pod oknem stoi pusty stojak, przycupnął w oczekiwaniu na połączenie z zielonym, pachnącym drzewkiem.
Znaczy się Święta idą.
Tylko śniegu brak. Dziś wczesnym rankiem była śnieżna zadymka, ale jak popołudniu wracałam to już nie było po śniegu śladu.
Znaczy się białe święta wcale nie są takie pewne. Ale nie od dziś wiadomo, że jedynymi pewnymi rzeczami w Święta jest nieśmiertelne "Last Christmas" Wham oraz to, że w Boże Narodzenie będzie Kevin w telewizji….

piątek, 16 grudnia 2011

Refleksje na dziś


16 grudnia 2011
1. Kiedy obcy buc łapie cię za tyłek, a Ty dajesz mu w pysk spodziewaj się, że będzie miał pretensje z serii "ale za co".
2. Kiedy pies sąsiada wpada na twój samochód, następnie wsiada do obcego samochodu i pozwala się gdzieś wywieźć na kilka dni, po czym zostaje przywieziony z powrotem aczkolwiek niechętnie, wiedz że sąsiad pożali się całemu światu, że potrąciłaś mu psa, że jeździsz za szybko i że w końcu potrącisz jakieś dziecko.
3. Kiedy przywozisz komuś za darmo choinkę, której się naszukałaś jak głupia po lesie, to obdarowany choinką będzie wybrzydzał i narzekał, że to nie jest jodła koreańska i że to się na pewno obsypie jeszcze przed świętami, zamiast zwyczajnie powiedzieć dziękuję.

Kurwa, czemu od kilku dni mam wrażenie, że otaczają mnie jacyś koszmarni ludzie?

czwartek, 15 grudnia 2011

o roztargnieniu niejakim


15 grudnia 2011
Chyba muszę zwolnić.
Dziś po powrocie z pracy w jednym garnuszku miałam chrupki dla kota, a w drugim słonecznik dla ptaków i szłam nakarmić tym zwierzynkę. Doszłam do karmnika i zorientowałam się, że próbuję wsypać ptaszorom kocie chrupki. Wróciłam czem prędzej na ganek chałupki a tam na murku, nad miseczką pełną ziarna siedział Pan Kot z wymowną miną "i czego mnie tu babo nasypałaś"….
Dobrze, że do pierników nie wsypałam soli zamiast cukru….
Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat…

sobota, 10 grudnia 2011

o intymności w służbie zdrowia


10 grudnia 2011
Wczorajsza wizyta u chirurga zakończyła się uzyskaniem skierowania na biopsję. Nic nowego. Lepsze to niż poharatanie mi biustu i pozostawienie na nim blizn. W swojej naiwności pomyślałam, że być może uda mi się to załatwić nawet tego samego dnia, panie w rejestracji powiedziały mi, żebym spróbowała w przychodni przyszpitalnej. Wsiadłam w hjundka i po chwili byliśmy pod szpitalem. Swoją drogą remontowali drogę do szpitala, dalej w sumie remontują i zrobili ją tak wąską, że dwa duże samochody będą miały problem żeby się minąć. A rondo jest chyba przeznaczone dla smartów. No ale wchodzę do tego szpitala, lekko zagubiona, poczekalnia pełna ludzi, jak to w poradniach bywa, podchodzę do rejestracji i pytam panią czy jest możliwośc wykonania u nich biopsji piersi. Pani popatrzyła na mnie i mówi, że ona to nie wie. Ale w ogóle czemu chcę to zrobić. No to tłumaczę, że chirurg, że skierowanie, że w tamtej przychodni nie mają wolnego terminu, że skierowali mnie do poradni przyszpitalnej. Pani łypie na mnie podejrzliwie i zauważa przechodzącą korytarzem pielęgniarkę. Wychyla się przez okienko i krzyczy na cały korytarz: "Irenka, czy pani może u nas wykonać biopsję guza piersi?!?!?!"… Oczy oczekujących w poczekalni osób skupiają się na mojej osobie i czekają co też wywrzeszczana Irenka odwrzeszczy. Irenka jednak postanawia nie wrzeszczeć i podchodzi, rzuca okiem na skierowania, fuka "przecież to od tych z Alei" i mówi, że niestety nie, bo żebym mogła to musiałabym mieć skierowanie na biopsję od tutejszej poradni chirurgicznej lub onkologicznej. A żeby dostać się do którejś z tych poradni to muszę mieć skierowanie od lekarza rodzinnego, bo skierowanie od "tych z Alei" się tu nie liczy. Kurczę, nie ma to jak być w obozie wroga… Najbliżej siedzący ludzie z zainteresowaniem przysłuchują się rozmowie i mam wrażenie, że oczami przewiercić chcą mi piersi, żeby dostrzec tego GUZA.
Skoro potrzebuję mnóstwa skierowań do kilku lekarzy, żeby móc mieć wbitą igłę i pobraną próbkę, do tego 50 km od domu, to grzecznie dziękuję paniom za informacje i odprowadzana wzrokiem całej poczekalni oddalam się wraz ze swoim GUZEM.
Oddalałam się z lekkim uśmiechem na ustach i lekkością na duszy, bo jakby to było gdybym przyszła np z hemoroidami, kiłą albo opryszczką na wardze. Dolnej.

czwartek, 8 grudnia 2011

o parze staruszków


8 grudnia 2011
W przychodni u lekarza mnóstwo ludzi. Jeden pan czyta gazetę, młody chłopak ze słuchawkami na uszach wystukuje obcasem o podłogę jakiś szybki rytm, młoda dziewczyna zażarcie smsuje. Na jednym z krzesełek siedzi starsza pani i nerwowo się rozgląda. Kilka minut wcześniej zostawił ją tam samą starszy pan. Na ich serdecznych palcach widać było grube, złote obrączki.
Po chwili pan wraca i jedna z siedzących w pobliżu drzwi kobiet mówi do niego, że żona go wypatrywała. Pan szybciutko podchodzi do swojej żony i dopytuje się czy wszystko w porządku i dlaczego go tak wypatrywała. Nachyla się nad nią i delikatnie głaszcze ja po siwych włosach. Ona cichutko mówi, że chciałaby do toalety, na co on pomaga jej się podnieść i podtrzymując jej ramię znikają w toalecie. Potem zajmują miejsca obok siebie, pan cały czas trzymając żonę za rękę drugą próbuje niezdarnie przerzucać kartki w gazecie.
Razem wchodzą do gabinetu, a po wyjściu pan troskliwie pomaga założyć swojej żonie sweterek, delikatnie wyciąga na wierzch i układa równiutko koronkowy kołnierzyk białej, haftowanej bluzki, następnie otula jej szyję szalem i pomaga założyć płaszcz. Zapina guziki, jeden po drugim, zakłada zgrabny, filcowy kapelusik na głowę małżonki po czym z uśmiechem oboje mówią "Dobranoc państwu" i trzymając się za ręce wychodzą. W przychodni pan, który czytał gazetę wszedł do gabinetu, młody chłopak nadal sobie wystukiwał butem rytm, a dziewczyna od smsów dostała pewnie miłą wiadomość, bo uśmiechała się do małego ekraniku i dalej zażarcie stukała w klawisze czarnej Nokii. A ja stałam tam, czekając na swoją kolej, z lekko wilgotnymi oczami, bo patrząc na tą parę, która właśnie wyszła pomyślałam, że też mając tyle lat co oni chciałabym mieć koło siebie kogoś kto z taką czułością pogłaska mnie po siwych włosach, kto otuli szalikiem moją pomarszczoną szyję i będzie się upewniał, próbując mi zajrzeć w oczy, że wygodnie siedzę i że nic mi nie potrzeba.
Niby takie mało znaczące gesty, ale wrażenie zrobiły na mnie nieziemskie….

wtorek, 6 grudnia 2011

o uzależnieniach i ogólnym podenerwowaniu


6 grudnia 2011
Tydzień internetu w domu nie było, a mnie się już ręce trzęsą bo nie wiem co najpierw mam sprawdzić, skoro łotr wrócił… Bożesztymój, uzależniłam się od tego dziadostwa i tyle.
Jedno co do sprawdzenia odpada to prognoza pogody na weekend. Miały być Tatry, nie będzie Tatr. I tak to proszę Państwa jest, sobie zaplanuję, sobie wpiszę w kalendarz, się ucieszę, czołóweczkę nabędę, przy czym głosy rozsądku – mój i Dronki – stwierdzą, że dupy to nam moknąć mogą i owszem, ale może nie w grudniu, a poza tym pierdylion porzuconych spraw ważkich czkawką by nam się odbił w niedzielny wieczór. Więc skoro Tatry penisem nie są to jeszcze trochę postoją. A jeśli w ten weekend pogoda będzie tam jak brzytwa to…. to jej nie będę sprawdzać. Wystarczająco jestem wkurzona tym wszystkim co się ostatnio dzieje.
Napisałabym brzydziej, ale potem się okazuje, że na mój blog ludzie z sieci trafiają, szukając u wuja Gugla np "koński penis"… albo "facet z długim penisem"…. Więc jak jeszcze zacznę pisać brzydkie wyrazy to już wogóle agulec będzie się kojarzył z penisami i rzucaniem mięsem, niekoniecznie cielęcinką. Swoją drogą zafascynował mnie ten koński penis, bo chyba nigdy o takim nie pisałam…. No to jeśli to była pomyłka, to teraz już na pewno można mnie w sieci z końskim penisem skojarzyć.
Mamy dziś Mikołajki, tak? Poproszę rózgę, najlepiej na gołodupę, bo grzeczna byłam, może mi się odmieni, bo nudne to to się robi.
A poza tym to pleśń i zgnilizna, mam niegrzecznego psa, nieobecnego Kota, śliski chodniczek w ogródku i brak pomysłów na świąteczne prezenty.

poniedziałek, 28 listopada 2011

sobota, 26 listopada 2011

człowiek – demolka


26 listopada 2011
Mam poważne podejrzenia co do tego, że nie jestem normalna.
Zamiast zająć się w sobotnie, wczesne popołudnie jakimiś rzeczami, które przystoją damom… no na przykład zrobić sobie filiżankę kawy, na małym spodeczku ułożyć kilka francuskich trufli i pomalować sobie paznokcie, ewentualnie do tej kawy z truflami zasiąść z książką – aktualnie nadal "Łuny w Bieszczadach", "11 pazurów" i iecierpliwie oczekująca "Szachownica flamandzka" Arturo Perez – Reverte, ewentualnie zacząć piec świąteczne pierniczki…. no w każdym bądź razie robić coś zgoła odmiennego do tego co robiłam,
ja w szałowym stroju, w którym głównym elementem były gumofilce i różówa bluza, ale za to z pomalowanymi rzęsami, uzbrojona w piłę, szpadel i łopatę rozwaliłam skrzynkę z winobluszczem, która trochę zawadzała pod garażem. Nie było lekko, oj nie.
Ale skrzynki nie ma, zakończy swój nędzny żywot w piecu sąsiada.
A ja może faktycznie napiję się kawy i pomaluję paznokcie….

P.S. W łazience mieszka jeden pająk trzęś! Po szybie łazi osa. A do karmnika zaczęły przylatywać sikory – dziś były bogatki i modraszki. I w krzaczkach znów ćwierkają wróble.

czwartek, 24 listopada 2011

o wieczorach spokojnych i ciemnych


24 listopada 2011
Gdy wychodzę z pracy zimne powietrze gryzie mnie w policzki, a wiatr szyderca wdziera mi się pod sukienkę, za nic mając sobie moje skrępowanie i ogólnoprzyjęte zasady dobrego wychowania. Dom wita mnie rozmerdanym ogonem, roześmianym pyskiem i podskakującym na czterech ucieszonych łapach rozentuzjazmowanym psem. Wychodząc na spacer o nogi ociera się kot, mała rozmruczana futrzasta kulka, która nie może się zdecydować czy chce bardziej jeść czy domagać się pieszczot. Teraz dwa zwierzaki domagają się mojej uwagi, mojego skupienia na ich istotach, mojego poświęcenia im swojego czasu, bo przecież tyle godzin nikt się nimi nie interesował.
Idziemy przez jesienne pola. Pies biegnie, ja idę wolno, wciagając w nozdrza zimne powietrze, łapczywie wdychając zapach suchych traw i liści, aromat nadchodzącej zimy. Palce owijam ciepłymi rękawiczkami, a nos wtulam w ciepło szalika, bo jednak po kilkunastu minutach chłód robi się dokuczliwy. Kiedy tak spacerujemy poprzez pola kocim krokiem zbliża się do nas zmierzch, jak kot ociera się o mnie i zapowiada to, że zaraz zrobi się ciemno, a ja odgrodzę się od zmierzchu zasłonami i ciepłym światłem żarówki.
A w domu, w kuchni o brzoskwiniowych ścianach solę siekaną cebulą swoimi łzami i staram się wyczarować aromatyczny i smaczny obiad.
Lubię zimowe popołudnia i wieczory, kiedy dom otulony jest zapachem przygotowywanego obiadu, herbaty z imbirem, miodem i sokiem malinowym, które okraszone są kostką czekolady lub kieliszkiem nalewki.

niedziela, 20 listopada 2011

o lukrowanych pączkach i drzewach


20 listopada 2011
Kiedy zadzwonił dzisiaj budzik za oknem było jeszcze całkiem ciemno. To nieludzkie wstawać o takiej porze w niedzielę. Ale sama sobie zgotowałam ten los, więc z wielkim trudem udało mi się oswobodzić z plątaniny naszych rąk, nóg, kołdry, tego ciepła pachnącego snem, które kusiło i wabiło, by z powrotem wtulić nos w poduszkę i przerzucić nogę przez biodro śpiącego Kota.
W przebudzaniu intensywnie uczestniczył gorący prysznic, milionem kropel spadający na rozgrzane ciało, pokryte gęsią skórą w chłodzie łazienki. Po ciepłym łóżku każdy kawałek domu wydawał się zimny i nieprzyjemny. Po prysznicu szturm na zaspane oczy wzięła gorąca herbata i tosty z łososiem. Swoją drogą to trochę bez sensu kupować łososia wędzonego na zimno, żeby go potem w toście zrobić na gorąco.
Po tych wszystkich zabiegach wyszłam z domu, a lekki mróz kąsał mnie w odsłonięte policzki.
Jechałam przez uśpiony świat, słońce w kolorze czerwieni dopiero nieśmiało starało przebić się przez poranne mgły, więc pola, łąki i las skąpane były we mgle i dziwnym rozproszonym świetle. Świat wyglądał jakby pokryty słodkim lukrem. Tak apetycznie jak świeże pączki z różaną konfiturą, polane takim niezastygłym lukrem. Takie, w które gdy się wgryzam pozostawiają na wargach miękką i lepką warstewkę białej, słodkiej mazi, która skleja je i zmusza język do leniwego zlizywania słodyczy z kącików słodkich ust. Apetyczny świat był kilka minut po 7. Pewnie dlatego, że w samochodzie temperatura była zdecydowanie wyższa niż na zewnątrz, ciepła dmuchawa ogrzewała zmarznięty nos, policzki i koniuszki palców trzymających kierownicę. Po Zalewie Przeczyckim pływali łódkami wędkarze, wśród snującej się mgły wyglądało to jak jakiś impresjonistyczny obraz. Gdyby nie to, że i tak byłam już lekko spóźniona to zatrzymałabym się, bo na siedzeniu pasażera spoczywał aparat.
Kilka godzin później łódki stały zacumowane przy przegu, wędkarze zniknęli, mgły się rozwiały, a słońce zlizało cały lukier z drzew i traw….
Została tylko chęć, by znów wrócić do fotografowania….

sobota, 19 listopada 2011

o tym, że pozytywy pilnie poszukiwane


19 listopada 2011
Zima idzie, tak? Najbliższe pół roku stracone, tak?
I nie pomaga, jak tłumaczę sobie, że:
- w listopadzie mam urodziny, będą prezenty
- w grudniu będzie się piekło pierniczki, lepiło uszka, będą święta, będą prezenty
- w styczniu ….. yyyyy, w styczniu dnia przybywa….
- w lutym to nie wiem, może zacznę obchodzić obchodzone do tej pory łukiem walentynki albo coś sobie wymyślę
- wracając do stycznia, mam wg niektórych imieniny, więc będą prezenty
- w marcu to chyba nic nie ma….. Dzień Kobiet! bez sensu ale coś jest i może będą prezenty
- w kwietniu będą święta, będzie najpyszniejszy sos z jaj i musztardy i babka gotowana, imieniny wg tych innych i prezenty
- a w maju to tylko pizgnie śniegiem, zmrozi bezbronne pączuszki roslinkom i TADAM będziemy mieli lato (bo wiosna to ostatnio jakaś taka mało wiosenna)

Do tego czasu będę grubą alkoholiczką, bo zagryzam smutki czekoladą i popijam nalewką z mirabelek albo adwokatem….
Popatrzę sobie na tego mopsa, on mnie uspokaja…

piątek, 18 listopada 2011

o jesieni jako takiej


18 listopada 2011
To już, tak? Od teraz przez najbliższe pół roku będzie zimno, będzie ciemno, będzie ponuro i generalnie do rzyci? Będzie nawalać śniegiem, będzie ślisko, będzie chlapciato…. Jeeeej, już grzbiet mi cierpnie na myśl o tym co mnie czeka.
Już mam naszykowane fafnaście par rękawiczek, pierdyliard szalików i planuję zakup kolejnych polarów, których wcale nie potrzebuję, bo mam nimi zawalone pół szafy, ale cieplej mi na myśl o polarach.
Żeby trochę rozgrzać atmosferę zrobię dziś pikantny, węgierski gulasz na obiad. Powoli zamieniam się w kurę domową, która popołudnia spędza w kuchni i gotuje Kocurowi obiady. Trudno świetnie będę zmarzniętą kurą domową bez dostępu do samochodu.

wtorek, 15 listopada 2011

o PAJONKU wielkim tak, że ja cieeeeeee….


15 listopada 2011
… ależ jest zimno.
W ogóle wszyscy świetnie wiemy, że ja się panicznie boję pająków, tak? Tak.
Fakt ten jest powszechnie znany i nie kwestionujemy go, bo to bez sensu. Dronka nie wierzyła, zobaczyła na własne oczy co ja potrafię jak wydaje mi się, że jest szansa na kontakt fizyczny z pająkiem i teraz już wierzy bez zastrzeżeń.
Więc teraz uwaga – w stresie lekkim spięłam swą niewielką dupkę i nie ulegając zbytniej histerii udałam się SAMA (Kicur jest w pracy), no dobra zabrałam ze sobą Psa i Pana Kota, ale oni są niscy i nie eliminowali zagrożenia na wysokości twarzy, do piwnicy!
Ha! No kto jest bohaterem w swoim domu, no kto?
I wydłubałam z piwnicy karmnik dla ptaszorów.
A pod daszkiem karmnika siedział kto? PAJONK!
Taaaaaakiiiiiiiiiiiiii wielki PAJONK! A ja, proszę ja Was, z dalej mocno spiętym tyłkiem i nadal bez histerii szturchnęłam go końcem drucika, upewniając się czy on aby żyw. Żyw był.
Wielki, żywy PAJONK. NO ale przypomniało mi się, że Dronka mnie ostatnio nauczyła, że pajonki, które wyglądają jak kosarze to nie są kosarze ino pajonki, ale takie fajne. Fajne bo zjadają inne, mniej fajne pajonki. A ja się kosarzy jakby nie boję, więc wyszło mi, że tego fajnego pajonka też bym mogła się nie bać. No i bardzo się staram, ale teraz mam wyrzuty sumienia, że go na to zimno wywlekłam z tej piwnicy…. A jednak trochę się za bardzo go boję, żeby go wziąć do ręki i zanieść z powrotem do piwnicy….
No i sama nie wiem co z tym zrobić.
Zrobię obiad. Okonia na parze.

poniedziałek, 14 listopada 2011

o kupie w kuchni i zimnie ogólnym


14 listopada 2011
Upał nieco zelżał, zaprawdę.
Jest zimno. Jest ponuro. Dobrze, że zdjęć porobiłam w łikend, bo nie uwierzyłabym w to co jeszcze przedwczoraj było nad morzem.
Za to po wczorajszym powrocie Dąbrowa powitała nas śniegiem. Najs.
Za to poniedziałek boli bardzo, wizja najbliższych dni uwiera lekko.
Ale nic to, zaraz zamarznę. Pies miał dziś najwyraźniej problemy gastryczne i dom powitał mnie smrodem z psiej kupy, walniętej na środku kuchni. Piez z zażenowania próbował zmienić się w mysz i schować gdziekolwiek, a ja prawie umarłam sprzątając tą niespodziankę, a teraz w domu jest wygwizdów nieziemski po zaaplikowanym wietrzeniu… Jest zimno, a mnie i tak się wydaje, że kupa nadal jest z nami w formie zapachu….
Idę po kolejny polar. I bambosze.

sobota, 12 listopada 2011

o bursztynie i panu żulu i powrotach


12 listopada 2011
Kolejny cudownie dobry dzień. Już rozpoczął się dobrze. Gorący prysznic na rozgrzane snem ciało wprowadził w dobry nastrój i obudził niecierpliwe oczekiwanie na to co będzie dalej. Śniadanie na gdańskiej Starówce, w przytulnej knajpce, ciepła bagietka z topiącym się pachnącym masłem i wiśniową konfiturą, chrupiące ciepłutkie croissanty, aromatyczna kawa, a za oknem pełen słońca Gdańsk.
Oczekiwanie na Jarka i wspólny wypad nad morze.
A tam? A tam coś niesamowitego. Szliśmy brzegiem morza, ja co chwilkę kicałam wygrzebując z piachu muszle, Jarek śmiał się, że nie jestem zbyt normalna, aż nagle podszedł do nas pan o wyglądzie kloszarda i zapytał czy dużo znalazłam bursztynu. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że żadnego bursztynu nie ma, same muszelki, a on wcisnął mi do ręki trzy bursztyny i spokojnie odszedł. A ja zostałam na tym brzegu z trzema złocistymi bryłkami w dłoni, oniemiała kompletnie. I teraz ściskam w dłoni trzy ogrzane moim ciepłem bryłki i tak sobie myślę, że dobrze jest spotkać takiego pana nad brzegiem morza i przekonać się, że wciąż bywają ludzie bezinteresowni.
Wrócę do domu z kilkoma kamieniami, muszelkami i bursztynami od obcego pana na plaży.
Morze dziś było senne, ciche, z zamglonym horyzontem, leniwie obmywające brzeg. Cudnie było. Dobrze było zobaczyć Jarka, posiedzieć z nim w ciepłej knajpce nad niezbyt dobrą pizzą. Ale nie o pizzę dzisiaj szło, a o możliwość pobycia ze sobą, nawet tak krótko.
A jutro kolejne ponad 500 km na liczniku do przejechania i powrót do szalejącego ze szczęścia Psa i pachnącego nami łóżka. W powrotach do domu najfajniejsza jest świadomość, że czeka na mnie moje łóżko. Takie pachnące mną, Kotem, nami, takie swojskie, takie moje.

…. dostałam trzy bursztyny…. Niesamowite!

piątek, 11 listopada 2011

o tym jak sobie zrobić dobrze


11 listopada 2011
Jeszcze trochę i będę miała siniaki na udzie od szczypania się, że ten listopad to nie sen!
No bo czy w listopadzie powinno być tak?!?!


albo tak?!?!


Nie mogę wyjść z podziwu nad pogodą. Jest przecudnie. Morze jest spokojne, ma genialny kolor, na niebie nic poza błękitem i słońcem. Pyszna flądra, ciepłe promienie słońca grzejące twarz i delikatny szum morza.
Naprawdę warto tłuc się te ponad pół tysiąca kilometrów, żeby choć chwilę pobyć w taką pogodę nad morzem :) jest przepięknie, choć diablo zimno.
Zaprzyjaźniony świstak doniósł, że w Tatrach równie piękna pogoda. Szkoda, że nie da się być i tu i tu ;) Ale na ten weekend zdecydowanie wybieram morskie klimaty.
No bo czy nie jest przepięknie?

środa, 9 listopada 2011

o wojskowym traktowaniu roślinek domowych


9 listopada 2011
Dziś rano siedząc w kuchni ze śniadaniem i wertując mapę Tatr Zachodnich w poszukiwaniu Przełęczy Zabrat, spojrzałam na kwiatki stojące na parapecie i tak sobie pomyślałam, że mieszkając ze mną mają mniej więcej taką alternatywę i wybór jak żołnierze w Legii Cudzoziemskiej – Maszeruj albo giń….
A kwiatki? Radź se albo schnij…..
Zaraz pójdę je podlać….

wtorek, 8 listopada 2011

O sklerozie niejako


8 listopada 2011
matkojedynajezuskusłodki, z tego wszystkiego zapomniałam się ucieszyć na blogu, że ja przecież już za chwilkę, już za parę dni, za dni parę, a dokładnie pojutrze jadę nad morze!!!!
POJUTRZE JADĘ NAD MORZE! Nad morze! W listopadzie! Jadę!
…. mam tylko nadzieję, że w listopadzie pływają flądry i rybacy też pływają i że te flądry łowią….. Jeśli któreś z nich nie pływa to proszę mnie o tym nie informować, nie będę się denerwować przed wyjazdem. Dziękuję.
No. To się publicznie ucieszyłam, mogę iść zetrzeć kurze z regałów.

Jadę! Nad morze jadę!

Dobra. Idę.

poniedziałek, 7 listopada 2011

o pogodzie


7 listopada 2011
Niech mnie ktoś uszczypnie i potwierdzi, że mamy listopad. LISTOPAD! Wprawdzie liście faktycznie opadły, ale cała reszta…. No lepiej niż w lipcu, zaprawdę.
Pogoda jest tak genialnie cudowna, a ja nie umiem się dziś nią cieszyć, bo obrzydliwie boli mnie łeb. Od wczoraj. Nie pomogło nic co zazwyczaj pomagało. A zaczęła boleć po długim spacerze z psem.
Świeże powietrze mi zaszkodziło, jak nic.

niedziela, 6 listopada 2011

o Hatifnatach i mądrych książkach


6 listopada 2011
"Byli silnie naelektryzowani, ale bezradnie ograniczeni. Nic nie czuli, nic nie myśleli – mogli tylko szukać" Dopiero kiedy zetknęli się z elektrycznością, zaczynali żyć ze wszystkich sił, pełni wielkich, gwałtownych uczuć.
To właśnie do tego tęsknili. Być może przyciągali do siebie burzę, kiedy było ich wielu…
"Tak to musi być – myślał Tatuś – Biedni Hatifnatowie! A ja siedziałem w swojej zatoce i myślałem, że są tacy nadzwyczajni i wolni, tylko dlatego, że nic nie mówili i tylko wciąż jechali dalej. A oni nie mieli nic do pwoiedzenia i nie mieli dokąd jechać…"(…)
"Żeby nigdy nie móc się cieszyć lub rozczarować! – myślał Tatuś, podczas gdy łódź pędziła wśród nawałnicy. – Nigdy nikogo nie kochać, nie móc się rozgniewać na tego kogoś, a potem mu przebaczyć. Nie móc spać ani marznąć, nigdy się nie mylić, nie mieć bólów brzucha i potem wyzdrowieć, nie obchodzić urodzin, nie pić piwa i nigdy nie mieć nieczystego sumienia… To wszystko jest straszne!""
 (Opowiadania z Doliny Muminków. Tove Jansson. Nasza Księgarnia, Warszawa 1975)
Uwielbiam te książeczki. Między innymi za to, że są tam maleńkie nieśmiałe stworzonka, którym sierść drży ze wzruszenia.

czwartek, 3 listopada 2011

o ziemniaku w mrowisku


3 listopada 2011
Jeeeeeeejku jej jak jest pięknie!
Tylko te liście lecą i lecą i ja je grabię i grabię i tak jakoś mam wrażenie, że to jakieś pieprzone perpetuum mobile….
Ale nic to, pięknie jest.
Na Łysej są lisy. Jednego wczoraj spotkaliśmy na polach, a drugi wczoraj był w ogródku. Mam nadzieję, że nie zjedzą Pana Kota…
A dla niewtajemniczonych w arkana zachowań zwierzyny leśnej informuję, że dziki rozkopują mrowiska bo one wszędzie szukają ziemniaków.
A poza tym to potrzebuję pilnie jakichś pozytywnych wiadomości, jakiegoś sympatycznego smsa, miłego maila, czegokolwiek…….

środa, 2 listopada 2011

o niczym w zasadzie


2 listopada 2011
… zeszłoroczne decyzje stąpają za mna krok w krok i czuję ich gorący oddech na karku…. To chyba dobrze? Chyba powinny przypominać, że zrobiłam dobrze, choć czasem myślę coś całkiem przeciwnego? To chyba normalne, że pojawiają się wątpliwości? Czy aby nie za dużo tych chyba? Bo przecież będzie dobrze….

… nawet kiedy złe wieści spadają nagle jak grom z jasnego nieba… Trzymam za Ciebie kciuki…. Nawet nie wiem jak Ty masz na imię…

wtorek, 1 listopada 2011

o cmentarnym kocie, psie i misiach


1 listopada 2011
+ 15 stopni na dworze, a i tak na cmentarzu udało się spotkać 5 pań w futrach :D Wszak wiadomo, że futro trzeba przewietrzyć…
Za to pod jednym z cmentarzy sprzedawano zabawki – pieski i kotki, które szczekały, miauczały i robiły fikołki…. I miały naprawdę koszmarne mordki…. Zniczy z pozytywką nie zauważyłam, ale te zwierzaczki jakoś mnie przeraziły.
Za to misie cmentarne jak zwykle wyborne ;)

poniedziałek, 31 października 2011

Kiedy wszystko wraca na swoje miejsce


31 października 2011
Tego mi było trzeba. Zmęczenie materiału trzeba wyleczyć większym zmęczeniem. Klasyczne klin klinem…
Jesienne Tatry wymusiły użycie raków. Z jesiennymi Tatrami wszelkie prognozy można sobie w rzyć wsadzić, One i tak zrobią to co zrobią. Piękny dzień z błękitem nieba przekształcił się w klasyczne gównowidać, co teraz, siedząc w domu i oglądając foty jednak dniu owemu na dobre wyszło. Góry w pełnym słońcu i z błękitnym niebem są cudne, bez dwóch zdań. Ale to co zafundowały nam słońce i chmury pod Wołowcem sprawiają, że klasyczny błękit nieba staje się banalny i z letka kiczowaty. Bo kiedy co sekundę zmienia się krajobraz z pięknego na piękniejszy można tylko stać i chłonąć to szeroko otwartymi oczami. Na stojący w miejscu błękit też patrzy się z zachwytem, ale tylko przez chwilę. A tu? A tu tylko rozsądek nakazywał zabierać cztery litery, żeby zdążyć zejść przed zmrokiem. Nigdy w lecie nie udało mi się osiagnąć bycia ponad chmurami. Jesienią i owszem, kilka razy. I za każdym razym budzi to zachwyt i wynagradza to, że z tego bycia nad chmurami trzeba potem zejść na ziemię i w owe wilgotne chmury się zanurzyć.
Kiedy wchodziłyśmy, a przez Wołowiec przewalały się białe tumany było mi żal, że pogoda się psuje. Ale kiedy pod Wołowcem grań Słowackich Tatr Zachodnich co rusz wyłaniała się z chmur by za moment w nich zniknąć przestałam żałować słońca, błękitu, pogody jak drut.
Zresztą, nie przypuszczałam, że prawie w listopadzie uda sie jeszcze po górach poszwędać. Więc tym bardziej dobry to prezent od Losu :)
A powrót…. Przebarwiające, skrzące się w słońcu drzewa i jazda wiejskimi drogami, wśród lasów, poprzez serpentyny, raz mocno pod górę, by zaraz znów na łeb na szyję w dół, w słońcu, w cieple, nawet z nieplanowanymi zawrotami z drogi i jazdą innymi, równie pięknymi….
Dobrze się ten długi weekend zaczął. I dobry trwa nadal. Owinięta ciepłym kocem, otulona zapachem kawy z kardamonem i "uzbrojona" w tosty z góralskim serem i żurawiną pomału się budzę….

czwartek, 27 października 2011

o tym, że nie jest dobrze


27 października 2011
… zdmuchnęła mnie ta jesień całkiem….

… a drzewa takie cudne, takie rude, takie purpurowe, takie żółte…
… kocie futerko gęste i mięciutkie….

…. i nijak mnie to nie cieszy….

środa, 26 października 2011

o braku pasów na drzodze


26 października 2011
Chciałam bardzo głośno i bardzo nieuprzejmie podziękować tym, którzy remontowali "jedynkę" krajową naszą. Położyli nową nawierzchnię. Chwalebne to jest, zaiste. Szkoda tylko, że na jednym pasie, drugi dalej bez zmian. I nikt nie wpadł na to, żeby namalować pasy oddzielające od siebie pasy ruchu i pobocze…. Wczoraj wieczorem jechałam w deszczu, droga się świeciła jak… no, nieistotne jak co, samochody z naprzeciwka oślepiały, a ja jechałam sobie na wyczucie, zastanawiając się na którym pasie jestem….. Zaś w drugą stronę pasy były i owszem, ale już tak zużyte, że i tak ich nie było widać. Co na mokrej jezdni, dodatkowo połatanej asfaltem we wszystkich mozliwych odcieniach szarości, która wygląda jak patchworkowa kołderka, dawało taki efekt jakby ich tam w ogóle nie było.
Droga krajowa, łącząca południe z północą…. Dziurawa, koleiniasta i bez pasów. Wizytówka kraju. Bardzo często stojąca w korkach.
Naprawdę rewelacja.
W takich momentach naprawdę doceniam to, że do pracy nie muszę póki co dojeżdżać….
A poza tym to pleśń i zgnilizna, jest zimno, mokro i ponuro…..

wtorek, 25 października 2011

o inflacji


25 października 2011
Cudna polska jesień :)
Jakby się dało wystawiłabym się z biurkiem i całym tym radosnym pierdolnikiem za okno. No ale najwyżej sobie po pracy liście pograbię, zawsze to korzystanie ze świeżego powietrza….
W ogóle jestem za tym by pozamykać wszelkie księgarnie, bo zdecydowanie zostawiam w nich za dużo pieniędzy… I regały mi się jakoś kurczą…. Dziś w drodze do kina postaram się udawać, że nie widzę empiku….
Czy to, że inflacja z 2,5% wzrosła do 4,2% to dobrze czy źle? Chyba źle…. Choć nie jestem pewna, to słońce mnie rozprasza, a ja tu takie ważne rzeczy roztrząsać muszę.
I wanilią mi ta jesień dzisiejsza pachnie. A w domu czeka jeden wielki garnek lecho! Mrrrr, jeszcze nie wiem co ja zrobię z taką jego ilością, ale i tak mrrrr.

poniedziałek, 24 października 2011

o tym, że nie świeci kiedy świecić miało


24 października 2011
Zimno, nie?
W związku z tym zimnem to ja uprzejmie informuję, że stane sie uzależniona od kawy z adwokatem. To chyba nie jest dobrze…
Poza tym miało być pięknie i słonecznie, ale jakby nie jest. Jest ponuro, jest szaro, jest zimno. Do tego po Łysej grasuje wataha dzików, które wczoraj mnie smiertelnie wystraszyły, bo ni stąd ni z owąd wyskoczyły przede mną z krzaków. Jedyna personą na łące, która niczego nie zauważyła był mój jakby myśliwski pies…. Przynajmniej się nie wystraszył, w przeciwieństwie do mnie….
I tak o proszę Państwa. Chyba pójdę i popełnię lecho w dużej ilości, może zapach papryki przyciągnie słońce na Łysą….

czwartek, 20 października 2011

o żegludze


20 października 2011
Śniło mi się, że zdałam bardzo trudny egzamin na kapitana żeglugi dalekomorskiej. Egzamin był trudny, egzamin był teoretyczny, egzamin był praktyczny, a ja to wszystko zdałam. I w tym śnie okazało się, że ja świetnie znam teorię, że umiem wiązać węzełki i że umiem bardzo dobrze nawigować….
No i w zasadzie gdyby nie to, że nie lubię wody, że boję się bujania na jakimkolwiek statku, że do nawigacji to ja może niekoniecznie, bo studiowanie mapy tak mnie wciąga i bawi, że zamiast śledzić drogę do Suwałk ja wzrokiem przemierzam Kotlinę Kłodzką…. A na pytanie "to w którą stronę teraz" wpadam w popłoch, a kierowca w szał…. Więc pewnie od razu wpakowałabym wielki statek na mieliznę,  spróbowała staranować górę lodową albo kłóciła się z latarnią morską, że wcale ale to wcale sie nie roztrzaskamy, bo my wcale ale to wcale na nich nie płyniemy……
No…. Pomijając to wszystko co powyżej to ja myślę, że byłabym rasowym wilkiem morskim i genialnym dowódcą jednostek pływających….
Przytomnie we śnie mi się przypomniało, że boję się wody i zrezygnowałam z objęcia kapitanatu….

wtorek, 18 października 2011

o patyczku


18 października 2011
"Kiedy łamiesz zasady, łam je mocno i na dobre" Niania Ogg.

… mam ochotę coś złamać…. Może zacznę od patyczka. Tak będzie bezpiecznie.

sobota, 15 października 2011

O koszmarze


15 października 2011
Śniło mi się dzisiaj, że mój drugi szef zakomunikował, że w związku z jego nieobecnością przez ostatni tydzień dział techniczny ma się stawić w sobotę do pracy na 7 rano i nie ma, że się nie da…. Obudziłam się i na szczęście okazało się, że wprawdzie jest sobota, ale zamiast do pracy stawiam się do wykańczania cudzego ogrodu…. Kamień z serca, że to był tylko sen…. Choć teraz grzbietu nie czuję, a na myśl o korze sosnowej mam odruch wymiotny…. Ale sobota bez szefa to sobota zyskana….

piątek, 14 października 2011

Uwielbiam Pratchetta za….


14 października 2011

"Jak kto spadnie tak, że zaczyna gotować skrob, to jest już tak nisko, że karaluchy muszą się schylać, żeby na niego napluć."
"Jeżeli ludzie próbują cię zabić, to znaczy, że robisz coś, jak należy"
"Na tym właśnie polegał problem. Wampiry są zwykle bardzo miłe, do czasu, aż nagle, nie są."
"Nieważne, jak zła jest sytuacja, zawsze istnieje możliwość, by stała się o tę odrobinę gorsza."

Terry Pratchett "Łups!"

…. bez niego ten dzień byłby tragicznie spsuty. Tak był tylko lekko beznadziejny, ale za to z uśmiechem na pyszczku :)

czwartek, 13 października 2011

.

.
13 października 2011
Dzisiaj to był dzień pod tytułem "kompletna porażka"…. Obawiam się, że jutrzejszy będzie kontynuacją dzisiejszego pod nazwą "kompletna porażka. Reaktywacja"…..
…. nie mam siły ani ochoty na nic….
…. sytuacje ratuje niezawodny, najlepszy i w ogóle ulubiony Terry Pratchett. Teraz na tapecie jest "Łups!"…. Jutro jedzie ze mną, nie dam rady kolejnego takiego dnia przeżyć bez jakiegoś wspomagacza, a Terry będzie idealny.

środa, 12 października 2011

o głupim i szczęściu


12 października 2011
Chciałam cudu? Miałam cud!
Przez calutką imprezę nie spadła ani kropla deszczu! Jak pakowaliśmy już wszystkie graty do aut to przez 3  minuty kropiło i tyle.
No i kto ma farta? HA!
Wszystko się udało, adrenalina opadła i teraz czuję się jak skrupulatnie przeżuta i wypluta resztka. Jest mi zimno, mam dreszcze, wszystko mnie boli i jestem ledwo przytomna… A jutro i pojutrze muszę wbić się w mundur i prezentować godnie na jakichś głupich targach….

… w związku z powyższym chyba poszukam sobie zony, która będzie mi prasować koszule….

… a tak w ogóle to Pan Kot poluje na psi ogon, a ja w malutkim pudełeczku mam kolekcję zwierzątek z plasteliny, którą dziś dostałam od jednej dziewczynki! Dzieci to jednak bywają niesamowite….

… to leżę sobie dalej. Poleżcie sobie też, fajnie jest.

poniedziałek, 10 października 2011

o cudzie


10 października 2011
Cud pilnie potrzebny!
Jak w środę będzie lało i jak będzie brzydko to będzie dupa blada i w ogóle kicha.
Niech nie pada, prrrrrroszę! Choćby tylko do wczesnych godzin popołudniowych…

A w ogóle to poniedziałek jakiś taki zagoniony wielce jest, a ja roztargniona i jakoś tak bezmyślnie roztrzepana. Jak to jedna mała rzecz może skrzydeł dodać, a jednocześnie rozkojarzyć kompletnie…. Dziwnie tak. I miło dość. Hmmm.

…. a wino uderza do głowy i lekko szumi mi….

sobota, 8 października 2011

o adwokacie


8 października 2011
…. pada…. świeci…. pada…. świeci…. wieje…. pada…. świeci…..
oszaleć można… I z tego wszystkiego od rana raczę się kawami z adwokatem….
… a na stronie głównej blogaska nie widać najnowszych notek….
… no jak w taki dzień na trzeźwo, no jak?

Z serii rozmów o niczym. Występują P., ja, Pan Koza – maskotka, którą P. przywiózł m z Finlandii i która nie wiedzieć czemu od tego czasu śpi ze mną, a raczej ja z nią.
- to Ty sobie śpij, a ja idę na dyżur. Masz tutaj Pana Kozę do towarzystwa
- … nie chcę…. on śmierdzi
- no to co ja mam z nim zrobić?
- może go odwiozę?

piątek, 7 października 2011

o goferze



7 października 2011

… o szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny

i pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny…



Znaczy się szlag tafił piękną, polską złotą jesień. Nawet jak wróci to i tak już nie będzie taka złota, bo się liście pomoczyły i dupa blada, pora im pleśnieć. A mnie pora wygrzebać grabki – drapaczki i zbierać to opadłe badziewie… Ale to kiedy indziej, dziś mamy piąteczek, poza tym deszcz dzwoni przecież….



… gofra bym zjadła…..

czwartek, 6 października 2011

o chrapaniu i wózkach z nieboszczykiem


6 października 2011
Podobno faceci chrapią.
Podobno ja też, do tego jak drwal. Tak przynajmniej twierdzi P. Pewnie ma rację, bo powinnam już dawno naprawić sobie przegrodę nosową, ale strach przed spędzeniem nocy w szpitalu jest większy.
Dla niewtajemniczonych wyjaśniam, że lęk przed pozostaniem na noc w szpitalu wziął się stąd, że dziecięciem niewielkim będąc podsłuchałam rozmowę dwóch staszych pań, w poczekalni u lekarza, które opowiadały sobie różne szpitalne przygody i jedna z nich ze zgrozą i teatralnym szeptem opowiadała, że dla niej najgorsze jest w szpitalu to, że jak wiozą kogoś do kostnicy to kółeczka metalowego wózka terkotają po tej podłodze….
Małe Agnieszki wyobraźnię mają bujną, co zreszta zostało im do dzisiaj, więc wysnułam sobie mroczną wizję długiego korytarza z zieloną lamperią na ścianach, w którym nerwowo mrugają i brzęczą świetlówki pod sufitem, a środkiem tego korytarza jedzie wózek z nieżywym pacjentem, pchany przez ponurego pielęgniarza, nieboszczykowi spod prześcieradła wystaje palec do którego sznureczkiem przyczepiony jest numerek (jak byłam mała to wieczorem, kiedy rodzice myśleli, że śpię oglądałam hamerykańskie filmy kryminalne i mi się zakodowało), a kółka wózka terkotają złowieszczo…….
Wizja owa, jakkolwiek absurdalna, ale zapadła mi w pamięć tak silnie, że nawet teraz możliwość pozostania w szpitalu wzbudza irracjonalny strach….
… ale o czym to ja? A, o chrapaniu. No i przez tęże panią z poczekalni mam nadal zepsutą przegrodę nosową, chrapię sobie czasami, a P. mnie smyra po uchu, żebym przestała. I tak nam noce płyną.
Ale tejże nocy obudziło mnie chrapanie. Pomyślałam, że sobie małżonek pochrapuje, ale grzecznie spał obok, a chrapanie dobiegało od strony stóp…. Okazało się, że nasz Pies leżał sobie na pleckach, tylne łapy rozrzucone bezwstydnie na boki, przednie na sztywno wyprostowane, łeb przerzucony przez krawędź materacyka i koncertuje….. Pierwszym odruchem było obudzić dziada, ale pomyślałam, że jak go obudzę to pewnie przystapi do poranno – nocnej toalety i zacznie ciamkać i memlać, co mnie do szału doprowadza…. I skończyło się na tym, że Pies chrapał donośnie, a ja spałam ze stoperami w uszach….
…. faceci…..

Za to teraz główkuję gdzie sobie w ogródku wetknąć sosnę żółtą…..
Piękną jesień mamy, nieprawdaż Drodzy Państwo?

sobota, 1 października 2011

.

1 października 2011
Za oknem szaleństwo. Szaleństwo błękitnego nieba, gorącego słońca, ciepłego wiatru i oszałamiające kolory przebarwiających się drzew. Cudna jesień.
Za to ja snuję się jak jakaś ponura zmora, bo wzięło i mnie coś zawiało z jednej strony… Głupie uczucie, jak z jednej strony głowy boli skóra, boli ucho, boli oko i nawet włosy mnie bolą…. Owinę się polarami, kocem, na bolące ucho założę opaskę i udam się na huśtawkę, bo to wstyd marnować tak pięknie rozpoczęty dzień. A na huśtawce…. A na huśtawce oddam się pochłanianiu wiedzy na temat spawania, lutowania, nitowania i takich tam innych rzeczy pasjonujących wielce….

….. a nalewka z mirabelek…. a nalewka z mirabelek jest zwyczajnie GENIALNA! Cofam więc te prośby, by w przyszłym roku mirabela nieobrodziła, bo też będę robić nalewkę!

środa, 28 września 2011

.

28 września 2011
Zawitałam w progi Lidla, albowiem gdyż mają oni takie bardzo smaczne ciasteczka z rozmaitych paproszków w wersji saute dla Kocura i ze spodem oblanym czekoladą dla mnie. No i przemierzając sklep ze swoimi ulubionymi ciasteczkami w koszyczku natknęłam się na całą ścianę bożonarodzeniowych mikołajków, czekolad, bombek i takich tam innych. Zastygłam, szybko przekalkulowałam co też my dzisiaj mamy za dzień, zmarszczyłam brew i sobie poszłam do kasy. Czy świat oszalał czy tylko mi się wydaje? Wrzesień mamy, halo! Sama nie wiem, może ten czas będzie tak szybko leciał, że jutro powinnam zacząć piec pierniczki coby na Święta miały kruchość doskonałą?

… czy te świąteczne wyrobiki aby się do grudnia nie przeterminują?…..

…. za to Magnus żurawinowy wyborny jest, zaprawdę!

poniedziałek, 26 września 2011

.

26 września 2011
Ach, ach jakżesz piękna Jura jesienią jest!
Weekend był genialny, ale teraz troche chodzę jak kowboj i nerwowo psykam przy siadaniu na twardym.
Bośmy z Dronką dosiadły rowerów i zwiedzałyśmy świat z dwóch kółek! Zacna wycieczka to była, zaprawdę, ale zad mój do dzisiaj wypomina mi zaznane krzywdy.
Za to na Górze Zborów biegało stado kóz, a ja wykazałam się odwagą i weszłam do jaskini w której mieszkają pająki! Wg przewodnika jadowite! Nie wierzę mu za bardzo, ale na wszelki wypadek nie rozglądałam się zbytnio na boki i na sufit….
A koza w ogóle to ma poziomą źrenicę! Dronka z politowaniem na mnie zerkała jak się fascynowałam tą kozią źrenicą, ale cóż ja poradzę na to, że ja mieszczuch zgniły jestem, no cóż?
I przy tej cudnej pogodzie będę popołudnia spędzać w chaszczach robiąc inwentaryzację. I tam pewnie też będą pająki… Wielkie, obrzydliwe, z tłustymi dupskami, będą czyhać…..
ech… idę sobie futro powyrywać, pomartwię się jutro…..

środa, 21 września 2011

.

21 września 2011
Yo ho, yo ho a pirate’s life for me!
Ech odwołali mi dyżur, słońce wyszło i całażem w strachu, że się rozmyślą i usadzą w pokoju za kratami….
Choć tak naprawdę nie wiem co z tak uroczym popołudniem mam zrobić…
Konwalijki sobie posadzę. Tak….

poniedziałek, 19 września 2011

sobota, 17 września 2011

o kogucie


17 września 2011
Zaczęło się rykowisko. Byki pewnie po kniejach tęsknie stękają i groźnie porykują, a inne zwierzątka żal za dupki ściska, że rykowiska nie mają.
Kogut mojej sąsiadki też ma ….. no jeszcze nie wiem co on ma…. na pewno nie ma zdrowego gardła.
Tuż po powrocie z gór, wcześnie rano obudził mnie dziwny dźwięk. Najpierw myślałam, że Kocurowi się coś śni i sobie jęczy, ale cichutko posapywał z nosem wtulonym w moje ramię, więc Pablus… Ale zaraz usłyszałam z pokoju obok mlaśnięcia jakby krowa nogę z błota wyciągała – znaczy się pies odbywa poranną toaletę, to nie on.
Po czym okazało się, że to kogut sąsiadki! Zawsze piał, tak zwyczajnie, jak to kogut. A od jakiegoś czasu się spsuł i wydaje takie jęczące dźwięki. Może go coś boli? A może kury też mają jakiś swój okres godowy? No w każdym bądź razie jak go słyszę to mi jakoś smutno, bo bardzo żałośnie mu to pianie wychodzi. Jak to ma być na zachętę dla kur to ja mu długi celibat wróżę…..

środa, 14 września 2011

.

14 września 2011
Aaaaaa!
Jestem zaskoczona jak drogowiec w zimie.
Sobie siedziałam i sobie pomyślałam "a sprawdzę sobie kiedy zaczyna mi się szkoła…. śmiesznie by było gdyby zaczęła się juz teraz… ha ha ha"…..
No i proszę, się zaczyna. W ten weekend.
A ja? A ja jestem w dupie ze wszystkim, nie mam oddanego indeksu, nie mam zaliczonych praktyk, mam zaplanowane najbliższych fafnaście weekendów i w ogóle jest pięknie.
Ha…. Ha…. Ha…. Bardzo k..a śmieszne, chyba sobie boki pozrywam….
ARGH.

wtorek, 13 września 2011

O Kocie Panem zwanym


13 września 2011
Pan Kot jest już bez wątpienia Panem Kotem, co zostało dziś potwierdzone podczas wizyty u weta.
Kot zachowywał się nad wyraz dzielnie, przy czym większość czasu przespał na moim ramieniu. Ja nie wiem, dziwny jakiś.
Pamiętam jak kiedyś niechybnie zabrałam małą Plamę owiniętą kocykiem, bez transportera i pamiętam jak ślady pazurów miałam prawie wszędzie. A to małe stworzenie trochę sobie powyglądało, trochę popiszczało, aż w końcu zasnęło. A w gabinecie zamiast odwalic scenę paniko – histerii spokojnie turlało sobie strzykawkę. Dziwne. Ale mam nadzieję, że tak mu zostanie….
Jak zaprzyjaźnione borsuki mi doniosły, mirabelki obecnie występują w Cieszynie i okolicach! Mam nadzieję, że nie wrócą szybko na Łysą :)
No i tak o. Za to następny łikend szykuje się wielce obiecująco :)

poniedziałek, 12 września 2011

o powrotach i prądzie


12 września 2011
Powroty z urlopu są do dupy.
Zwłaszcza jak o 6:58 na biurku znajduje się rachunek za prąd z terminem płatności do wczoraj, nadpłatą 91 zł (to akurat miłe) i zwiększeniem prognozowanego zużycia na najbliższe pół roku o ponad 100 kWh w miesiącu…. Skoro było tak wyprognozowane, że mi nadpłata wyszła, to po kiego chcą mi dowalić dodatkowe ponad 100 kWh na miesiąc? To jaką wielką ja będę miała potem nadpłatę? Czy jak mi się te nadpłaty skumulują to będę miała prąd za darmo? Ja nie ogarniam tej kuwety. Idę sobie z tego wszystkiego futro wyrwać, zużyję trochę tego prądu, którym mogę teraz szastać na prawo i lewo….

niedziela, 11 września 2011

o dupie Maryni jako takiej


11 września 2011
No i skończyło się rumakowanie.
Dziw nad dziwy, bo wcześniej, SAMA, bez rewolweru przytkniętego do skroni albo pod groźbą zrzucenia na mnie pająka, wróciłam do domu z Taterów. Jakoś nie Tatr chyba potrzebowałam w te wakacje. Choć w wyjeździe jak dla mnie to nie góry grały pierwsze skrzypce, a możliwość pobycia sobie w towarzystwie Dronki. Tego mi mało, gór wystarczy na ten rok, bo nie planuję powrotu w Tatry w tym roku. Za to nad morze i owszem!
No a po powrocie jak to po powrocie, zrobił się chaos w domu, który teraz próbuję ogarnąć i jakoś mi średnio idzie.
W skrzynce mailowej czekał na mnie mail od Ukraińca dla którego jestem całym światem i już nie może się doczekać kiedy mnie zobaczy…. Hmmm, teraz siedzę i się zastanawiam skąd mnie ten Ukrainiec wytrzasnął. I mam nadzieję, że go nie spotkam w październiku. Choć tak głębiej się nad tym zastanawiając mogłabym go wykorzystać do przekopania mi tego cholernego ogrodu. Skoro jestem dla niego całym światem, to na odrobinę poświęcenia powinno go być stać…. A potem zrobić smutną minkę i trzepocząc rzęsami westchnąć, że jednak nie jesteśmy dwiema połówkami tej samej pomarańczy…. Pomyslę o tym później.
Za to odkąd jestem w domu oglądałam dwa straszne filmy. Najpierw w piątek całkiem przez przypadek zaaplikowałam nam "Transformersów", gdzie kosmici byli albo samochodami albo aotorobotami, choc przesadzili trochę, kiedy z jednej osobówki robił się robot, który był wielkości 5 TIRów…. Taaa, skąd on nabrał nagle tyle materiału do takiego wzrostu, skoro potem całkiem zgrabnie zmieniał się znów w osobówkę. Poza tym kosmiczne roboty mówiły po angielsku.
A wczoraj obejrzeliśmy Bonda. Cienki był bo nie grał Sir Thomas Sean Connery, a w Bondzie to była w zasadzie jedyna atrakcja… Choć na szczęście wczorajszy Bond nie miał kaloryfera na brzuchu…. Za to miał podręczny zestaw reanimacyjny w skrytce samochodowej i pięć minut po tym jak prawie nie żył wymuskany i odprasowany usiadł do kart…. Może powinnam taki mieć w szafce w pracy…. I sztylet w długopisie, tak na wszelki wypadek.
Aleeeee…. Ale przypomniało mi sie, że te filmy to i tak nic w porównaniu z filmem jaki zaserwował nam Kocur w Łebie. "Być jak John Malkovich"…. Łoj.
No a teraz powoli zacznę robić się na bóstwo, bo jadę w odwiedziny do Kota Łobuza. Przecież nie pokażę się mu jak ostatni wycieruch…

sobota, 27 sierpnia 2011

.

27 sierpnia 2011
Matko, zabiję kiedyś Pana Kota i z żalu się zapłaczę, ale potwór jeden wlazł dziś przed 6 rano na śliwkę i darł ryja tak, że wzięłam i wstałam. Na dobre mi to wyszło niby, bo przed dyżurem zrobiłam dwa prania i z letka ogarnęłam chałupę przed wyjazdem. Ale wstawanie w sobotę o tak nieludzkiej porze, wcale nie na budzik, a na Pana Kota to naprawdę jest lekka przesada…
Jest 09:43 a na dworze upał nieziemski…. Jak ja przeżyję ten dyżur wypełniony robieniem dokumentacji z zamówień publicznych? Sama nie wiem….
Plusem tych upałów jest to, że wieczory są genialnie ciepłe i wczoraj po dyżurze zaległam w ogródku z piwem i siedziałam dość dłuuuugo, Kicur zdezerterował wcześniej, bo gryzły komary jak szalone, a ja zostałam z piwem, szalejącym Panem Kotem – Kocim Psychopatą, bandą krwiożerczych komarów i Pablusem, o którym nie wiedziałam, że tam w ogóle jest…. Dobry to był wieczór.
A za 24 godziny będę pomykać już nad morze!!!!!

czwartek, 25 sierpnia 2011

.

25 sierpnia 2011
… dziś jest już czwartek! CZWARTEK!
….już czuję morski wiatr we włosach i posmak ryby na języku…..

środa, 24 sierpnia 2011

.

24 sierpnia 2011
Czy ktoś może wyłączyć to cholerne słońce?!?!?!?!?
Ja rozumiem, że jest lato, ale naprawdę siedzenie w nieklimatyzowanym biurze i zajmowanie się zamówieniami publicznymi, kiedy powietrze jest tak gęste, że mucha latać nie może, to naprawdę średnia frajda jest.
Jakbym mogła to rozebrałabym się i po pracy paradowałabym w stringach i tylko stringach, bo nawet stanik mnie denerwuje, ale chyba jednak nie wypada. Choć jak podzieliłam się swoją uwagą z kolegą to wykazał entuzjazm…. Ale chyba jednak nie wypada i już. A szkoda.
Poza tym z racji tego, że powietrze stoi to jakby mniej się go wdycha i od rana mam wrażenie, że nie mam czym oddychać i mi słabo i mdłości mam.
W miarę wzrostu temperatury wzrasta poziom mojej agresji wobec wszystkiego i wszystko doprowadza mnie do szału.
Generalnie powinnam siedzieć SAMA w pokoju, w tych cholernych stringach i z kartką na drzwiach "NIE DRAŻNIĆ".
No to, jak prawdziwy polaczek se pomalkontenciłam. Wcale mi nie lepiej.
Za to Pan Kot traci swój dziecięcy wyraz twarzy i budzi się w nim pantera. Poluje na mnie, poluje na Kocura i nawet na Psa poluje. Wczoraj upolował psia łapę czym Psa wprawił w osłupienie. Nas zresztą też, bo jedno nadepnięcie na Pana Kota ową łapą skończyłoby się mokrą plamą z kota. Odważny takiż czy głupi? Obstawiam to drugie. Niestety. No i chyba Pan Kot to kot, bo jakoś tak mu spod dupki patrzy….
I w tym wszystkim jeszcze na dodatek coś się z blogasem porobiło i wszystko jest w kolorze tła…. Znaczy się nie ma tak jakby niczego napisanego….. Jak przy tej notce nie wróci to podejmę kroki interwencyjne. Napisałabym Wam, że wystarczy kliknąć ctrl+a, ale przecież i tak nie zobaczycie…..
Ech….
I kawa mrożona z mmsa powoduje tylko ślinotok, niestety chłodu nie daje….
No to popracujmy dalej….

wtorek, 23 sierpnia 2011

.

3 sierpnia 2011
Dziś na obiad będą langosze… Znaczy się takie placki węgierskie, których nie zdążyliśmy zjeść na Węgrzech :(
A pyszne są wielce, że ho ho! No i dziś Kocur zamierza je popełnić na obiad!
A tak jeszcze przy jedzeniu węgierskim pozostając to nastawiałam się na jedzenie, które wygryzie mi paszcze i po którym będę ziać ogniem, a tu …. w trakcie całego weekendu najostrzejsze co zjadłam to nabyty na polskim Orlenie w Cieszynie w drodze powrotnej hot dog z sosem kebab. Kicur poszedł mi po hot doga i wziął z sosem kebab, bo ketchup był tylko pikantny, musztarda też, poza tym średnio lubię, czosnkowego On nie chciał, a kebab wydawał się najbardziej neutralny. No i wypalił paszczę jakby był bardzo węgierski…. Takie to dziwne są przypadki.
A dzis mamy wtorek i już wyczuwam pomału aromat smażonej ryby i zapach morza……

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

.

22 sierpnia 2011
Budapeszt jest piękny. Weekend tylko wyostrzył apetyt na dłuższy pobyt w tym mieście. Ale tak całkiem urzekło mnie niewielkie miasteczko Szentendre. Jest cudne. Maleńkie, wąskie uliczki, pełno kawiarni, restauracji, zielonych podwórzy, Dunaj i klimat sprzyjający leniwemu spędzaniu dni i wieczorów.
Generalnie wyjazd był udany wielce, a upał 38 stopni w cieniu tam nie doskwiera tak jak u nas.

A teraz…. A teraz odliczam dni, godziny, minuty do niedzieli…. I już się doczekać nie mogę. Przetrwać tylko ten tydzień pracy, tydzień dyżurów…. Jeśli ktokolwiek przeszkodzi mi w tym wyjeździe to bez wahania zaduszę, zamorduję, oczy wydrapię.

czwartek, 18 sierpnia 2011

.

18 sierpnia 2011
Pan Kot jest albo bardzo głupi albo bardzo dzielny. Albo jego odwaga zakrawa na głupotę. W każdym bądź razie wczoraj walczył w trawie z całym światem dwa metry od Pablusa, którego mimo wszystko panicznie się boi. Pablus chyba też się boi, bo zdziwiony obserwował Pana Kota i jego baraszki, a po dobrych kilku minutach przystąpił do prób zaprzyjaźniania się, w postaci podskakiwania na sztywnych łapach, machania ogonem i piszczenia. Tego jednak już było za dużo dla Pana Kota, który czmychnął pod stertę drewna. W sumie racja, pies, którego głowa jest większa niż cały kot, podskakujący i wydający dźwięki też by mnie przeraził.
Pies odszedł, Kot wrócił, sytuacja się powoli normuje.
Za to wczoraj poruszałam się kawałkiem autostrady A1. No ładna droga, nie powiem. Ale krótka i dość jednak daleko od domu, więc na przejażdżki raczej tam jeździć nie będę.
Za to dziś czeka mnie pakowanie nerwowe przed węgierskim łikendem. Podobno w Budapeszcie ma być ciepło, ponad 30 stopni. Umrę jak nic.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Pan Kot


15 sierpnia 2011
Znalazł nas wczoraj Kot. Ja siedziałam na dyżurze, Kocur szedł do mnie i wtedy rozległo się miauczenie. Okazało się, że miauczał mały kotek pod świerkiem. O ile na początku nie chciał wyjść tak o 20 razem dotarliśmy do domu. Ja i Pan Kot. Pan Kot mieszka chwilowo w drewutni sąsiada.
Pan Kot jest piękny. Jest malutki, robi cały czas miau, jak się z nim bawię to mruczy rozkosznie i ma śliczne, maleńkie czarne stópki….. Pan Kot, o ile nie zechce postapić inaczej to będzie mieszkał w ogródku.
No bo jak wyrzucić albo oddać Kota, który na nas zamiauczał?
Ech, ledwo suczki się pozbyłam to Kot nas znalazł…..

piątek, 12 sierpnia 2011

.

12 sierpnia 2011
Już w poniedziałek, gdzieś tak podskórnie czułam, że ten tydzień to dobry nie będzie.
Ale piątek przeszedł sam siebie i teraz zapomniałam jak się nazywam, oczy podtrzymuję łyżeczką do herbaty ….. tak, nie wypiłam dziś ani grama herbaty, smutne…. i zaraz się porzygam ze zmęczenia.
Machnęłam dziś ot tak trzy ogłoszenia przetargów. Od zera. Jedyne co mi wychodzi to stukanie w klawisze, bo od 12 godzin nic innego nie robię.
Jak mam na imię?
Przez to wszystko musieliśmy rocznicę ślubu przesunąć o dwa dni. Dziwne, jak do tej pory był czas na jakieś obchody raczej mnie to średnio obchodziło, a w tym roku mi żal, że spędzę ten dzień na dyżurze…..
Pomyśle o tym kiedyś indziej, dziś mnie myślenie zwyczajnie już boli. Jak wszystko. czuje się jaky mnie słoń najpierw przeleciał a potem odchodząc na mnie splunął i potem pogardliwie nadepnął. Nienajlepiej się czuję….
Ale mam nowe patki do munduru w torebce… Jutro się z tego ucieszę, dziś nie mam siły.

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

.

8 sierpnia 2011
Świat stanął na głowie! Jest mój tydzień dyżurów i pada! Ja naprawdę chciałam, żeby była pogoda, bo już mam dość pleśni…. A tu proszę, siurpryza taka….
W samą sobotę spod drzewa zostało zebrane 85 kg, słownie 8dziesiąt pięć kilogramów! mirabelek….
Nalewka stoi na parapecie. Z jednego kilograma, żeby nie było!

czwartek, 4 sierpnia 2011

.

4 sierpnia 2011
Mirabelki to podstępne istoty.
Najpierw zachwyciła mnie pięknymi kwiatami. Stała sobie taka mirabela obsypana białym kwieciem jak ta nie przymierzając panna młoda i zachwycałam się nią zdecydowanie bardziej niż jakąkolwiek panną młodą.
Potem była sobie cichutko i grzecznie, stała, nie przeszkadzała, liściem nie śmieciła, no bardzo dobrze wychowane drzewko to było.
A teraz? A teraz kilogramami każdego dnia zbieram te cholerne śliwki, powidła robię, przymierzam się do nalewki, rozdaję te małe tałatajstwo na prawo i lewo i po skosie i kurna nic nie ubywa!
Spada to jak głupie, a na gałęziach wcale ich nie mniej. Kicam pod tym drzewem z wiadereczkiem, wokół kica Pablus, który próbuje aportować śliwki z wiadereczka, spadają na nas nowe śliwki i tak nam wieczory mijają.
Zaczynam wietrzyć jakiś podstęp i powoli przekonuję się do myśli, że to sąsiad mi złośliwie te śliwki podrzuca ciemną nocą, bo żeby AŻ tyle ich produkowało jedno małe drzewo?!?!?!?

No i tak o.

Przed chwilą w radyju podali, że wybory będą 9 października. Polska będzie musiała obejść się bez mojego cennego głosu, bo wtenczas właśnie zamierzam bawić się na Ukrainie. Trudno świetnie, Prezydent mógł to najpierw sprawdzić, a nie tak termin sobie ogłosić bez konsultacji…

Dziś w celach towarzyskich udajemy się do Częstochowy… Może przy okazji wstąpię na Jasną Górę zapalić świeczkę w intencji, żeby mirabela nie zakwitła w przyszłym roku?

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

.

1 sierpnia 2011
Nie ma co gadać, było zacnie.
Ale najbardziej rozbroiło mnie, rozmiękły mi kolana, wpadłam w zachwyt i ślinianki się przepracowały  kiedy zakosztowały w jedzeniu serwowanym przez nich:

http://www.fratellisossi.pl/

Klękajcie narody, palce liżmy, ściany mazajmy!
Szuba fratelli powaliła mnie na kolana, a nad zupą – kremem czosnkowym najzwyczajniej w świecie się rozpłynęłam….
Jak będę miała ochotę na nicnierobienie w pięknych okolicznościach przyrody połączone z grzechem obżarstwa pojadę do Głuchołaz!
Zamelduję sie w Hotelu Sudety i żywić będę się we Fratelli Sossi! O!

A Łysa Góra nadal w pleśni i zgniliźnie…..

Zaczynam walkę z mirabelkami! Będę mieć pierdylion słoiczków z powidłem kwaśnym że ho ho|!

piątek, 29 lipca 2011

.

29 lipca 2011
Jadę poszukać sensu tego pleśnienia/pleśnięcia w Góry Opawskie.
Mam nadzieję, że tam jest lepiej. A jak nie…. A jak nie to się zakopię w łóżku w hotelowym pokoju z butelką wina i nowo nabytą książką o moim ulubionym Inkwizytorze Mordimerze. Taki mam oto chytry plan na łikend.
Bez sensu to wszystko, boćki sie gromadzą podejrzanie na łąkach, a pomidory na krzaczku pękają od nadmiaru wilgoci….
hmm…. a jak ja wcale nie spleśnieję tylko pęknę? No nic, pomyślę o tym jutro.

czwartek, 28 lipca 2011

.

28 lipca 2011
A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? – spytał Krzyś ściskając Misiowi łapkę -
Co wtedy?
-Nic wielkiego – zapewnił go Puchatek – posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam.
Kiedy się kogoś kocha to ten ktoś nigdy nie znika tylko siedzi gdzieś i czeka
na Ciebie.

wtorek, 26 lipca 2011

.

26 lipca 2011
Mam muchy w nosie, muchy w tyłku, w innych otworkach pewnie też mam i czuję musze larwy gdzieś pod trzustką.
Nic tylko wziąć i się zastrzelić. Albo przeczekać.
Jeszcze nie podjęłam decyzji co z tym zrobić.

poniedziałek, 25 lipca 2011

.

25 lipca 2011
Akcja „Bezdomna suczka” znalazła swój finał i dziś na kolanach własnych
odwiozłam gadzinę do docelowego domu. Pozostało mi kilka kłaczków psiego
futerka na polarze i lekki zapach mokrego psa na dżinsach.
A poza tym pada, siąpi, mży, leje. A ja? A ja powoli zaczynam pleśnieć…
Mam nadzieje, że jutro obudze się, przetrę oczka  i przywita mnie czyste niebo, a przynajmniej takie bezopadowe. Bo od środy zaczyna się pasjonujący czas – do 15-stej w biurze, po 15-stej w krzakach…. Inwentaryzacji mi sie zachciało…..

sobota, 23 lipca 2011

.

3 lipca 2011
Wczorajszy wieczór, tuż przed 23. Na dworze ciemno i mokro, bo cały czas pada.
Pablus zamiast spać kręci się i daje do zrozumienia, że chętnie wyszedłby na dwór. Już prawie śpiąc słyszę przemówienie Kocura do Pablusa:
……. tak, tak, ja wiem, że Ty zamiast spać chciałbyś jeszcze pokorzystać z tej dobrej pogody i jeszcze sobie pomoknąć……

Pablus jest chyba jedynym stworzeniem w domu, które cieszy sie z tego jak jest mokro, brzydko i błotniście. Zamiast chować sie przed deszczem to siedzi w kącie ogródka, gdzie ma już wydepatną trawę i różowe maziste błoto, od dołu nasiąka błotem, od góry nasiąka deszczem, a potem wygląda i pachnie jak bura ściera do podłogi…. I jest wtedy bardzo szczęśliwym psem.

Na południu jest pogoda, bo Dronka pojechała w góry sama. Przyczyn mojego "niepojechania" omawiac nie będę, bo nie znam aż tak brzydkich wyrazów by móc to opisać. I dupa. Siedzę na dyżurze.

czwartek, 21 lipca 2011

.

21 lipca 2011
Rozmowy przy robieniu prania.
Ja segreguje rzeczy do prania, Kot napełnia szufladkę proszkiem i płynem do płukania.
Ja: dlaczego dajesz tak mało tego płynu do płukania?
Kot: jak to mało, przeciez pranie potem pachnie!
Ja: ale będę miała ostrą i szorstką bluzę….
Kot: …. ale Ty będziesz łagodna….

…… yyyyyyy, że jak?

Południową Polske uprasza się o niewychodzenie z domu w weekend i gromadzenie piasków celem umacniania wałów. Jedziemy z Dronka w góry, wietrzę kataklizm pogodowy….

wtorek, 19 lipca 2011

.

19 lipca 2011
Mam wrażenie, że na żółtej, z letka już wyblakłej, tabliczce, wiszącej na furtce,
zamiast napisu „UWAGA ZŁY PIES” i sylwetki przyczajonego owczarka niemieckiego
(tak, wiem mam całkiem nieprzyczajonego goldena, a jedyne złe w tym domu to ja)
wszelkie okolicznie wywalane psy widzą napis „TAK, TAK BIEDNY, WYRZUCONY
PIESKU, WEJDŹ W NASZE PROGI, A MY CIĘ NAKARMIMY I KOCHAĆ BĘDZIEMY I NIE
OPUŚCIMY JUŻ NIGDY”…

W każdym bądź razie zwiększyło nam się stado domowe o suczkę rasy miks. Jakieś
dwa miesiące temu znów jakiś dupek wywalił psa, który był tak przerażony jak
widział człowieka, że podkulony ogon wychodził mu pod gardłem. Ale chyba
koczowanie w krzakach i życie bez ludzi mu zbrzydło i przeniósł się bliżej
domów. Oczywiście do naszego ogródka, bo mamy bramę z dużą szparą. No i jest
sobie w ogródku. Na początku tylko był i pozwalał się karmić, teraz jesteśmy już
zaprzyjaźnieni na śmierć i życie, tylko ja i Kocur dostąpiliśmy zaszczytu
głaskania psa. Dom dla psa już się znalazł, ale jest problem bo psa nikt inny
oprócz nas dotknąć nie może. rozpoczynamy kolejny etap kuszenia zwierza, czyli
wizyty przyszłej właścicielki uzbrojonej w pachnący kabanos….

Wczoraj wieczorek siedząc w ogródku w pewnym momencie miałam wrażenie, że zwariowałam,
bo miałam trzy psy, z czego jeden był zajęty żebraniem o kawałek sernika, drugi
próbował wąchać pierwszego pod ogonem, czego pierwszy sobie nie życzył,
próbując jednocześnie żebrać i uciekać, a trzeci Pablusem zwany próbował
gwałcić drugiego, który mu się wymykał goniąc żebrająco – uciekającą suczkę…. I
to wszystko na moim małym ganku na którym były rozłożone dwa leżaki i stał stół….

A czy ja już mówiłam, że oddałam telewizor za 20 świeżych jaj prosto od kury? No
i tak o.

środa, 13 lipca 2011

.

13 lipca 2011
Dziś imieniny Bonawentury….
Jak się to zdrabnia? Bona? Wena? Tura?
Intrygujące, zaiste. Na dyżurze wszystko może być intrygujące…..

sobota, 9 lipca 2011

.

9 lipca 2011
Wychodzi na to, że wredna suka ze mnie. I że NIE LUBIĘ zwierząt.
Kot do dziś wypomina mi, że oddałam suczkę do schroniska tylko dlatego, że szczekała. Gówno prawda, przede wszystkim dlatego, że nie możemy miec dodatkowego psa, bo za dużo by z tym wszystkim problemów było, a jej nocne szczekanie tylko decyzję o wykonaniu tego przykrego telefonu przyspieszyło.
I Kot wypomina mi, że nie zatrzymałam się przy piesku chudziku, który biegał przy ekspresówce i jak wracaliśmy to piesek już nie biegał a leżał przejechany. A gdybym się zatrzymała i zabrała go z nami to by pewnie żył…. Pewnie krótko, bo po przywiezieniu do domu pewnie Inka odgryzłaby mu głowę….
I teraz znów się okazało, że nie lubię psów, bo z premedytacją wywaliłam dziś z ogródka psa sąsiadów i zablokowałam mu możliwość przełażenia do nas kiedy tylko ma na to ochotę. A to dlatego, że pies zrobił sobie sraczyk na mojej grządce. To jakoś przebolałam,zagryzłam zęby i było dobrze. Ale jak dziś znalazłam psie gówienka na ganku, pod leżakiem na którym sobie lubię odpocząć, na którym jem obiad, na którym sączę wieczorne piwo, to stwierdziłam BASTA. Sranie na grządce jestem w stanie wybaczyć, latryny na ganku już nie.

A tak z innej beczki, to winniczki przystąpiły do składania jajek (z jajek się biorą, nie?). W każdym bądź razie wszędzie pełno winniczków, co siedzą sobie w wygrzebanych dołkach i składają jajka w stożek. O stożku wczoraj mi powiedziały dzieci. Naprawdę ignorantka ze mnie, bo nigdy nie zastanawiałam się jak rozmnażają się ślimaki… Przyjęłąm wersję Sapkowskiego, że z ślimaki z liściów mokrych się legną, bo nie ma ślimaków i ślimakowych, są tylko liście. A tu proszę, jajka, dołki….. Takie to ślimacze sprawy!

czwartek, 7 lipca 2011

.

7 lipca 2011
HA!
Ptasie mleczko dziś zostało otwarte, wczoraj byłam twarda! A dzis zjadłam tylko 2….
Ale…. Ale nie o tym miało być, a o tym, że świeci!
Normalnie wczoraj ołowiane niebo i ponurość okrutna za oknem, a dziś błękit nieba i znów wynosiłam na szufelce wścibskie słońce z kuchni.
Znów czuję, że jest lato! Jasne spodnie, cieniutka bluzka, rozwiany włos, błękitna bransoletka na nadgarstku i uśmiech w oczach.
Wprawdzie coś się chmurzy, ale miało mnie obudzić prawie bezchmurne niebo i obudziło.
Dziękuję mój Czarodzieju Dobrej Pogody :*

środa, 6 lipca 2011

.

6 lipca 2011
A czy wczoraj zarejestrował ktoś, że był dzień łapania za biust?!?! Ja
byłam w błogiej nieświadomości, całkiem niezainteresowana swym biustem, na
szczęście czujny Kot się zorientował wieczorem późnym i uczciliśmy ten dzień
godnie.
A co z dzisiaj? Dzisiaj za co łapiemy? Ja póki co za robotę…. Się łapię….

…. nawet wielbłąd czasem pije, a ja mam przerwę.
W szafce, na dolnej półce, tuż przy mojej lewej nodze stoi zapakowane pudełeczko ze śmietankowym ptasim mleczkiem Wedla. Stoi sobie i kusi, nęci, prowokuje. A ja próbuję dzielnie się mu opierać…. Żeby nie mysleć o łakociach zjadłam przed chwilką kanapkę z wędzonym łososiem. Ale średnio pomogło.
W nagrodę jak dziś go nie otworzę, zjem sobie kruche rureczki, które czekają na mnie w domu….

Oszukuję samą siebie, bo wiem, że jak otworzę to pudełko to po powrocie do domu i tak zjem rureczki….
Pffff, wiem, nie mam silnej woli. Ale jeszcze chwilkę się poopieram.

czwartek, 30 czerwca 2011

.

30 czerwca 2011
Dziś moja 8 letnia chrześnica powitała mnie słowami "cześć ciocia"….
Jestem stara. Zaraz będę mieć zmarszczki i takie tam.
Stara, pomarszczona ciotka.
Pięknie, k..a, pięknie!

wtorek, 28 czerwca 2011

.

28 czerwca 2011
Jakaś taka wypluta po tych Bieszczadach jestem.
Było cudownie, żal ścisnął 4 litery jak trzeba było wracać, ale jakoś mi po nich smutno i ponuro i czuję się jak taki mały balonik, któremu ktoś zabrał powietrze.
Miałam sobie akumulatory naładować, ale najwyraźniej prostownik był jakiś nie taki jak trzeba.
Może to przez to, że w Bieszczadach zawsze mi jakoś smutno. Chodząc po nieistniejących wsiach, patrząc na groby zakopane głęboko w lesie, z dala od wszystkiego jakoś mi nostalgicznie. Smutne to wszystko.
W głowie brzeczy cichutko "Piosenka dla Wojtka Bellona", z półeczki uśmiecha się do mnie nabyty Bieszczadzki Anioł, a ja siedzę jakaś taka nieswoja.
Wampiry mnie już znudziły, nie mam pomysłu na to co będę czytać na dyżurze.
Za oknem wieje jakoś tak przejmująco….
Czy mógłby mnie ktoś przytulić? Albo kopnąć w dupsko, tak na rozruch? Tylko delikatnie, bo przecież nie można kopać mocno małych, sflaczałych baloników…

wtorek, 21 czerwca 2011

.

21 czerwca 2011
Zamiast zająć się pakowaniem, szykowaniem i milionem spraw ważkich z serii "jutro wyjazd więc trzeba się przygotować" ja tuż przed 18-stą udałam się poleżeć w wannie, co zajęło mi znaczną chwilę, bo zaległam w tej wannie z książką i trudno było mi się oderwać, potem zajęłam się depilowaniem nóg, ale że szybko mi się znudziło to wróciłam do książki, którą to przed chwilą skończyłam. Profilaktycznie nie zaczynam kolejnego tomu, bo przepadnę z kretesem…
A przygotowania leżą. I kwiczą. I nie chce mi się zmieniać tego stanu rzeczy, kwiczenie zagłuszam SDMem….
W ogóle to coś mnie użarło w kolano i mam boląco – swędzącą gulę na kolanie, a w niej zapewne groźny jad lub jaja lub larwy albo coś strasznego……
No nic to, z lekka zmęczona, z częściowo wydepilowanymi nogami i generalnym chaosem wokól jutro jadę na spotkanie z Bieszczadzkimi Aniołami, niech znów musną skrzydłem :)

http://marczelllo.wrzuta

poniedziałek, 20 czerwca 2011

.

20 czerwca 2011
Jessssu, co to była za dzień!
Byłam w góach. Było pięknie, było straszno.
Trasa piękna, pewnie bez chmur piękniejsza ;)
Ale ja ją zapamiętam przede wszystkim jako kilkugodzinną walkę z samą sobą. Z moim Organizmem, który pokazał mi, że niewielka rewolucja, którą drań jest mi w stanie ot tak zafundować, będzie sprawiać, że Umysł będzie zadawał mi tchórzliwe pytanie "czy my aby drogi Agulcu damy radę?" No bo….. Dorośli jesteśmy, owijać w bawełnę nie będziemy (najwyżej się op…li dechami i ch.j*). Na szlaku owym dopadła mnie biegunka. Taka z serii "NIE MOGĘ CZEKAĆ JUŻ TERAZ NATYCHMIAST". Warunki komfortowe, z nieba z letka kapie, wszędzie mokro, toi toi jak na złość na szlaku nie poustawiali…. Uzbrojona w chusteczki skakałam sobie a to w wysoką (i mokrą, brrrr!) trawę, a to w kosówkę gęstą i mokrą, z każdą taka wizytą czując się słabiej i gorzej. Odwrotu nie ma, podejście zacne, cały czas ostro rwie w górę, a nieubłaganie zbliża się kres pasma kosówki…. Złorzecząc Organizmowi, starając się nie słuchać podszeptów Umysłu, myślałam sobie o Elwoodzie i jego zdobieniu terenu żółtym papierem. Elwood, wybacz, że akurat w takich a nie innych okolicznościach pewnie miałeś przeze mnie czkawkę! Ale za to myslałam o Tobie ciepło w przepięknych okolicznościach przyrody! W każdym bądź razie było średnio łatwo. Starając się nie zwracać uwagi na moje burczące jelita i jakąś podejrzaną słabość w nogach szeroko otwartymi oczami chłonęłam potęgę gór. Nie wiem czemu, ale tam było ją widać jakoś bardziej. U stóp grani Tatr Zachodnich, taka malutka, taka nieważna i taka zachwycona i przytłoczona Ich potęgą. A potem na grani, taka malutka, taka zmęczona, taka dumna, patrząca w dół, gdzie byłam parę godzin wcześniej…..
Ale….. Ale już zapomniałam jak cudnie jest wiosną w Tatrach. Tak, wiosną, bo tam jeszcze zawilce wielkokwiatowe kwitną, a zieleń jest tak cudnie świeża. I ten jedyny, niepowtarzalny zapach mokrych gór. Był deszcz, było słońce, były pędzące chmury, był zmarznięty deszcz, były wirujące płatki śniegu. Było pięknie. Przed nami nikt najwyraźniej nie szedł tym szlakiem, bo trzeba było przedzierać się wśród traw w poszukiwaniu ścieżki. Zresztą dopiero na sam koniec spotkaliśmy kilku turystów. A w góach NIKOGO.
Cudnie było. Dał mi ten wyjazd w kość, był długi, był męczący, a kłopoty jelitowe dołożyły swoje trzy grosze. Ale cudnie było.
A teraz… A teraz próbuję suszyć pranie między kroplami…..

* a to tak dla niewtajemniczonych, skąd te dechy i owijanie w bawełnę odsyłam tutaj
http://komixxy.pl/239483/Owijac-w-bawelne

sobota, 18 czerwca 2011

.

18 czerwca 2011
Ponoć jutro jadę w góry.
W których już trochę nie byłam.
I próbuję wykrzesać w sobie entuzjazmu choć odrobinę. I dupa.
Boli mnie ucho, boli mnie głowa, mam okres, nie podoba mi się pogoda, czuję się senna i zmęczona, zastanawiam się jak wsadzić nogi przyzwyczajone do lekkich sandałków w ciężkie buty na kilkanaście godzin, jak ja wstanę kilka minut po 3, po co ja to w ogóle robię, kijki trzeba znaleźć, czy warto zabierać kurtkę czy może nie, pewnie burza będzie, a wogóle to jakaś długa ta trasa, nie bardzo wiem w co się ubrać, herbata kawa czy może woda tylko na drogę, nie mam naładowanych akumulatorów do aparatu……
Ja pier….lę, najchętniej przełożyłabym siebie samą przez kolano i natłukła po gołej dupie, no bo ileż można wymyślać?!?!?!?
eeeee, do kitu z tym wszystkim.
Idę dalej czytać o wampirach, tam nie ma ani słowa o głupkach co dlaprzyjemności niby męczą się łażąc po górach….

poniedziałek, 13 czerwca 2011

.

13 czerwca 2011
Znacie takie dziwne ciasto, które najpierw się studzi, a potem się piecze, do którego dodaje się soli i octu? A potem polewa się rumem z cukrem, który wcale nie wygląda i nie pachnie jak rum, a jak adwocat? I takie do którego wrzuca się wszystko co się nawinie, łącznie z pokrojonym wafelkiem kakaowym, w czekoladzie do tego? A w efekcie powstaje pyszne ciasto, w którym wcale nie czuć ani soli ani octu, wafelki się jakoś tak wkomponowują, że proszę siadać, a rum co wygląda jak adwokat w smaku nie przypomina ani rumu ani adwokatu, ale jest pyszne!
No. Ja bym nie wierzyła, że owo ciasto się TAK DZiWNIE robi gdybym na oczy nie widziała.
Zna ktoś? Ja znam Dronkę i to Ona popełnia takie dziwne rzeczy. Tym dziwniejsze dla mnie, że popełniane mimochodem o 22:05…. Agnieszki o tej godzinie, zwłaszcza po pasjonującym dniu szkoleniowym, coś takiego ledwie ogarniają.
Poza tym szlifując bale do huśtawki pozbawiłam kuchnię i pół łazienki prądu w gniazdkach, a jak ten taki czarny prztyczek próbuje się podnieść to z szafki "tej od prądu" się błyska. Taka jestem zdolna.
I sikorki nie żyją. I nie mam odwagi ich stamtąd wydłubać, bo smutno mi jakby bardziej będzie, że one takie malutkie, takie nieżywe bardzo są…
Tak sobie myślę, że usiądę sobie na środku jak ta żaba piękna i mądra, no bo się nie rozdwoję.
I żałuję, że nie mam warkocza. Bo byłoby mnie za co ciągnąć w niedziele po tych górach….

środa, 8 czerwca 2011

ot, zagwozdka


8 czerwca 2011
Czy 20 minut to mało czy dużo?
Proste pytanie, a odpowiedź brzmi…. No właśnie…. Mało czy dużo?

niedziela, 5 czerwca 2011

.

5 czerwca 2011
Dziwnie jest….
Wczoraj miałam ostatnie zaliczenie w szkole i w zasadzie od wczoraj, od 14-stej mam wakacje.
I po dniu spędzonym w ogródku, malowaniu płotków, przesadzaniu roślinek, usiadłam sobie na leżaczku, nieśpiesznie zajadając truskawki i wgapiając się w różowiejące na zachodzie niebo, uświadomiłam sobie, że na najbliższe 4 miesiące mogę zapomnieć o projektach, o zaliczeniach, o egzaminach i że nic w związku z tym nie muszę. Błoga świadomość, lekka kwaśnośc truskawek na języku i coraz piękniejsze niebo sprawiły, że na pysku pojawił się błogi uśmiech.
Teraz tylko przetrwać ten tydzień na dyżurach… Będzie ciężko, bo dyżury są do 21…. I zapowiada się upalny tydzień. No ale nic to, damy radę :) Byle do 11 czerwca, potem…. witajcie wolne popołudnia!

czwartek, 2 czerwca 2011

.

2 czerwca 2011
Dziś rano wyrwałam się do lasu.
Jejku jej, jak mokry poranny las pięknie pachnie! Uświadomiłam sobie, że już dawno nie byłam w lesie ot tak, dla własnej, czystej przyjemności. Dziś też niby służbowo, ale jak szczeniak cieszyłam się z chwili wolności, łapiąc w nozdrza zapach mokrej ziemi, łapczywie wgapiając się w zieleń paproci i biel kory brzóz. Krótki ale intensywny spacer, całkiem sympatyczna rozmowa telefoniczna i jakoś lepiej widzę świat :)
Oczywiście jak na prawdziwą damę przystało do owego lasu udałam się w sandałach ;) Ale to dlatego, że las był trochę z zaskoczenia, a trochę dlatego, że mam rozwalone oba paluchy. Do tej pory był jeden, ten drugi mu widać pozazdrościł i też się zepsuł…. No i goniłam po tym mokrym lesie w tych sandałach, mocząc stopy rosą i ciesząc się tym jak dziecko, ale teraz boję się odkleić plasterki…. Bo się chyba popbrudziło dziecko na paluchach….
No i tak o.
A w domu czeka na mnie piec wymieniony…
Czyżby dzień dziecka mi się opóźnił? :D

sobota, 28 maja 2011

.

28 maja 2011
Najwyraźniej niebo zmęczyło się błękitem, a słońce postanowiło odpocząć.
W nocy przebudził mnie szum. Przez chwilkę nie mogłam się kompletnie odnaleźć. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to co słyszę to deszcz. Upewniłam się że Kocur cichutko śpi obok i uśpiona szumem z powrotem zasnęłam.
Rano padało nadal, teraz zresztą też pada. Może wygląda to ponuro, kiedy unoszę zmęczony wzrok na niebo spogladają na mnie ponure, ciężkie chmury, ale już odrobinę niżej wdzięczna zieleń chłonie wilgoć i cieszy się z każdej kropli. Konwalie znów wyprostowane na baczność, funkie uniosły dumnie liście, a dąbrowka rozłogowa zmęczona ostatnimi suchymi dniami pręży swoje łodyżki prezentując światu swoją fioletową główkę. Pod płotem zakwitły jakby rumianki. Nawet nie wiem kiedy to zrobiły, w tym codziennym zaganianiu przegapiłam nawet to, że tam rosły….
Soczysta zieleń trawy i widok zadowolonych roślinek na grządce jakoś wynagradza zwyczajną ponurość tego dnia..
I mnie cieszy ten deszczowy dzień. W spokoju, bez pośpiechu, choć ten byłby wskazany, dopieszczam projekt ogrodu, wprowadzam i nanoszę ostatnie elementy, ostatnie poprawki.
Jest sennie, jest spokojnie, jest dobrze.
A myślami biegnę w strone ukraińskich połonin…. Czyżby powtórka z zeszłego roku? Może się uda….

piątek, 27 maja 2011

.

27 maja 2011
Na kolanach laptop. Z lewej strony kubek z kawą. Z prawej strony zeszyt z notatkami. Już nie umiem się dziś niczego nauczyć :( Mam watę w głowie i piasek w oczach :(
A po pustej i zmęczonej łepetynie tłuką się na przemian:

http://w682.wrzuta.pl/audio/6Rig62tF50J/keith_caputo


http://kreatur.wrzuta.pl/audio/akvKOFoCYmq/marilyn_manson_-_tainted_love_hq

… choć akurat nie mam pojęcia czemu akurat to, bo tak naprawdę to uwielbiam, przepadam za wersją tą

http://www.youtube.com/watch?v=VnWXE62H8YY

… Choć jak już Marilyn Manson to musi być też to

http://w431.wrzuta.pl/audio/6RA30SPNUAl/merilyn_manson_-_21_-_the_kkk_took_my_baby_away_ramones_cover

… chyba pójdę spać… bo przeraża mnie to co mi po głowie chodzi….

P.S. Ale pomimo wszystko trzydzieści trzy, trzydzieści trzy…. czy jakoś tak :)

niedziela, 22 maja 2011

HA!


22 maja 2011
Dziś byłam niczym Tańczący Na Zgliszczach, Burzyciel Światów, Biały Płomień Tańczący Na Kurhanach Wrogów i Destruktor w jednym.
No ale dość o mnie.
Zawiedziona faktem, że jeden ewentualny koniec świata przespałam, a o drugim dowiedziałam sie po fakcie (gdyby ów fakt zaistniał), dziś zgotowałam mały armagedon mrówkom. Wyplewiłam resztę grządki, a w owej reszcie mrówki miały swoje lokale. No i się działo oj działo. Burzyciel Światów czyli jo, odziana w górę od bikini, krótkie spodenki i rękawice robocze (już na sam mój widok mrówki pewnie mdlały ze strachu), uzbrojona w motyczkę i grabki przystąpiłam do dzieła zniszczenia. Mrówek w zasadzie trochę mi żal, bo oberwały trochę rykoszetem, ale cóż, trza było imperium budować nie na mojej grządce, a wszystko byłoby okej. W każdym bądź razie mrówki biegały rozzłoszczone i niewiedzące osochodzi, ale szybko chyba sytuację opanowały, bo po kilkunastu minutach zapanował spokój. Jakiś widać mały armagedon im zafundowałam.
A teraz mam opalone ręcę, nad nadgarstkami biegnie granica opalenia, bo dłonie mam białe. Jak jakaś dama z czasów, gdzie się biegało w rękawiczkach i pod parasolka, bo słońce było fe. To nic, że od grzebania w ziemi dłonie mam poryte i poharatane z dziurą po wczorajszym grabieniu trawy…. Ale ta granica od rękawic wygląda powalająco! No widać taka jest cena bycia Niszczycielem.
Teraz zmęczona dziełem dokonanym udam się na odpoczynek, wszak nie codziennie coś się niszczy…
A w ramach niusów to jeden egzamin już za mną. Tak, oczywiście, że zdałam go na PIĘĆ, bo wszak uczyłam się do niego pilnie i w ogóle kujon i dziobak jestem. No.

piątek, 20 maja 2011

?!?!


20 maja 2011
To jutro ma być ten koniec świata? Nic nie pokręciłam?
MATKO JEDYNA!
A ja taka rozczochrana…..
I za cholerę nie zdąże do jutra ze wszystkim.
I do tego podobno o 6 rano, tak?
Jezu, w sobotę rano o 6?!?!?!? No naprawdę, nie można by trochę później, o jakiejś bardziej ludzkiej godzinie?!?
No sama nie wiem co z tym zrobić mam….
Grządki niewyplewione, trawa częściowo skoszona i całkowicie niewygrabiona, pies śmierdzi niewykąpany, łazienka czeka na sprzątanie. Dobrze, że wczoraj zdążyłam nogi wydepilować, w końcu koniec świata nie zdarza się codziennie, wypadałoby jakoś wyglądać… Wystarczy, że będę rozczochrana… No ale czego się spodziewać po mnie o 6 rano? Wszak wiadomo, że żadna ze mnie Królowa Poranka ani Pożeraczka Świtów…
Aaaa, jestem nieprzygotowana na koniec świata! Proszę go odwołać albo przesunąć na późniejszy termin! A paznokcie zdążę pomalować!
No bo wypadałoby go przyjąc jak dama, siedząc na fotelu, sącząc jakiś wykwintny napój i niby mimochodem zdmuchując opadającą na oczy grzywkę, nie?
A ja taka nieuczesana…..
Ech.

czwartek, 19 maja 2011

19 maja 2011
Dziś zrobiłam po raz pierwszy od długiego czasu coś DLA siebie.
Mianowice stanowczo zażądałam dwóch dni wolnego. I je dostałam, niekoniecznie bez walki, ale jednak.
I uczyłam się. Ale jakże mi dobrze było z tą nauką.
W ogrodzie, na leżaku, ze szklanką chłodnej wody, z kolorową kanapką z pomidorem, serkiem i pomarszczoną śmieszną sałatą.
W towarzystwie pszczół, które dzielnie buszowały w resztkach mniszków, nurkując główkami pomiędzy żółtymi "kłaczkami", z parą szpaczków, które niezmordowanie dokarmiały swoje dzieci, które siedzą w szparze w murze chlewika. W towarzystwie maleńkiej modraszki, która postanowiła zamieszkać w słupku przy furtce.
Gdy zamknęłam oczy poczułam się jak na wakacjach na wsi – brzęczące owady, śpiewające ptaki i piejący od czasu do czasu kogut u sąsiadów.
Dobre to było przedpołudnie.
A na dyżur Kocur przyniósł mi cały talerz naleśników z powidłem śliwkowym i z żurawinami, kubek herbaty i deser.
Dzień pomału się kończy, za chwilę kończy się dyżur, a ja siedząc przy otwartym oknie, leniwie uśmiecham się do tego dzisiejszego dnia. Takiego mojego, spokojnego, dobrego.

poniedziałek, 16 maja 2011

.

16 maja 2011
Wczoraj jednak padało.
Za to dziś jak zadzwonił budzik zastanawiałam się czy zabić na śmierć urządzenie, zabić się czy ewentualnie choćby tylko się rozpłakać. Po namyśle zwyczajnie wstałam i żadnego z pomysłów nie zrealizowałam.
Ale dzisiaj zdecydowanie nie lubię ludzi. Więc proszę nie zaczepiać, nie pytać, nie ruszać. Bo warczeć też mi się średnio chce.

czwartek, 12 maja 2011

.

12 maja 2011
No ciepło jest.
Rano kuchnia jest tak skutecznie zalana słońcem, że muszę je na siłę miotłą wymiatać, a okno zasłaniać, bo razem się w tej kuchni nie mieścimy.
Za to po pracy mogę się leniwie wyciągnąć w słońcu. No leniwie to może nie, umówmy się. Walczę dalej z pracami zaliczeniowymi, ale walczę z lapkiem w ogrodzie, bo żal w domu siedzieć.
No i jakoś tak spokojniej się zrobiło. Wprawdzie wiem, że to tylko kwestia czasu aż coś gdzieś się rypnie koncertowo i całkiem znienacka, ale póki co delektuje się tym spokojem i ciepłem.
Może nie jestem na etapie nenufaru na spokojnej tafli jeziora, ale plasuję się gdzieś na pozycji przynajmniej żabiścieku w sadzawce. Przy mojej choleryczności wrodzonej to naprawde poziom zen. I tak o.

poniedziałek, 9 maja 2011

.

9 maja 2011
Szczepienie w szparę, szczepienie przez zbliżenie….. Głowę mając wypełnioną świństwami piszę prace zaliczeniowe do szkoły, jednocześnie słuchając zupełnie nie sprośnych dźwięków, np tego
http://dano2005.wrzuta.pl/audio/16QYs0tCZPi/stan_borys_-_jaskolka_uwieziona

No to sobie słuchajcie, ja piszę o tych świństwach dalej.

środa, 4 maja 2011

.

4 maja 2011

http://titanic1912.wrzuta.pl/film/3ghqDuUah6K/wyjatkowo_zimny_maj_-_maanam

… nic dodać nic ująć… Tylko ja się pytam ZA CO? Bo ja NA PEWNO byłam grzeczna….

poniedziałek, 2 maja 2011

.

2 maja 2011
Zygmunt zniknął.
Boję się, że jednak go połknęłam przez sen. Choć Kocur twierdzi, że widział jak Zygmunt wyprowadzał się wczoraj w nocy z małym tobołkiem. Jeśli by tak na pewno było to pewnie dlatego wyszedł w nocy, żeby mi przykrości nie robić. Ale tak bez pożegnania…. Choć może machał kosmatą łapą. Bo wizja, że ową łapą głaskał mnie po głowie, kiedy spałam jest zbyt straszna….
No i dziś noc bez Zygmunta….
Skosiłam to ściernisko za domem, które udaje trawnik. Ja pier…lę. Chyba nie żyję.
Coś na dziś 
http://w334.wrzuta.pl/audio/5wWgEHP19hc/arek_zawilinski-_szary_pies_z_tennessee

Tęsknię za Bieszczadami…. Ale już niedługo…

sobota, 30 kwietnia 2011

Zygmunt


30 kwietnia 2011
Sypiam z Zygmuntem.
Pojawił się kilka dni temu i raczej nie zamierza zniknąć.
Kot toleruje jego obecność bez mrugnięcia okiem i krzywo na mnie patrzy kiedy sugeruję, że może by jednak Zygmunta się pozbyć.
Zygmunt spędza całe dnie i noce w naszej sypialni i chyba jest mu tam całkiem dobrze.
Nie wiem jakim cudem ale nauczyłam się zasypiać w jego cichej obecności…. Bo Zygmunt jest pająkiem i mieszka w rogu pod sufitem, tuż nad łóżkiem.
Toleruję Zygmunta dopóki tam siedzi, jak się spuści ;) to zginie.

czwartek, 28 kwietnia 2011

.

28 kwietnia 2011
Gdzie jest do ciężkiej cholery ten zapowiadany deszcz?!?!?!?!?
Miało padać i co? I dupa!
Ale nie o tym chciałam.
Mam azalię, taką małą, różowe kwiatki ma. I ta azalia dostana stała sobie od września roku ubiegłego w domu na parapecie, w zimie kwitła jak głupia, a Kot chciał z niej zrobić bonzaja. No ale się okazało, że azalie to nie lubią jak się je tnie, więc Kot się trochę nadąsał, że zabieram mu krzaczek, który mu dałam i w związku z tym on się nim juz zajmować nie będzie.
No i stała se ta azalia w doniczce na parapecie w kuchni, rosła jakimiś krzywymi pędzikami i coraz bardziej mnie wkurzała.
I karnie została wysłana do ogródka. W tym ogródku jak taka bida na łysym trawniczku se sterczała, aż przydybałam Psa jak ja obsikuje. Żal mi sie zrobiło niebogi i wczoraj powzięłam chytry plan uchronienia krzaczorka przed żrącym psim sikiem.
Zrobiłam jej osłonkę z takiej siatki do osłaniania drzewek przed zgryzaniem.
A że ona się chwiała i niestabilna była ta siatka to Kot wymyslił, że ją przymocujemy jakimiś takimi cienkimi drutami wbitymi w ziemię…. Z braku drutów przywlokłam z kuchni szpikulce do szaszłyków i trzymają dzielnie siatkę!
Matka potrzebą wynalazku….. Tfu, potrzeba matką wynalazku!
I tak o. Łeb mi pęka.

niedziela, 24 kwietnia 2011

.

24 kwietnia 2011
…. a jak już wrócę do domu to najpierw wezmę prysznic, potem ułożę się na kanapie i poproszę o kawę….
i będę leżeć i pić kawę i nicniemusieć będę też….
…. naprawdę, niewiele mi do szczęści dziś trzeba – kanapa, kawa i święty spokój…..

piątek, 22 kwietnia 2011

w duchu świąt


22 kwietnia 2011
Umysł mam zaprzątnięty pierdyliardem świąteczno – wiosennych błahostek, odbieram telefony, porządkuję papiery, odbieram transfery i generalnie odwalam zwykłą dniówkę, ale myślami jestem poza pracą, łapię przez otwarte okno ciepłe promienia słońca i jednym uchem słucham radia… Wyłapałam tekst "rape me" wychrypiane jakimś zapitym głosem. I tak sobie pomyślałam, że nie dość, że trzeba być głupkiem prosząc się o gwałcenie to jeszcze trzeba o tym koszmarnie charcząc informować cały świat…. Sprawdzam kto to się tak produkuje bezsensownie i oczywiście Nirvana…. No przecież…..
No i tak o. Teraz mrucząc pod nosem "rape me", bo mnie się przyczepiło, wesołych świąt wszystkim życzę! A sobie deszczowych! O tak!
P.S. Choć nie, niekoniecznie niech będą deszczowe, bo znów sobie porę deszczową na łeb ściągnę. Niech se będą jakie będą, a życzenie do Zająca mam takie, żeby 7 maja to pogoda była cudna! Prrrrroszę! W zamian za to grzeczna będę obrzydliwie, bo półtora tygodnia na dyżurach spędzę robiąc projekty, więc jak tu grzeszyć?

wtorek, 19 kwietnia 2011

.

19 kwietnia 2011
Od kilku dni mam jakieś takie ponure odczucie, że mieszkam na terenie zalewowym….
Zalewa piwnicę piec.
Wczoraj zalał zlew kawałek kuchni, bo się cośtam w syfonie poprzesuwało.
Teraz nieufnie patrzę na ubikację, bo teraz byłaby chyba kolej na wybicie kibelka…. TFU, na psa urok….
Jeszcze trochę atrakcji i pewnie w końcu krew mnie zaleje….
Do tego w sypialni siedzi na suficie pająk. Siedzi i słyszę jak mlaszcze. A Kocur podły nie chce go usunąć. Powiedział, że ja obiecałam nie bać się małych pająków, a ten jest wyjątkowo mikry i mam przestać histeryzować…. Kiedy on jest DUŻY, ukrył gdzieś dwie nogi (pewnie szykuje się do skoku z odbicia) i w nocy pewnie wejdzie mi do buzi…. Na serio przymierzam się do spania na kanapie….
Ale jest też pewien plus. Mirabelka kwitnie :)

piątek, 15 kwietnia 2011

.

15 kwietnia 2011
Wiosna przyszła tak?
Zawsze jak przychodzi to zmian mi się chce tak?
No to mam zmianę…. Poszłam podciąć końcówki do fryzjera, a mam krótkie włosy….
Są też pewne stałe elementy – z pieca nadal się leje….
Jadę w Tatry poszukać sensu tego wszystkiego. Wrócę niebawem. Tak mi się przynajmniej wydaje….

środa, 13 kwietnia 2011

Puk puk. Kto tam? FACHOWCY!


13 kwietnia 2011
dzień z serii "ja pierdolę".
Od samego rana do teraz, a końca nie widać….
Ale niusem dnia jest lejący się piec i fachowiec od owego.
Z pieca się lało. Jak się nie lało to nie było ogrzewania i ciepłej wody. Zalana piwnica czy ciepło w domu, wybór należy do Ciebie. Nie lubię zadowalać się półśrodkami, więc chytrze chciałam mieć suchą piwnicę i ciepło w chałupie.
Zawezwałam fachowca.
Przybył, pokręcił nosem, postukał w piec, pozaglądał, uszczelki przeczyścił, wymienił jakąś część i stwierdził, że się nie leje. Skasował mnie na 650 zł. Pojechał.
Dziś rano schodzi Kot do piwnicy i wysyła smsa "zalało podłogę". Faktycznie, zalana, z pieca się leje jako i przed wizytą fachowca.
Telefon do fachowca i czego to się dowiedziałam:
- w zasadzie to moja wina, bo ja ustawiam mu temperaturę tak, by woda była gorąca…. Mój mistrz ciętej riposty oniemiał  i schował się na takie postawienie sprawy, bo zwyczajnie zbaraniałam ze słuchawką przy uchu. No bo może faktycznie ja głupia baba kocioł grzewczy do grzania wody wykorzystuję, a może powinnam do mrożenia mięsa lub podlewania ogródka….. Pan mi wytłumaczył, że jak ja mu temperaturę podkręcam to wtedy woda mu się zagotowuje i sie trzęsie i się rozszczelnia i kapie….. I wmawia mi menda, że to moja wina, bo ON WIDZIAŁ na jaką temperaturę było ustawione. Ja też widziałam, bo sama ustawiałam i było na wersję "ekonomiczną" tak w połowie skali, więc do "maksa" było mu daleko. Uprzejma i opanowana spytałam dlaczego zatem wczoraj mnie o tym nie poinformował, to powiedział, że myślał, że to jest oczywiste….
- to nadal moja wina, bo ja w domu to sobie czasem kaloryfer wyłączam…. Zbaraniałam po raz drugi. No bo wg fachowca to jak mam piec w trybie "zima"  to mam mieć kaloryfery wszystkie włączone, a jak mi za ciepło, to mam regulować tylko takim ogólnym pokrętełkiem i wyłączyć ogrzewanie w całym domu. Na moje wysyczane stwierdzenie, że jak takim ogólnym pokrętełkiem mam zrobić tak, by w łazience mieć ciepło bardzo, a w sypialni wcale to sapnął tylko i powiedział, że to się tak nie da. Zbaraniałam po raz trzeci, bo to nie jest mój pierwszy kontakt z piecem gazowym i żaden takich wymagań nie miał, cobym se regulować kaloryfera pokrętłem nie mogła……
- a w ogóle to on teraz części nie ma, trzeba je sprowadzać z Włoch, to są koszty, poza tym on ma do mnie daleko, nie ma tyle czasu na jeżdżenie, więc on się poddaje i jeśli to obniżenie temperatury (która jest w normie, jest na poziomie eko) nie pomoże to on doradza wymianę pieca….
- fakturę wysyła pocztą.
Kurwa.

niedziela, 10 kwietnia 2011

.

10 kwietnia 2011
Bilans na dziś:
- jestem zmęczona
- jest mi zimno
- kaloryfery zostały wyłączone
- jest mi zimno
- z pieca się leje jakby jeszcze bardziej
- wieści napływają do mnie niedobre
- mam niewydepilowane nogi i mam brak chęci by to zmienić
- jak nie nabiorę chęci by to zmienić to mąż zmieni mnie… na łysiejszy model…
- jest mi zimno

… przykrości to zwierzęta stadne :(

sobota, 9 kwietnia 2011

.../wielki biały Pies i mała czerwona Mrówka


9 kwietnia 2011
… czy ktoś mógłby poprosić krokusy tatrzańskie, żeby się wstrzymały z kwitnieniem i zrobiły to tak gdzieś w lipcu najwcześniej?


9 kwietnia 2011
Wczoraj wieczorem Pies przyniósł do domu w futrze Mrówkę.
I na ową Mrówkę nadepnął, a ona wzięła i go użarła. Pies skoczył na równe łapy, zatupał koło mrówki i schował się.
Zaintrygowani dziwnym zachowaniem Psa spostrzegliśmy owego "potfora" jak pokonywał nierówności wykładziny.
No i pokazuję Psu Mrówkę, palcem koło niej stukam, na co Pies bardzo nieufnie i z daleka podskakuje, macha ogonem i strzyże uszami, zezując na "potfora", który prawie mu łapę odgryzł.
Przypływ nieziemskiej odwagi u Psa objawił się tym, że doskoczył do Mrówki i ulokował swój nos w odległości około centymetra od "potfora", po czym odskoczył i schował kufę w swój śmierdzący kocyk, nerwowo trąc łeb łapami, jakby coś strząsał.
Akcje z doskokiem, wąchaniem i chowaniem głowy w kocyk powtórzył 2 razy po czym stracił zainteresowanie "potforem" i zaczął intensywnie wylizywać łapę z ran odniesionych w starciu z Mrówką….
Taki to dzielny wielki biały Pies.
A mała czerwona Mrówka została zabrana z wykładziny i wytrząśnięta za okno….

piątek, 8 kwietnia 2011

… czarodziej dobrych snów…


8 kwietnia 2011
Nostalgicznie.
Wiatr wyje za oknem, pies posapuje z cicha przez sen, oboje czekamy na Kocura….
Owinięta w koc, z kubkiem aromatycznej herbaty, zwinięta w pachnący ciepłem i cynamonem kłębek, słucham muzyki. A w palcach ściskam ciepłą kulkę wosku z palącej się świecy…
Dźwieków, które przywołują wspomnienie chwil całkiem niedawnych jak i tych odległych. Dzięki którym pewne osoby, z którymi te dźwieki mi się kojarzą, znów są blisko. Znów można poczuć czyjś gorący oddech na szyi, usłyszeć wspólny śmiech, odbić się w ciepłym spojrzeniu lub poczuć delikatny dotyk palców….

israel kamakawiwo’ole – somewhere over the rainbow

http://hubert25.wrzuta.pl/audio/4qGS5Q1JtBP/israel_kamakawiwo_ole_-_somewhere_over_the_rainbow

Hanna Banaszak – Samba przed rozstaniem

http://dano2005.wrzuta.pl/audio/0WztNbTvO9O/hanna_banaszak_-_samba_przed_rozstaniem

Raz, Dwa, Trzy – Już

http://leonadam.wrzuta.pl/audio/aWdXCHS3HH2/raz_dwa_trzy_-_juz

Jamie Cullum – Don’t Stop The Music

http://peppe.wrzuta.pl/audio/1hCtOp8bcfZ/jamie_cullum_-_don_t_stop_the_music

Perfekt – Zamykam oczy widzę przestrzeń

http://smialy84.wrzuta.pl/audio/8jLvTS8q5Zh/perfekt_-_zamykam_oczy_widze_przestrzen

Counting Crows – Colorblind

http://maaartusia.wrzuta.pl/audio/7Zw3HnY1jvM/counting_crows_-_colorblind

Grzegorz Turnau – Znów wędrujemy

http://w680.wrzuta.pl/audio/67FjNSJj8Ux/grzegorz_turnau_-_znow_wedrujemy

Republika – Odchodząc

http://zabek72.wrzuta.pl/audio/a87ajLUwdmq/republika_odchodzac


Garou – Burning

http://killerqueen.wrzuta.pl/audio/9PCw02iqTOn/garou_-_burning

…. i cała masa innych rzeczy….
Może mało wyszukanie, może mało ambitnie, ale widać dziś mi tego trzeba… Miałam tyle rzeczy zrobić, a taplam się w przeszłości….

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

.

4 kwietnia 2011
… właśnie wróciłam z lasu z wieczornych nasłuchów sów…
… pełen profesjonalizm – laptop i parasol, a wszystkie sowy miały nas głęboko w sowich dupkach i nawet jeśli któraś nas słyszała to pewnie nie chciało jej się wystawiać dzioba z dziupli… Co mnie nie dziwi, bo pogoda pod zdechłym Azorem….
No i tak o.
… w czwartek kolejne wyjście w teren…. mam nadzieję, że pogoda będzie łaskawsza, a sowy chętne do współpracy….

… wprawdzie na tego "gościa" szans nie było, ale jak dla mnie to faworyt wśród sów :D Wystarczy, że popatrzę na niego i od razu mi jakos weselej ;)

mój sowi faworyt
 Share on twitterShare on emailShare on wykop