czwartek, 31 maja 2012

o zmęczeniu szczęśliwym


31 maja 2012
Jestem nieprzytomna ze zmęczenia. Siedzę i cichutko modlę się o to, żeby nic się nie paliło, nikt nic ode mnie nie chciał i w ogóle żeby świat zajął się swoimi sprawami.
Ale jestem przy tym nieprzytomnym zmęczeniu cholernie zadowolona. Zrobiłam coś co było dobre. Poświęciłam temu sporo energii, mnóstwo czasu i sporą dawkę stresu, że może się nie udać, ale chyba było warto. Wszystko sie udało tak jak chciałam, nawet pogoda dopisała. Dobrze było mieć koło siebie ludzi, którzy po wszystkim powiedzieli "Dobra robota Aga, było super".
I podejrzewam, że jedyne na co będę miała siłę jak o 21 znajdę się w domu to zaplątanie nóg z nogami P. na kanapie… Ale nic to, było warto. Dobrze, że są jeszcze takie dni, kiedy widać sens mojej pracy… Bo ostatnio jakoś często w ten sens wątpię i zadaję sobie pytanie "co ja tu do cholery robię?!?!?". Ale dziś jest dobrze.

sobota, 26 maja 2012

Złota myśl na dziś….


26 maja 2012
… jest taka, że im ktoś jest mniejszy tym bardziej dożarty. Ratlerki na ten przykład. Agulce czasami….
Ale dzisiejsza refleksja nie wynika ani z ratlerka ani z Agulca.
W każdym bądź razie uczestniczę w czymś co byłoby nawet śmieszne, nawet zabawne, podpadające pod groteskę, gdyby nie to, że muszę w tym brać udział… I tak sobie myślę, że niektórzy pewne braki nadrabiają próbą bycia ważnymi, "mondrymi" i w ogóle klękajcie narody…. Szkoda tylko, że wszyscy się z tego śmieją, a główny zainteresowany chyba tego nie dostrzega. Ja próbuję się śmiać, choć zazwyczaj bardziej niż rozśmieszona jestem zniesmaczona, a jeszcze częściej zwyczajniej wkur… poirytowana.
I tak o. Wieje, świeci, nie pada, roślinki ledwo zipią, woda w beczkach się kończy (może to znak, że kapustę trzeba kisić?) i łąki oszalały kwieciem. Ładny ten świat ino troszkę suchy.

niedziela, 20 maja 2012

o Agulcu co chciał zostać strażakiem


20 maja 2012
Wczoraj byłam "służbowo" na festynie organizowanym przez jedną z OSP. W drodze powrotnej bezmyślnie gapiłam się przez okno na chaszcze przy drodze, szumnie zwane lasem. Patrzę, a tam dym. P zjechał na pobocze i poszedł sprawdzić co to. Za minutkę dzwoni, że mam dzwonić do nadleśnictwa, bo pali się poszycie. Telefon na PAD, juz wiedzą, jedzie już tam straż. W międzyczasie P zadzwonił do straży, która faktycznie była już w drodze. P wyszedł z lasu, za moment podjechał na sygnale wóz straży, chłopaki wyskoczyli, wpadli w las, zaraz potem przez radio skierowali tam wóz. Wóż zawył i zawrócił po pasie zieleni, wykręcił na skrzyżowaniu i zaraz był w lesie.
Śmiesznie to wszystko musiało wyglądać, bo jak zatrzymaliśmy się na poboczu to P poleciał do lasu, a ja wysiadłam i gadałam przez telefon. A śmiesznie dlatego, że byłam w mundurze. Zaraz potem podjechali strażacy i rzucili na mnie zdziwionym okiem (PSP podała im informację, że na miejscu jest leśniczy ;) ), bo się pewnie spodziewali prawdziwego leśniczego, a nie mnie w za krótkiej spódnicy i pod krawatem.
Tym sposobem z pikniku udałam się na "akcję", dlatego w pełni zasłużonym było zimne piwo wypite wieczorem na ganku.

czwartek, 17 maja 2012

Wyjątkowo zimny maj…


17 maja 2012
… zimny kraj, zimny maj…
Niby słońce, niby maj, a jak wiatr mi zajrzał pod spódnicę to poczułam jak mi się jeżą delikatne włoski na pośladkach… Bo ja dziś, taka zjeżona (nie tylko na pośladkach) brałam przez przypadek (a raczej przez to, że dysponowałam samochodem) udział w obchodach Dnia Strażaka… Udział polegał na staniu w przeciągu i marznięciu. Ja stałam, w mundurze, a jakże by inaczej i marzłam. Czułam zimne podmuchy wszędzie i bardzo żałowałam, że się w lesie przebrałam z ciuchów wygodnych i zielonych w ten niewygodny i zimny mundur. A jeden pan starosta użył w swoim patetycznym przemówieniu ponad 17 razy słowo "profesjonalizm" w rozmaitych odmianach, odnoszących się do dzielnych strażaków. Naliczyliśmy tylko 17, było ich na pewno więcej, bo nas zainteresowała częstotliwość padania tego słowa i stąd pomysł z liczeniem.
Pomidorki nadal uprawiają partyzantkę chlewikową, dziś z ukrycia wyniesione zostały dalie, lobelia i surfinie i pewnie dziś przyjdzie wielki mróz i je zniszczy…. Za to w chlewiku pachnie pomidorkowo…

środa, 16 maja 2012

do dupy z takim dniem


16 maja 2012
Jakoś dziś wszystko pod górkę i od dupy strony.
Dentysta obiecał mi, że dziś nie będzie bolało, a potem wsadzał mi igły w kanały ósemki, przypalał je zapalniczką i na moje nieśmiałe protesty twierdził, że marudzę… No marudzę, jęcząc sobie cichutko skoro nawet odgryźć się nie mogę, bo mam rozdziawioną paszczę, wepchnięte dwa waciki, z czego jeden w sposób perfekcyjny ugniatał mi język wywołując odruch wymiotny, ssaczek odsysał mi ślinę, a oprócz tego miałam w paszczy dłoń dentysty. No marudzę, bo z całych sił staram się zapanować nad tym, że pana, panie dentysto, nie obwymiotować… A do tego mnie boli (a obiecał pan, że nie będzie dzisiaj bolało!) i w ogóle czuję się niekomfortowo…
A potem się okazało, że już na cmentarzu nie będę mogła zapalć znicza na grobie mojej Prababci, bo Ją wzięli wykopali i na tym miejscu pochowali kogoś innego. Bo tak. Bo się nagle zmieniły przepisy. Bo nikt nikogo o tym nie poinformował. Dobrze, że to akurat odkrył mój ojciec, a nie babcia, bo pewnie by trupem padła…
I w ogóle jest 16 maja, a na dworze jak w listopadzie.
Tak wiem, mam dziś muchy w dupie, ale boli mnie ząb, bolą mnie wargi, bo pan dentysta porozwalał mi ranki po opryszczce, jest mi zimno, jest mi źle, niech mnie ktoś przytuli :(

piątek, 11 maja 2012

kęsim kęsim


11 maja 2012
Nastrój dzisiejszy jest taki, że chętnie wgryzłabym się komuś w tętnicę, rozszarpała szyję, wydłubała oko albo zerwała paznokieć. Powoli i bez znieczulenia.
No.

czwartek, 10 maja 2012

Noc


10 maja 2012
Noc jak wielki czarny kot podchodzi pod same okna, łasi się, mruczy, ociera. Odgrodziłam się od niej cienkimi szybami, jednak z premedytacją dziś nie zasłaniam rolet. Co jakiś czas zerkam w ciemne okno, a tam Noc mruga zawadiacko swoim gwiezdnym okiem. Zmęczonymi palcami przebiegam śpiesznie po klawiaturze, płacę rachunki, piszę kilka słów w mailu, a sennymi już oczami przeglądam szybciutko i raczej nieuważnie wiadomości, otrzymaną pocztę i podglądane blogi. A Noc bezczelnie przez niezasłonięte okna podgląda mnie Księżycem…

wtorek, 8 maja 2012

o bojówkach, sandałkach i termosie co to go nie mam


8 maja 2012
Pojechałam kupić sobie spodnie. Spodni nie było. Miałam też zamiar nabyc termos. Nie było takiego jak chciałam. Miałam sobie kupić jakies buty do latania po ogródku. A zamiast tego wszystkiego kupiłam sobie kolejne sandałki… Tak mówiły do mnie wyraźnie, weź nas, weź, no to wzięłam niebożęta. No i są. A spodni i termosu nie ma.

Dzieci dziś powiedziały mi, że panie ubierają się kolorowo i mają dużo biżuterii, żeby zainteresować sobą kogo? No kogo? Taaa, faceta od razu. SROKĘ! No i jest w tym jakas głębsza logika. Chyba, dziś nie mam siły na nic głębokiego. Po nabyciu sandałków polatałm sobie z kosiarką po ogrodzie, mam śliczniutki trawniczek i chorobę wibracyjną w kciuku. P. chyba za słabo wkręcił ostrze i kosiarka strasznie wibrowała… To chyba nie za dobrze, nie?

A w ogóle to moje plany na przełom czerwca i lipca poszły się przed momentem bujać, bo P. uświadomił mi, że 30 czerwca idziemy na wesele do kolegi… Ech, też mu się zachciało, naprawdę!

Pora na kąpiel i kieliszek wina, na nic innego na razie mnie nie stać…

A w ogródku nawtykałam sobie fafnaście nowych roślinek i obawiam się, że jak się to wszystko przyjmie to moja rabatka będzie wyglądać jak dzika wizja szalonego ogrodnika… I bardzo dobrze!

niedziela, 6 maja 2012

o dmuchaniu w balonik


6 maja 2012
Dziś powroty z majówki i wysyp panów policjantów na drodze. Jadę sobie, jadę, przepisowo dość, a tu przede mną pan policjant macha. Zdziwiona wskazuję palcem na siebie, pan macha intensywniej. Zjechałam na pobocze, włączyłam awaryjne i czekam. Pan podszedł, przedstawił się i pyta czemu jestem taka zdziwiona. No to zgodnie z prawdą mówię, że jechałam przepisowo i na pewno nie przekroczyłam prędkości. Pan się uśmiechnął, przytaknął i rzekł, że i owszem, jechałam tak jak trzeba, ale oni teraz nie łapią za prędkość, a na kontrolę trzeźwości i ważności przeglądu rejestracyjnego. Aha. No to dokumenty pokazałam, w to takie urządzonko dmuchnęłam, pan życzył szerokiej i bezpiecznej drogi, ja miłego dnia i pojechałam.
Ale swoją drogą zawsze mnie to bawi, że mimo tego, że wiem, że jestem trzeźwa jak świnka, bo ostatnio piłam wino przedwczoraj w ilości kieliszka jednego, to zawsze się boję, że ta maszynka wskaże jakieś promile. No i co wtedy?

piątek, 4 maja 2012

o pełni szczęścia i flądrze


4 maja 2012
Jak nie możesz jechac nad morze to choć mały fragment morza może przyjechać do ciebie!
Gdyby to nie było karalne, znaczy się bigamia, otrułabym żonę mojego kolegi i się za niego wydała za mąż. P., myślę, że miałby tylko niewielkie obiekcje, bo sam tkwi teraz w błogostanie. Bo tenże kolega właśnie dziś przywiózł mi świeżuteńkie fląderki, które jeszcze ostatniej nocy pruły przez Bałtyk i wesoło machały ogonkami. A minut temu kilkanaście część z nich wylądowała na naszej patelni!
Raaanyyyy, jakież to było pyszne! Orgazm kulinarny za sprawą posolonej flądry, wrzuconej na gorący olej.
I kieliszek wina do tego.
Świat dziś stał się cudnym miejscem. Jutro pewnie mi przejdzie, ale póki co – chwilo trwaj!
… w lodówce jeszcze trzy flądry…. Jutro kulinarnych rozkoszy ciąg dalszy :)