29 lipca 2014
… mam kilka lat. Idziemy z Mamą na spacer, na dawne torowisko, rośnie tam mnóstwo poziomek. W Kiosku Ruchu Mama chce kupić mi piłkę, jednak ja dostrzegam na małej tekturce przypiętego kota w butach – przypinkę. Kot ma na głowie kapelusz, a na nogach buty. Między butami na sznureczku jest zawieszony mały, biały dzwoneczek. Jeszcze nie wiem do czego służy dzwoneczek, ale wiem, że chcę go mieć. Nie piłkę, kota. Na pewno, nie chcę piłki, chcę kotka! Mama kupuje kotka, okazuje się, że jak się pociągnie za sznureczek z dzwoneczkiem to kotek porusza łapkami. Z kotem przypiętym do bluzeczki idziemy zbierać poziomki. Mają nieziemski smak, a ja tak strasznie się cieszę z kota w butach.
… mam kilka lat. Jest lato, jeździmy z Mamą autobusem do mojej ciotki i kuzyna. W ich miejscowości jest odkryty basen. Chodzimy tam w każdy słoneczny dzień. Mój kuzyn, starszy ode mnie o kilka lat umie już pływać, ja nie. Z zazdrością na niego patrzę i nie mogę się doczekać kiedy też tak będę umiała. Pluskam się w najpłytszym basenie dla dzieci i minę mam niewesołą. Mama kupuje mi dmuchane koło ratunkowe. Jest białe i ma narysowane 2 zielone delfiny. Mogę dołączyć do kuzyna w najpłytszej części większego basenu.
… lata 80-te, jadę z Rodzicami pierwszy raz kolejką na Kasprowy Wierch. Ekscytacja miesza się ze strachem. Ruszyliśmy i nagle ludzie zaczynają sobie coś pokazywać przez okno. Ja jestem za mała, nie sięgam do okien wagonika, słyszę tylko okrzyki zachwytu „jaki piękny, jaki wielki”. Nagle czuję, że czyjeś ręce mnie unoszą i słyszę kołu ucha roześmiany męski głos, mówiący niezrozumiałe słowa „Look, look, It’s deer!”. Zerkam przez okno, a tam piękny, wielki jeleń spokojnie pije wodę stojąc przednimi nogami w potoku, a roześmiany Anglik, który mnie podniósł pokazuje mi go ruchem brody.
… przełom lat 80-tych i 90-tych. Jesteśmy na wakacjach w Bukowinie Tatrzańskiej. Tradycyjnie po obiedzie idziemy z Rodzicami i „Wujkami” i kuzynem do baru „Pod modrzewiem”. Dorośli piją zimne piwo, my z kuzynem dostajemy po soku i paczkę słonych paluszków. Bar pachnie dermowymi siedzeniami i tym czymś czym pachną bary. Udajemy, że pijemy piwo i palimy papierosy z paluszków. Za tym samym barem, na drewnianej ławeczce Tato uczy mnie robić balony z gumy do żucia Donald. Te wakacje już zawsze będą miały smak i zapach gumy rozmazanej na całej buzi.
… lata 90-te. Razem z Rodzicami i „Wujkami” spędzamy wakacje w Zatorze nad Skawą. Idziemy z kuzynem nad rzekę, nagle zauważamy, że trawa się rusza. Dość bezmyślnie wsadzam rękę w trawę,żeby sprawdzić co to za zwierzątko. Dotykam czegoś mięciutkiego i ciepłego. Kuzyn rozgarnia trawy, a tam mały kret. Czarne lśniące futerko i różowy ryjek i łapki. Jest piękny!
… lata 90-te. Mam kilkanaście lat i jestem nieprzytomnie zakochana. Wieczorem, kiedy mój chłopak idzie do domu zabieram psa i odprowadzam go przed blok. Schodzimy klatką schodową i nagle gaśnie światło. On zatrzymuje się dwa stopnie poniżej mnie, odwraca się i delikatnie mnie całuje. Mój pierwszy pocałunek. Wychodzimy przed blok i nim się rozstajemy patrzymy w niebo pełne gwiazd. Jestem zakochana i szczęśliwa.
… rok 2000. Matury. Dzień wyników egzaminów pisemnych. Idę razem z koleżanką. Obie jesteśmy przerażona, choć wiemy, że nie ma się czego obawiać, bo zdać pewnie zdałyśmy. Do ściany z wynikami podchodzimy jak na ścięcie. Z wrażenia nie umiem znaleźć swojego nazwiska na liście tych co zdali. Przerażona biorę głęboki oddech i sprawdzam jeszcze raz. Jest! Zdałam! Język polski na 5, matematyka 4!
… ten sam rok, jadę pociągiem z przyjaciółką do Krakowa zobaczyć wyniki egzaminu na studia. Moje być albo nie być, złożyłam papiery tylko na ten jeden kierunek. W pociągu słucham walkmana z kasetą Myslovitz „Miłość w czasach popkultury”, jestem skupiona, cicha i mocno przejęta. Listy z wynikami wiszą na zewnątrz, przyklejone na wielkiej szybie obok rozsuwanych drzwi. Szukam się na liście. Jest! Zdałam! ZDAŁAM!! Piszczymy jak wariatki, muszę zadzwonić do Mamy! Aparat telefoniczny jest w budynku wydziału. Rozradowana lecę w stronę drzwi i rozbijam się na szybie, bo drzwi nie zdążyły się rozsunąć. Zdałam!
… rok chyba 2001, wrzesień, Tatry. Idziemy z grupą znajomych na Kasprowy Wierch od strony Hali Gąsienicowej. Głupi pomysł, mogliśmy zostać w schronisku, bo cały czas pada nieprzyjemna mżawka a widoczność jest raptem na kilka metrów. Ale im wspinamy się wyżej tym chmury rzedną i tuż pod Kasprowym nagle wychodzimy ponad nie. Nad nami błękitne niebo bez jednej chmury, słońce oślepia, a pod nami białe jak mleko chmury. Obserwujemy swoje cienie z tęczowymi aureolami wokół głowy, chłoniemy niesamowite widoki, nie mogąc uwierzyć, że kilka metrów niżej jest mokro i zimno. Jestem w niebie.
… rok 2005. Kilkanaście godzin temu zostałam Żoną, a teraz jesteśmy od domu prawie 700 km, jestem pierwszy raz w życiu nad morzem. Idziemy przez Świnoujście, zbliżamy się do plaży. P. mówi, żebym zamknęła oczy i chwyciła go za rękę. Śmiejąc się zamykam oczy i daję się prowadzić. Narasta szum i wieje coraz silniejszy wiatr. W pewnym momencie zatrzymujemy się i P każe otworzyć mi oczy. Powoli unoszę powieki, a przede mną jest plaża i morze. Szum fal, ciepły piasek pod stopami i krzyk mew. Zakochuje się bez pamięci i wiem, że już zawsze będę za morzem tęsknić. I chcieć tam wrócić.
… rok 2011, lipiec. Niesamowita pełnia księżyca, jest ok 2 w nocy, razem z B. drapiemy się na Sokolicę. Z zapalonymi czołówkami, które oświetlają niewielki fragment ścieżki i lasu, zdyszane, podniecone nocną wyprawą pniemy się coraz wyżej. Wychodzimy ponad granicę lasu, czołówki możemy zgasić, bo księżyc daje wystarczająco dużo światła. Idziemy w stronę Diablaka. Jest cicho, jest nieziemsko, kosodrzewina czepia się kosmatymi łapkami gałązek naszych spodni. Milczymy, każda pogrążona w sowich myślach, chłoniemy magię tej chwili. Na szczyt docieramy na kilkadziesiąt minut przed wschodem słońca, nieśpiesznie zjadamy śniadanie, jest ok 4 nad ranem, wokół żywej duszy. Pomału zaczyna wschodzić słońce. Spełnia się moje marzenie – przeżyć wschód słońca na Królowej Beskidów.
… rok 2013, wracam do domu z pracy, P jest w Warszawie. Robię test ciążowy i z napięciem wpatruje się w to co pokaże. Są! Chyba są dwie kreski. Jedna wyraźna, druga blada, ale jest. Chcę bardzo wierzyć, że to jest ta druga. Robię zdjęcie testu, wysyłam mmsem do P i zabieram Psa na spacer. Idę powoli przez łąkę, Pies zajęty swoimi sprawami biegnie kilka metrów przede mną. Uczucia rozmaite mnie rozsadzają. Dotykam swojego płaskiego brzucha, delikatnie go głaszczę, jednocześnie będąc szczęśliwą i przerażoną. Jednak bardziej szczęśliwą. Rano następnego dnia powtórzę test. Ale już teraz czuję, że Ono tam jest.
… grudzień 2013. Jedziemy do szpitala, chyba Mała chce już wyjść. Mijają niecałe dwie godziny, jest 13:20, leżę na stole, nie czuje własnych nóg, nagle położna kładzie mi na piersiach maleńkie, cieplutkie ciałko, pielęgniarka przytrzymuje mi głowę, żebym nią nie ruszała, a lekarz mówi „gratulujemy, ma pani piękną córkę!”. Nie widzę jej, tylko czuję to małe ciałko, czuję jak ciepła łza spływa mi po skroni wprost do ucha. Właśnie zostałam mamą.
Słój pełen dobrych chwil, cudownych wspomnień. Każdego dnia staram się coś do niego dorzucić, jakiś moment, jakąś chwilę, która dała radość, wywołała uśmiech, sprawiła, że poczułam się szczęśliwa. Lubię w tym słoju czasem sobie pogrzebać i wrócić myślami do chwil, które bezpowrotnie minęły, nigdy nie wrócą, ale mam je zapisane w swojej pamięci. Wiem, że przede mną jeszcze mnóstwo takich chwil, którymi będę zapełniała ten swój tęczowy słoik. I mam nadzieję, że nigdy w nim miejsca nie braknie.