poniedziałek, 31 października 2011

Kiedy wszystko wraca na swoje miejsce


31 października 2011
Tego mi było trzeba. Zmęczenie materiału trzeba wyleczyć większym zmęczeniem. Klasyczne klin klinem…
Jesienne Tatry wymusiły użycie raków. Z jesiennymi Tatrami wszelkie prognozy można sobie w rzyć wsadzić, One i tak zrobią to co zrobią. Piękny dzień z błękitem nieba przekształcił się w klasyczne gównowidać, co teraz, siedząc w domu i oglądając foty jednak dniu owemu na dobre wyszło. Góry w pełnym słońcu i z błękitnym niebem są cudne, bez dwóch zdań. Ale to co zafundowały nam słońce i chmury pod Wołowcem sprawiają, że klasyczny błękit nieba staje się banalny i z letka kiczowaty. Bo kiedy co sekundę zmienia się krajobraz z pięknego na piękniejszy można tylko stać i chłonąć to szeroko otwartymi oczami. Na stojący w miejscu błękit też patrzy się z zachwytem, ale tylko przez chwilę. A tu? A tu tylko rozsądek nakazywał zabierać cztery litery, żeby zdążyć zejść przed zmrokiem. Nigdy w lecie nie udało mi się osiagnąć bycia ponad chmurami. Jesienią i owszem, kilka razy. I za każdym razym budzi to zachwyt i wynagradza to, że z tego bycia nad chmurami trzeba potem zejść na ziemię i w owe wilgotne chmury się zanurzyć.
Kiedy wchodziłyśmy, a przez Wołowiec przewalały się białe tumany było mi żal, że pogoda się psuje. Ale kiedy pod Wołowcem grań Słowackich Tatr Zachodnich co rusz wyłaniała się z chmur by za moment w nich zniknąć przestałam żałować słońca, błękitu, pogody jak drut.
Zresztą, nie przypuszczałam, że prawie w listopadzie uda sie jeszcze po górach poszwędać. Więc tym bardziej dobry to prezent od Losu :)
A powrót…. Przebarwiające, skrzące się w słońcu drzewa i jazda wiejskimi drogami, wśród lasów, poprzez serpentyny, raz mocno pod górę, by zaraz znów na łeb na szyję w dół, w słońcu, w cieple, nawet z nieplanowanymi zawrotami z drogi i jazdą innymi, równie pięknymi….
Dobrze się ten długi weekend zaczął. I dobry trwa nadal. Owinięta ciepłym kocem, otulona zapachem kawy z kardamonem i "uzbrojona" w tosty z góralskim serem i żurawiną pomału się budzę….

czwartek, 27 października 2011

o tym, że nie jest dobrze


27 października 2011
… zdmuchnęła mnie ta jesień całkiem….

… a drzewa takie cudne, takie rude, takie purpurowe, takie żółte…
… kocie futerko gęste i mięciutkie….

…. i nijak mnie to nie cieszy….

środa, 26 października 2011

o braku pasów na drzodze


26 października 2011
Chciałam bardzo głośno i bardzo nieuprzejmie podziękować tym, którzy remontowali "jedynkę" krajową naszą. Położyli nową nawierzchnię. Chwalebne to jest, zaiste. Szkoda tylko, że na jednym pasie, drugi dalej bez zmian. I nikt nie wpadł na to, żeby namalować pasy oddzielające od siebie pasy ruchu i pobocze…. Wczoraj wieczorem jechałam w deszczu, droga się świeciła jak… no, nieistotne jak co, samochody z naprzeciwka oślepiały, a ja jechałam sobie na wyczucie, zastanawiając się na którym pasie jestem….. Zaś w drugą stronę pasy były i owszem, ale już tak zużyte, że i tak ich nie było widać. Co na mokrej jezdni, dodatkowo połatanej asfaltem we wszystkich mozliwych odcieniach szarości, która wygląda jak patchworkowa kołderka, dawało taki efekt jakby ich tam w ogóle nie było.
Droga krajowa, łącząca południe z północą…. Dziurawa, koleiniasta i bez pasów. Wizytówka kraju. Bardzo często stojąca w korkach.
Naprawdę rewelacja.
W takich momentach naprawdę doceniam to, że do pracy nie muszę póki co dojeżdżać….
A poza tym to pleśń i zgnilizna, jest zimno, mokro i ponuro…..

wtorek, 25 października 2011

o inflacji


25 października 2011
Cudna polska jesień :)
Jakby się dało wystawiłabym się z biurkiem i całym tym radosnym pierdolnikiem za okno. No ale najwyżej sobie po pracy liście pograbię, zawsze to korzystanie ze świeżego powietrza….
W ogóle jestem za tym by pozamykać wszelkie księgarnie, bo zdecydowanie zostawiam w nich za dużo pieniędzy… I regały mi się jakoś kurczą…. Dziś w drodze do kina postaram się udawać, że nie widzę empiku….
Czy to, że inflacja z 2,5% wzrosła do 4,2% to dobrze czy źle? Chyba źle…. Choć nie jestem pewna, to słońce mnie rozprasza, a ja tu takie ważne rzeczy roztrząsać muszę.
I wanilią mi ta jesień dzisiejsza pachnie. A w domu czeka jeden wielki garnek lecho! Mrrrr, jeszcze nie wiem co ja zrobię z taką jego ilością, ale i tak mrrrr.

poniedziałek, 24 października 2011

o tym, że nie świeci kiedy świecić miało


24 października 2011
Zimno, nie?
W związku z tym zimnem to ja uprzejmie informuję, że stane sie uzależniona od kawy z adwokatem. To chyba nie jest dobrze…
Poza tym miało być pięknie i słonecznie, ale jakby nie jest. Jest ponuro, jest szaro, jest zimno. Do tego po Łysej grasuje wataha dzików, które wczoraj mnie smiertelnie wystraszyły, bo ni stąd ni z owąd wyskoczyły przede mną z krzaków. Jedyna personą na łące, która niczego nie zauważyła był mój jakby myśliwski pies…. Przynajmniej się nie wystraszył, w przeciwieństwie do mnie….
I tak o proszę Państwa. Chyba pójdę i popełnię lecho w dużej ilości, może zapach papryki przyciągnie słońce na Łysą….

czwartek, 20 października 2011

o żegludze


20 października 2011
Śniło mi się, że zdałam bardzo trudny egzamin na kapitana żeglugi dalekomorskiej. Egzamin był trudny, egzamin był teoretyczny, egzamin był praktyczny, a ja to wszystko zdałam. I w tym śnie okazało się, że ja świetnie znam teorię, że umiem wiązać węzełki i że umiem bardzo dobrze nawigować….
No i w zasadzie gdyby nie to, że nie lubię wody, że boję się bujania na jakimkolwiek statku, że do nawigacji to ja może niekoniecznie, bo studiowanie mapy tak mnie wciąga i bawi, że zamiast śledzić drogę do Suwałk ja wzrokiem przemierzam Kotlinę Kłodzką…. A na pytanie "to w którą stronę teraz" wpadam w popłoch, a kierowca w szał…. Więc pewnie od razu wpakowałabym wielki statek na mieliznę,  spróbowała staranować górę lodową albo kłóciła się z latarnią morską, że wcale ale to wcale sie nie roztrzaskamy, bo my wcale ale to wcale na nich nie płyniemy……
No…. Pomijając to wszystko co powyżej to ja myślę, że byłabym rasowym wilkiem morskim i genialnym dowódcą jednostek pływających….
Przytomnie we śnie mi się przypomniało, że boję się wody i zrezygnowałam z objęcia kapitanatu….

wtorek, 18 października 2011

o patyczku


18 października 2011
"Kiedy łamiesz zasady, łam je mocno i na dobre" Niania Ogg.

… mam ochotę coś złamać…. Może zacznę od patyczka. Tak będzie bezpiecznie.

sobota, 15 października 2011

O koszmarze


15 października 2011
Śniło mi się dzisiaj, że mój drugi szef zakomunikował, że w związku z jego nieobecnością przez ostatni tydzień dział techniczny ma się stawić w sobotę do pracy na 7 rano i nie ma, że się nie da…. Obudziłam się i na szczęście okazało się, że wprawdzie jest sobota, ale zamiast do pracy stawiam się do wykańczania cudzego ogrodu…. Kamień z serca, że to był tylko sen…. Choć teraz grzbietu nie czuję, a na myśl o korze sosnowej mam odruch wymiotny…. Ale sobota bez szefa to sobota zyskana….

piątek, 14 października 2011

Uwielbiam Pratchetta za….


14 października 2011

"Jak kto spadnie tak, że zaczyna gotować skrob, to jest już tak nisko, że karaluchy muszą się schylać, żeby na niego napluć."
"Jeżeli ludzie próbują cię zabić, to znaczy, że robisz coś, jak należy"
"Na tym właśnie polegał problem. Wampiry są zwykle bardzo miłe, do czasu, aż nagle, nie są."
"Nieważne, jak zła jest sytuacja, zawsze istnieje możliwość, by stała się o tę odrobinę gorsza."

Terry Pratchett "Łups!"

…. bez niego ten dzień byłby tragicznie spsuty. Tak był tylko lekko beznadziejny, ale za to z uśmiechem na pyszczku :)

czwartek, 13 października 2011

.

.
13 października 2011
Dzisiaj to był dzień pod tytułem "kompletna porażka"…. Obawiam się, że jutrzejszy będzie kontynuacją dzisiejszego pod nazwą "kompletna porażka. Reaktywacja"…..
…. nie mam siły ani ochoty na nic….
…. sytuacje ratuje niezawodny, najlepszy i w ogóle ulubiony Terry Pratchett. Teraz na tapecie jest "Łups!"…. Jutro jedzie ze mną, nie dam rady kolejnego takiego dnia przeżyć bez jakiegoś wspomagacza, a Terry będzie idealny.

środa, 12 października 2011

o głupim i szczęściu


12 października 2011
Chciałam cudu? Miałam cud!
Przez calutką imprezę nie spadła ani kropla deszczu! Jak pakowaliśmy już wszystkie graty do aut to przez 3  minuty kropiło i tyle.
No i kto ma farta? HA!
Wszystko się udało, adrenalina opadła i teraz czuję się jak skrupulatnie przeżuta i wypluta resztka. Jest mi zimno, mam dreszcze, wszystko mnie boli i jestem ledwo przytomna… A jutro i pojutrze muszę wbić się w mundur i prezentować godnie na jakichś głupich targach….

… w związku z powyższym chyba poszukam sobie zony, która będzie mi prasować koszule….

… a tak w ogóle to Pan Kot poluje na psi ogon, a ja w malutkim pudełeczku mam kolekcję zwierzątek z plasteliny, którą dziś dostałam od jednej dziewczynki! Dzieci to jednak bywają niesamowite….

… to leżę sobie dalej. Poleżcie sobie też, fajnie jest.

poniedziałek, 10 października 2011

o cudzie


10 października 2011
Cud pilnie potrzebny!
Jak w środę będzie lało i jak będzie brzydko to będzie dupa blada i w ogóle kicha.
Niech nie pada, prrrrrroszę! Choćby tylko do wczesnych godzin popołudniowych…

A w ogóle to poniedziałek jakiś taki zagoniony wielce jest, a ja roztargniona i jakoś tak bezmyślnie roztrzepana. Jak to jedna mała rzecz może skrzydeł dodać, a jednocześnie rozkojarzyć kompletnie…. Dziwnie tak. I miło dość. Hmmm.

…. a wino uderza do głowy i lekko szumi mi….

sobota, 8 października 2011

o adwokacie


8 października 2011
…. pada…. świeci…. pada…. świeci…. wieje…. pada…. świeci…..
oszaleć można… I z tego wszystkiego od rana raczę się kawami z adwokatem….
… a na stronie głównej blogaska nie widać najnowszych notek….
… no jak w taki dzień na trzeźwo, no jak?

Z serii rozmów o niczym. Występują P., ja, Pan Koza – maskotka, którą P. przywiózł m z Finlandii i która nie wiedzieć czemu od tego czasu śpi ze mną, a raczej ja z nią.
- to Ty sobie śpij, a ja idę na dyżur. Masz tutaj Pana Kozę do towarzystwa
- … nie chcę…. on śmierdzi
- no to co ja mam z nim zrobić?
- może go odwiozę?

piątek, 7 października 2011

o goferze



7 października 2011

… o szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny

i pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny…



Znaczy się szlag tafił piękną, polską złotą jesień. Nawet jak wróci to i tak już nie będzie taka złota, bo się liście pomoczyły i dupa blada, pora im pleśnieć. A mnie pora wygrzebać grabki – drapaczki i zbierać to opadłe badziewie… Ale to kiedy indziej, dziś mamy piąteczek, poza tym deszcz dzwoni przecież….



… gofra bym zjadła…..

czwartek, 6 października 2011

o chrapaniu i wózkach z nieboszczykiem


6 października 2011
Podobno faceci chrapią.
Podobno ja też, do tego jak drwal. Tak przynajmniej twierdzi P. Pewnie ma rację, bo powinnam już dawno naprawić sobie przegrodę nosową, ale strach przed spędzeniem nocy w szpitalu jest większy.
Dla niewtajemniczonych wyjaśniam, że lęk przed pozostaniem na noc w szpitalu wziął się stąd, że dziecięciem niewielkim będąc podsłuchałam rozmowę dwóch staszych pań, w poczekalni u lekarza, które opowiadały sobie różne szpitalne przygody i jedna z nich ze zgrozą i teatralnym szeptem opowiadała, że dla niej najgorsze jest w szpitalu to, że jak wiozą kogoś do kostnicy to kółeczka metalowego wózka terkotają po tej podłodze….
Małe Agnieszki wyobraźnię mają bujną, co zreszta zostało im do dzisiaj, więc wysnułam sobie mroczną wizję długiego korytarza z zieloną lamperią na ścianach, w którym nerwowo mrugają i brzęczą świetlówki pod sufitem, a środkiem tego korytarza jedzie wózek z nieżywym pacjentem, pchany przez ponurego pielęgniarza, nieboszczykowi spod prześcieradła wystaje palec do którego sznureczkiem przyczepiony jest numerek (jak byłam mała to wieczorem, kiedy rodzice myśleli, że śpię oglądałam hamerykańskie filmy kryminalne i mi się zakodowało), a kółka wózka terkotają złowieszczo…….
Wizja owa, jakkolwiek absurdalna, ale zapadła mi w pamięć tak silnie, że nawet teraz możliwość pozostania w szpitalu wzbudza irracjonalny strach….
… ale o czym to ja? A, o chrapaniu. No i przez tęże panią z poczekalni mam nadal zepsutą przegrodę nosową, chrapię sobie czasami, a P. mnie smyra po uchu, żebym przestała. I tak nam noce płyną.
Ale tejże nocy obudziło mnie chrapanie. Pomyślałam, że sobie małżonek pochrapuje, ale grzecznie spał obok, a chrapanie dobiegało od strony stóp…. Okazało się, że nasz Pies leżał sobie na pleckach, tylne łapy rozrzucone bezwstydnie na boki, przednie na sztywno wyprostowane, łeb przerzucony przez krawędź materacyka i koncertuje….. Pierwszym odruchem było obudzić dziada, ale pomyślałam, że jak go obudzę to pewnie przystapi do poranno – nocnej toalety i zacznie ciamkać i memlać, co mnie do szału doprowadza…. I skończyło się na tym, że Pies chrapał donośnie, a ja spałam ze stoperami w uszach….
…. faceci…..

Za to teraz główkuję gdzie sobie w ogródku wetknąć sosnę żółtą…..
Piękną jesień mamy, nieprawdaż Drodzy Państwo?

sobota, 1 października 2011

.

1 października 2011
Za oknem szaleństwo. Szaleństwo błękitnego nieba, gorącego słońca, ciepłego wiatru i oszałamiające kolory przebarwiających się drzew. Cudna jesień.
Za to ja snuję się jak jakaś ponura zmora, bo wzięło i mnie coś zawiało z jednej strony… Głupie uczucie, jak z jednej strony głowy boli skóra, boli ucho, boli oko i nawet włosy mnie bolą…. Owinę się polarami, kocem, na bolące ucho założę opaskę i udam się na huśtawkę, bo to wstyd marnować tak pięknie rozpoczęty dzień. A na huśtawce…. A na huśtawce oddam się pochłanianiu wiedzy na temat spawania, lutowania, nitowania i takich tam innych rzeczy pasjonujących wielce….

….. a nalewka z mirabelek…. a nalewka z mirabelek jest zwyczajnie GENIALNA! Cofam więc te prośby, by w przyszłym roku mirabela nieobrodziła, bo też będę robić nalewkę!