piątek, 27 marca 2015

Pies po zabiegu czyli jak zostałam projektantem psiej odzieży


27 marca 2015
Wiem, że niektórzy uznają mnie za potwora ale stało sie, Pies został pozbawiony swych podogonowych atrybutów męskości. W poniedziałek, późnym popołudniem. Wieczorem odebraliśmy lekko zataczającego się sierściucha z genderową różową opaską w różowe serduszka na łapie, która skrywała wenflon. Pies do domu wszedł, rozjechał się jak żaba i zasnął. Panna M była niepocieszona, bo z której strony by go nie głaskała, trykała, szturchała i podskubywała efektu nie było żadnego. Pies spał. Dostaliśmy dla niego plastikowy kołnierz z dwukrotnie powtórzonym nakazem stosowania, żeby sobie tego nie rozlizał i nie popsuł. Pierwsza noc była bez kołnierza, za to w starych majtkach P – wycięliśmy dziurę na ogon, a Pies był na tyle nieprzytomny, że chyba nawet nie zarejestrował. We wtorek pojechaliśmy z nim do kontroli i na zastrzyki i po raz kolejny nakazano kołnierz, bo „ani się nie obejrzymy jak on sobie to szycie rozdłubie”.
Wieczorem założyliśmy mu ten cholerny abażur i żeby się nie zabił został przyblokowany na swoim materacyku koło naszego łóżka. Do 1 w nocy nie zmrużył oka, siedział i dyszał. O 1 P. poszedł do toalety, a Pies wyszedł do przedpokoju, przywalił abażurem w ścianę i wpadł w panikę – zaczął piszczeć i rzucać się po przedpokoju, wściekle tłukąc plastikiem po wszystkim na co natrafił. Po zdjęciu kołnierza do rana nie spał tylko leżał na swoim kocyku i dyszał. Rano się okazało, że prawie połamał kołnierz…
No i stwierdziliśmy, że do zdjęcia szwów jeszcze w cholerę czasu, nie ma szans, żeby mu to zakładać. Kombinowałam, kombinowałam i wykombinowałam psie ubranko. Wzięłam jedną parę swoich getrów, takich 3/4, drugą parę getrów długich i przybory do szycia. Długie getry rozcięłam wzdłuż, tak że powstały dwa długie paski i przyszyłam je na krzyż do drugich getrów jako szeleczki. Pies jak mu to zakładalismy do przymiarki stał grzecznie, ale patrzył na nas jak na idiotów… Okazało się, że szeleczki trochę mu zjeżdżają, więc na noc, żeby mu nie zleciały, zostały przewiązane na psiej klacie flaczkiem z pękniętego balonika Panny M (akurat nawinął mi się pod rękę jak szukałam czegoś do przewiązania). Pies już w swoim super wdzianku przespał spokojnie dwie noce i nie próbował się oswobadzać.
Wprawdzi dziś nas trochę zmartwił, bo cały wieczór jest osowiały, a przy szwie pojawił się niewielki obrzęk, więc pewnie jutro pojedziemy kontrolnie do weta. Ale kosteczkę z żeberek przed chwilą zjadł ze smakiem, więc pewnie będzie żył.
Ale nocne atrakcje w postaci szalejącego psa, rozbudzonego tym dziecka, które potem nie chciało zasnąć, a w międzyczasie sobie ząbkuje sprawiły, że piątek powitałam z westchnieniem ulgi. Nawet na publikację Waszych komentarzy nie miałam siły, za co przepraszam i obiecuję się poprawić! Też macie wiosnę?

sobota, 21 marca 2015

O pogrzebie i rzekomej prostytucji


21 marca 2015
W tym tygodniu byłam na pogrzebie. Pogrzeb pani od nas z pracy, która dwa lata temu odeszła na emeryturę. Msza żałobna była w miejscowości A, pochówek w miejscowości B, odległość między nimi jakieś 20-25 km. Przez to, że dzień był mocno napięty przez rozmaite wydarzenia – pobieranie krwi u Panny M, pobieranie krwi u psa, zakupy – ja miałam urlop. Panna M na pobieraniu krwi była wielce nieszczęśliwa, nieszczęść dołożyły jej same panie pielęgniarki, które wzięły za małą probówkę i musiały „dotaczać” krwi do następnej, którą Panna M trzepnęła rączką i sprawiła, że przez chwilę zabiegówka przypominała rzeźnię. Potem był pies, u weta spędziliśmy ze dwie godziny, bo ludzi było co niemiara, potem jeszcze zakupy i finalnie do domu dotarłam o takiej godzinie, że czasu starczyło tylko na pozostawienie psa (P i Panna M w tym czasie bawili u dziadków), a zabrakło na przebranie się. Na mszę dotarłam na czas, ale odziana w jasny wiosenny płaszczyk, spodnie i botki. Msza była o 14, więc dotarcie na cmentarz do miejscowości B wymagało przejechania przez zakorkowane dwie miejscowości, bo to akurat godziny szczytu… Kolega zaproponował, że ma miejsce w samochodzie, więc mnie weźmie, tylko gdzieś muszę swój samochód po drodze zostawić. Ustaliliśmy, że zostawię go na takiem jednym parkingu leśnym, mniej więcej pośrodku między obiema miejscowościami. Msza się skończyła, więc szybciutko, nim wszyscy ruszyli wsiadłam w auto i pojechałam na umówiony parking. Parking był po lewej stronie drogi, więc sobie pomyślałam, że po co kolega ma specjalnie na niego zjeżdżać, ja sobie stanę na poboczu i on się tylko zatrzyma, a ja wskoczę. Tak też zrobiłam i jak tylko stanęłam przy drodze od razu pomyślałam, że cholera jasna jeszcze mnie ktoś za tirówkę weźmie. No nic, stoję sobie, akurat na wylocie drogi leśnej, tuż przy szlabanie, ruch na drodze jak cholera, przejeżdżający kierowcy mierzą mnie wzrokiem. Patrzę, jedzie karawan, jedzie autokar, więc pewnie i kolega niebawem się pojawi. Jadą moi koledzy, machają, zaraz dzwonią do mnie i się pytają czy zmieniłam profesję i czy duży popyt.
Żartujemy sobie, śmiesznie jest, patrzę, a tu od strony parkingu idzie facet. Idzie i gapi się na mnie, nawet się jakoś głupkowato uśmiechnął i poszedł do lasu. Pewnie sikać, a głupio było mu tuż przy mnie… Stoję dalej przy tej drodze i z coraz większym zniecierpliwieniem wypatruje kolegi, bo to jednak głupio tak stać przy drodze, zwłaszcza, że kilkadziesiąt metrów wcześniej i jakieś 200 metrów dalej są miejsca, gdzie regularnie stoją dziewczyny. Facet, który zniknął w lesie wraca i idzie w moją stronę, dalej się głupkowato uśmiecha, ale na szczęście widzę, że jedzie kolega. Podjeżdża akurat jak mija mnie ten facet, otwieram drzwi do samochodu i wita mnie dziki śmiech koleżanek i kolegów, którzy ryczą ze śmiechu, że postałam ledwie kilkanaście minut i od razu klienta złapałam. Potem jeszcze przez kilka dni w pracy moje stanie przy drodze było tematem do żartów. I tak się tylko zastanawiam czy mój szef też mnie przy tej drodze widział ;) Nic nie mówił, więc jest szansa, że nie ;)
Ale nie polecam takich atrakcji, jak dla mnie strasznie głupie uczucie, kiedy wszyscy przejeżdżający biorą cię za kogoś kim nie jesteś ;)
Potem w domu P. mnie obsobaczył, że głupia jestem, bo co ja niby bym zrobiła gdyby podjechał jakiś „opiekun” okolicznych dziewczyn? Powiedziałabym mu, że na pogrzeb jadę? Chyba by nie przeszło. prawda? :D

niedziela, 15 marca 2015

Coś się kończy coś się zaczyna…


15 marca 2015
„– Czy to ten moment, kiedy całe moje życie przesuwa mi się przed oczami?
NIE, TEN MOMENT BYŁ PRZED CHWILĄ.
– Kiedy?
TO MOMENT, rzekł Śmierć, POMIĘDZY PAŃSKIMI NARODZINAMI A PAŃSKIM ZGONEM.” (Terry Pratchett „Prawda”)
12 grudnia był dniem dziwnym. Kupiliśmy dom, a wieczorem dowiedziałam się, że zmarł Terry Pratchett. I zrobiło się jakoś tak smutno i ponuro.
I nawet pisać się nie chciało. A potem był piątek. Piątek trzynastego. Ale to już wiecie.

piątek, 13 marca 2015

Trzynastego… wszystko zdarzyć się może…


13 marca 2015
Ale po kolei. Jakieś 2 miesiące temu ktoś wyrzucił pieska. Piesek panicznie bał się wszystkich i jak tylko człowiek pojawiał się na horyzoncie dawał nogę. Zamieszkał z rotwailerem pilnującym nieczynnej stacji benzynowej.
Piesek okazał się suczką. Suczka ma obecnie cieczkę.
I psom okolicznym, w tym naszemu kompletnie odbiło. Wcześniejsze cieczki obchodziły go o tyle, że tęsknie wysiadywał w ogródku, mało jadł i tyle. Teraz nie jadł, przesiadywał w ogródku, a będąc w domu domagał się wychodzenia na dwór.
Wczoraj jak byłam w pracy to przelazł pod płotem do sąsiada i od niego próbował wydostać się na wolność. Dziura została zatkana. Wieczorem dwa razy nam zniknął z ogródka, ale zawołany zaraz się materializował. Dziur nie stwierdzono. cały wieczór kręcił się po domu, piszczał, doprowadzał wszystkich do szału i pół nocy spędził zamknięty w kuchni.
A dzisiaj rano wypuściłam go na poranne siku… Dzwoni za jakiś czas sąsiadka, że odprowadzała córeczki na autobus do szkoły i widziała naszego psa jak prawie wpadł pod samochód, pogryzł się z innym psem – towarzyszem owej suki – wytarzał się w rowie i poleciał w świat. Objechałam tuż przed pójściem do pracy szeroko pojętą okolicę, nic. Ja poszłam do pracy, P zadzwonił po Dziadków, żeby przejęli trochę wcześniej Pannę M i pojechał go szukać. Nic. Jak kamień w wodę. Mnie się rano, jak jeździłam udało namierzyć ową sukę i jej druha, ale naszego Psa ani śladu. W południe dostałam telefon, że mój pies, uwalony błotem jak nieboskie stworzenie, biega pod płotem razem z psem sąsiadki. Więc zadzwoniłam do sąsiadki, a ona zgarnęła obu amantów i mojego odstawiła do domu. Wróciłam po pracy i zastałam nieziemsko uwalonego psa z pogryzioną kufą i upierdzieloną podłogę…
Pies wychodzi na dwór pod nadzorem – szybkie siku i do domu. Okazało się, że skubaniec przeskoczył przez płot, w co jest mi trudno uwierzyć, ale jednak.
Dzisiaj rozmawiałam z weterynarzem, chyba trzeba będzie go pozbawić nadmiaru szalejących hormonów… Pies ma 7 lat. Przez 7 lat nigdy się tak nie zachowywał… Pisząc to teraz słyszę jak zawodzi w kuchni…
Na starość Pies dostał kompletnego pierdolca. A wszystko przez jakiegoś tępego ch..a, który wywalił sukę.
Trzynasty piątek… Nie jestem przesądna, ale dzisiejszy dzień był zdecydowanie pechowy…

wtorek, 10 marca 2015

Dzień Mężczyzny


10 marca 2015
Czy jest tu jakiś Mężczyzna? Czy jakiś Pan tu zagląda? Jeśli tak to niech choć raz ujawni się w komentarzu, co mnie ucieszy wielce!

Kiedyś był Desperado, ale poszedł sobie niestety, Grafitowy też kilka razy zostawił ślad, ale dawno go nie było, a może jest jakiś cichy Czytelnik?

No ale do rzeczy, bo utknę w dygresji. Wszystkiego dobrego, mądrego i pięknego Panowie, nie tylko dzisiaj, a dnia każdego Wam życzę :) I cieszę się niezmiernie, że jesteście, bo bez Was nie byłoby zbyt fajnie!

poniedziałek, 9 marca 2015

Dzień Kobiet


9 marca 2015
Miało być wczoraj, będzie dzisiaj, bo jak nie dzisiaj to nie wiem kiedy by było. Za rok?
Jak Wam minął Dzień Kobiet drogie Panie? A jeśli czytają nas Panowie to może zdradzą jak minął dzień ich Pań? :)
Bo ja chyba pierwszy raz w życiu mogę powiedzieć, że w tym roku świętowałam ten dzień ;) A zaczęłam już w sobotę, wczesnym popołudniem.
Dzięki pracodawcy memu wylądowałam w hotelu na babskiej imprezie, a raczej na przedimpreziu. Przedimprezie polegało na wygrzewaniu kości w saunie, peelingowaniu ciała, pływania i moczenia tyłka w jacuzzi, przekąszając jakieś smakołyki. Potem kolacja i impreza do białego rana. Imprezę miałam prywatną, we własnym łóżku, rytm imprezie nadawała Panna M, a sponsorowała ją literka zet jak ząbkowanie ;) Ale kilka godzin w SPA naprawdę zrelaksowało :)
Za to właściwy Dzień Kobiet spędziliśmy nad jeziorem, gdzie pies się kąpał, P obserwował wodne ptaszyska, Panna M zażywała drzemki na świeżym powietrzu, a ja opalałam nos i cieszyłam się z ciepła i rozpiętego polaru. A potem udałam się na zakupy, mając niejasny plan nabycia sukienki, a wróciłam z wiosennym płaszczykiem… Bo tak naprawdę to pojechałam po kaszkę dla Panny M ;)
I powiem Wam, że to był naprawdę fajny, dobry weekend.
A ten tydzień będzie pełen wrażeń, mam nadzieję, że z przewagą tych dobrych :)
A teraz szybko spać!

niedziela, 1 marca 2015

O szronie rzuconym na skronie


1 marca 2015
- Och jak ja Cię dawno nie widziałam! No nic się po tej ciąży nie zmieniłaś, kompletnie nic! O, ale masz ładny kolor włosów, takie pasemka, sama robiłaś czy u fryzjera? – mniej więcej tymi słowami powitała mnie dawno niewidziana znajoma, na którą wpadłam przy okazji kupowania soli do zmywarki.
- Yyyy, nie farbowałam włosów… Rude pasemka mam własne, osobiste… – lekko zbita z pantałyku odruchowo przeczesałam sierść palcami.
- Naprawdę? To Ty nie masz w ogóle siwych włosów?!?!!? – zdziwienie znajomej sięga zenitu – Bo ja to farbuje włosy, bo ostatnio jak pojawiły mi się odrosty to zauważyłam, że mam pełno siwków. Naprawdę, u kobiety to ohydnie wygląda, mówię ci! No ale Ty młodsza ode mnie jesteś, więc wszystko przed Tobą!
- Taaa, całe dwa lata – myślę sobie. Chwilkę powymieniałyśmy uwagi co tam u której i każda ruszyła w swoją stronę.
Przemierzałam centrum handlowe, dyskretnie rozglądając się wokół i obserwując co też panie na głowie mają. I zauważyłam całe mnóstwo panów w wieku rozmaitym, którym skronie, a nawet nie tylko szron przyprószył i ani jednej kobiety z siwymi, lub choć siwiejącymi włosami…
To naprawdę aż tak straszna rzecz, że kobiecie siwieją włosy? Tak straszna, że obowiązkowo musi się farbować? Kiedy mężczyzna siwieje to tylko dodaje mu to elegancji, doświadczenia, jest dystyngowany i – przynajmniej dla mnie – przystojniejszy. A kobieta? Stara, zaniedbana, sterana życiem, która nie ma nawet czasu, żeby się zafarbować?
Uwielbiam mój kolor włosów. Uwielbiam, kiedy zimą wśród brązu migoczą rude pasemka, które latem jaśnieją do ciemnego blondu albo jaśniejszego odcieniu rudości. Nie mam czasu doszukiwać się siwych włosów, na pewno są, bo czasami jakiś siwy włosek zdejmę z kurtki lub swetra, ale co z tego? Nie zamierzam dać się zwariować i zacząć farbować włosy. Nie ukrywam ile mam lat, nie mam z tym problemu, bo co to za problem? Jak się pojawią siwe włosy w ilości większej to najprawdopodobniej się zaprzyjaźnimy i przejdę nad nimi do porządku dziennego. A może kiedyś zacznę je farbować, bo akurat taki będę miała kaprys, taką potrzebę?
Naprawdę takie to dziwne, że czuję się dobrze w swojej skórze, w swoich naturalnych włosach, w swoim nieidealnym ciele?