niedziela, 30 listopada 2014

Przyszła zima żartów ni ma, ale gile i owszem, do tego nie u nosa!


30 listopada 2014
No i mamy proszę ja was zimę! Nie, śniegu jeszcze nie ma, mróz taki se, bo – 5 stopni, ale zima na całego, bo mamy w ogrodzie stadko gili. Panowie prężą swoje łososiowe brzuszki, panie dyskretnie z boczku skubią jakieś kalinki i inne owocki. Dzisiaj został wywieszony karmnik, jutro zawisną kulki. A na pestki czereśni będziemy wabić grubodzioba.
To jeden z niewielu plusów zimy – ptaszyniec wesoły w ogródku. Pan Kot był znikł, więc karmnik będzie na czereśni, w pobliżu okna, więc siedząc na kanapie lub fotelu będzie można podglądać ptaszęta w karmniku i na kulkach. Fajnie. Plusem jest też to, że błoto ogrodowe zamarzło i pies się nie fafluni.
Bo poza tym to dałabym komuś w pysk za to, że mi kończyny marzną podczas spaceru z psem. Że przez 10 minut ubieram dziecko przed spacerem, kremuję, balsamuję obiecuję cuda na kiju, żeby pozwoliła się ubrać bez awantur, a potem idziemy na 15 minut i znów trzeba się rozbierać. Że kaloryfery pracują nad ranem i budzę się z trudem i z bólem głowy. Bo ja nie lubię zimna. Nie i już.

piątek, 28 listopada 2014

My jesteśmy kotki dwa!


28 listopada 2014
Znacie to? 


Ja już niestety tak. Panna M to uwielbia, a jak ja jej śpiewam to już w ogóle dobrze, że ma uszy, bo by się jej uśmiech nie kończył. Szczerzy do mnie swoje dwie łopatki jedynek, podskakuje, macha łapkami i jest prze szczęśliwa. Więc śpiewam. Nie umiem, ale jej to nie przeszkadza (córeczka mamusi cium, cium, cium!). Ale ileż można w kółko to samo? Więc już były wersje:
my jesteśmy kotki dwa
każdy z nas:
- dwa oczka, dwa uszka/dwie nerki/dwa płucka ma
- futerko / wąsiki / pazurki / ząbeczki / wątrobę / serduszko / śledzionę / żołądek / noseczek / tchawicę / oskrzela / jelito / języczek ma
Aaaaaa!!!!!!
A jak mnie w nocy ssak budzi na karmienie i potem próbuję zasnąć to mi to po głowie chodzi….

niedziela, 23 listopada 2014

Panna M – rozpoznanie jednostki chorobowej


23 listopada 2014
Wyszło na to, że Pannę M dopadło jakieś upiorne, chorobowe combo..
Najpierw miała krostki na tułowiu – od poniedziałku wieczór. Potem w środę wieczór pojawiła się gorączka.
W czwartek rano lekarz stwierdził, że najprawdopodobniej jedno z drugim nie ma nic wspólnego, ma gorączkę, powiększone węzły chłonne i zaczerwienione gardło – to pewnie coś wirusowego, a krostki to inna bajka, bo wyglądają na uczulenie. Potwierdził, że to może być reakcja na ubranko.
W czwartek utrzymywała się gorączka, krostki pomalutku bladły. W piątek gorączka była non stop, Panna M wyglądała jak kupeczka nieszczęścia i spędziła dzień przytulona do mnie i marudząca cichutko. W sobotę gorączka była, ale jakby mniejsza, na wieczór plamki się zaogniły i pojawiły się nowe.
Dzisiaj już bez gorączki, ale za to obsypany czerwonymi plamami cały brzuch, plecy, szyja, i ramiona.
A noc wczorajsza była koszmarna, bo prawie cała przepłakana, niespokojna, zła.
No i wyszło na to, że krostki to raz – może od ubranka. Gorączka, gardło, węzły chłonne i czerwone plamy to dwa – klasyczna trzydniówka, objawy podręcznikowe. Niespokojna noc to trzy – efekt wyrzynającego się, kolejnego zęba.
Mam nadzieję, że dzisiaj będzie spokojniej, bo chodzę po ścianach…

piątek, 21 listopada 2014

Kiedy dziecko zachoruje


21 listopada 2014
Malutkie, rozpalone ciałko, cieniutkie włoski przyklejone do gorącego czoła i błyszczące od gorączki oczy. Nerwowe ssanie smoczka, przytulanie pieluszki tetrowej w niebieskie pieski i ściskanie małą łapką mojej dłoni. Niespokojny sen, co chwilę przerywany płaczem. Nerwowe „ne, ne, ne” kiedy próbuję jej podać coś do picia, rozzłoszczone „ne, ne, ne” kiedy widzi, że zbliżam się z miseczką i łyżeczką, rozpaczliwe „ne, ne, ne” kiedy próbuję jej podać leki.
Jedyne co jest akceptowane to moje mleko i delikatne kołysanie na rękach, wtedy sen jest odrobinę spokojniejszy.
Panna M jest chora, w zasadzie nie bardzo wiadomo co jej jest, ale jest tak strasznie biedna w tej swojej chorobie…

czwartek, 20 listopada 2014

Kobieta Nowego Czasu czyli rozmyślania podczas wyrywania chwastów


20 listopada 2014
Kiedyś Ania Sakowicz, znana w pewnych kręgach ;) jako Kura, a nawet Kura Domowa, która oprócz blogów 
http://anna-sakowicz.blog.pl/
http://kuradomowa.blogujaca.pl/
, jest również autorką zbioru opowiadań „Żółta tabletka” i powieści „Złodziejka marzeń”, spytała czy nie napisałabym kilku słów na temat „Kobieta Nowego Czasu”. Forma prawie dowolna, styl równieżTekst miałby się ewentualnie ukazać w e-book’u, który byłby dostępny na stronie Fundacji Kobieta Nowego Czasu.
Zaskoczyła mnie Ania tą propozycją, ale powiedziałam, że spróbuję. Potem nie było czasu, bo to bo tamto, powoli zbliżał się termin wysłania jej ewentualnych wypocin, a ja byłam w lesie. Aż któregoś wieczoru, kiedy Panna M zasnęła uczciwym snem zmęczonego niemowlęcia, siadłam spokojnie do laptopa z kubkiem gorącej herbaty i zaczęłam pisać. Poszło mi nad wyraz szybko. Skończyłam pisać i nieśmiało napomknęłam P. o prośbie Ani, o tym, że coś tu wysmarowałam, ale w sumie to nie wiem czy dobre, nie wiem czy się nada, przecież ja tak naprawdę to nie umiem pisać… P. fuknął tylko, że to super i że mam wysyłać to gdzie trzeba i że jak się uda to super, a jak nie to przecież nic nie tracę. No niby racja. Wzięłam głęboki wdech i kliknęłam „wyślij”  – tekst poszedł do Ani.
Ku mojemu szczeremu zdziwieniu i jeszcze szczerszej radości Ania napisała, że jest dobrze, kilka poprawek do naniesienia i tekst pójdzie do akceptacji Pani Izabeli Urbańskiej – Prezes Fundacji. Jak się po jakimś czasie okazało mój tekst został zaakceptowany, ale na trochę sprawa ucichła, bo e-book miał ukazać się dopiero po wakacjach. Zapomniała o nim. Niedawno P. zapytał znienacka czy coś z tego wyszło. Zapytałam Anię i okazało się, że już w najbliższych dniach e-book będzie dostępny.
No i jest! 12 tekstów Blogerek i Blogerów, których większość blogów znam i regularnie czytam, jeszcze cieplutkie do przeczytania! Okładka zaprojektowana również przez Blogera Van Furio.
Jestem z siebie dumna i jest mi szalenie miło móc znaleźć się w tym towarzystwie.
Aniu, bardzo Ci dziękuję, że wzięłaś mnie pod uwagę kompletując „obsadę” Kobiety Nowego Czasu!
Jeszcze nie przeczytałam wszystkich tekstów, zaraz zamierzam zabrać się za lekturę do czego i Was zapraszam :) E-book dostępny tutaj 
http://www.kobietanowegoczasu.org/media-o-knc.html
albo u mnie w panelu bocznym, wystarczy kliknąć na grafikę Van Furio :)

środa, 19 listopada 2014

O tym, że listopad nie jest moim ulubionym miesiącem


19 listopada 2014
Nie lubię listopada. Nigdy nie lubiłam, choć to miesiąc moich urodzin. Jest już wtedy wystarczająco krótki dzień i przerażająca świadomość, że do wiosny jeszcze daleko. I jest mi źle i ponuro. Najchętniej zakopałabym się pod kocem i jak borsuk przespała ten zły czas.
Jedyne co mnie pociesza to to, że następny listopad dopiero za rok. Ale dzisiaj to małe pocieszenie jest.
Nie dość, że mi ponuro i źle, to jeszcze Pannę M obsypało jakimiś krostkami na kadłubku, dzisiaj przyplątała się gorączka, więc jutro czeka nas lekarz…
Ona jest marudna, ja jestem marudna, Pies jest irytującym sierściuchem, co nanosi syfu z ogródka do domu, P. jest irytującym sierściuchem, który nic nie nanosi, ale czemu by nie mógł być nieirytujący…
Ech. Chwilowe moje samopoczucie zobrazować można dwoma obrazkami, Państwo spojrzą sobie:

A teraz idę pod prysznic i do sypialni, gdzie słyszę, że P. stara się przekonać Pannę M, że wybudzanie się co 15 minut to nie najlepszy pomysł na spędzenie nocy….

niedziela, 16 listopada 2014

Wyborcza refleksja


16 listopada 2014
Dzisiaj jeden pierwszy z takich odrobinę listopadowych dni – pokapało deszczem. I tak dzisiaj jadąc przez miasto obwieszone moknącymi plakatami wyborczymi ze smutkiem pomyślałam o tym, że zaraz zakończy się głosowanie, część kandydatów osiągnie swój cel, dostaną się na upatrzone pozycje, a pewnie większość z nich znów zapomni po sobie posprzątać na mieście. I przez najbliższe tygodnie będą nas straszyć coraz bardziej zmoknięte, coraz bardziej spłowiałe, coraz bardziej porwane przez wiatr lub wandali twarze tych, którzy wzniosłymi hasłami przekonywali nas, że to właśnie oni zmienią nasz świat na lepsze. Jak dla mnie mogliby zacząć od sprzątnięcia tego śmiecia, który tak ochoczo rozwiesili….

środa, 12 listopada 2014

Dywagacji basenowych ciąg dalszy czyli czego się czepiam u innych basenowiczów


12 listopada 2014
Zapewne niektórzy uznają, że się czepiam, ale trudno, czasami tak mam, że się do czegoś przyczepić muszę.
Dzisiaj byłyśmy na basenie. Jakoś basen mi dominuje ostatnio na blogu, ale trudno. No i tradycyjnie już zaczynamy od basenu o głębokości 1,30 m, tam robimy kilka rundek, spławiam Pannę M na brzuszku, na pleckach, na boczkach, próbuję jej pakować pyszczek pod wodę, żeby się oswajała z zanurzaniem głowy, a potem kończymy zabawą w płytkim baseniku dla dzieci z ciepłą wodą.
Dzisiaj było wyjątkowo dużo ludzi. I był wśród nich pan, który pływał w tę i z powrotem, z czego część nawrotów robił płynąc na plecach. Jak się tak pływa to nie widzi się na co się płynie. Najpierw wleciał na mnie, kiedy sobie spokojnie płynęłam żabką (nie spodziewałam się ataku z tej strony, wypłynął zza winkla). Potem wpłynął na moją Teściową, która akurat była w trakcie rundki z Panną M, tyłem do owego pana, więc nie zauważyła w porę zagrożenia. Skończyło się tylko na zalaniu dziecku głowy. A trzecim razem robiąc wyrzut ramion prawie trzepnął Pannę M przez łepek. Widziałam, że płynie w naszą stronę, próbowałam się jak najszybciej od niego odsunąć, ale niestety w tym basenie jest dość dużo rozmaitych podwodnych „nawiewów” i czasem zwyczajnie bardzo trudno poruszać się pod prąd, a dodatkowo on w ostatniej chwili odrobinę zmienił kierunek.
Ja rozumiem, że basen jest dla wszystkich. Ale tak się zastanawiam czy takiemu człowiekowi nie byłoby lepiej iść i popływać sobie na torze na basenie sportowym, zamiast co chwilę obijać się o kogoś w tym płytkim? Zwłaszcza, że kilka razy zderzył się z innym panem, który uparcie pływał krytą żabką i chyba nawzajem siebie nie zauważali, a ze dwa razy doszło do kolizji z panem, który spławiał chłopca odrobinę starszego od Panny M.
I czepiam się, bo momentami było to mało bezpieczne. Ja nie jestem wysoka, woda miejscami zakrywała mi ramiona, do tego ruch wody utrudniał przemieszczanie się no i trzymałam dziecko. Jakby mi tak podcięło nogi i obie wylądowałybyśmy pod wodą to obie najadłybyśmy się strachu, a dodatkowo wszyscy usłyszeliby, że moja córka ma zdrowe płucka (o ile by się nie utopiła ;) ).
Ja też pływam w tym basenie, ale staram się pływać nie w poprzek ale mniej więcej wzdłuż linii brzegu, jednocześnie kontrolując sytuację, czy na nikogo nie wpadnę albo się z nikim nie zderzę. A na pewno gdyby nie Panna M to od razu ruszyłabym na basen sportowy, pływać wzdłuż toru. Mimo tego, że tam w najpłytszym miejscu prawie mnie zakrywa, a ja ogólnie boję się wody. Ale byłoby to wygodniejsze i bezpieczniejsze. Dla wszystkich.
Czepiam się? Może. No trudno.

czwartek, 6 listopada 2014

Basenowe dywagacje na temat związku fryzury z płcią 11 miesięcznego niemowlęcia


6 listopada 2014
Czas akcji: dzisiaj
Miejsce akcji: basen w parku wodnym
Osoby: ja, Panna M, osoby trzecie
Rekwizyty: mały, gumowy żółwik

Scena pierwsza:
Przechodzą koło nas dwie panie, Panna M z buzią zanurzoną w wodzie robi podwodne bulgoty.
Pani: ojej, jaki cudny! I jak się wcale nie boi! No super! To chłopczyk prawda?
Ja: nie, dziewczynka.
Pani: ojej, przepraszam, myślałam, że to chłopczyk, bo ma taką chłopięcą fryzurkę (Panna M zazwyczaj ma na łebku klasycznego irokeza, którego prezentowała także dziś na basenie, dopóki nie zanurkowała odrobinę)

Scena druga:
koło nas przechodzi pan z panią i z chłopczykiem na oko w wieku Panny M, która z wyraźnym zainteresowaniem mu się przygląda, nie przestając podgryzać żółwika, którego dzierży w łapce odkąd tylko wyszłyśmy z szatni.
Ja: popatrz jaki dzielny chłopczyk!
Panna M: patrzy uważnie i gryzie żółwia
Chłopczyk: robi to co robił, nie zwraca na nas uwagi
Pan: dziewczynka, prawda?
Ja: tak, dziewczynka
Pan: jasne, że tak, od razu po włosach poznałem!

Kurtyna, Państwo możecie odebrać płaszcze w szatni.

środa, 5 listopada 2014

Bogowie


5 listopada 2014
Wczoraj byliśmy z P. na filmie „Bogowie”, a dzisiaj przypada 29 rocznica transplantacji serca, przeprowadzonej przez Zbigniewa Religę w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Ot, taki przypadkowy zbieg dat.
O filmie napisano już dużo, więc nie będę się powtarzać.
Dawno nie byłam w kinie na dobrym, polskim filmie. Ten jak dla mnie był bardzo dobry. Mistrzowska rola Tomasza Kota, genialna charakteryzacja. Zadbano o szczegóły tamtych czasów. Do tego muzyka. Film poważny, częściej wywoływał gorzki uśmiech, jednak było kilka scen, które sprawiły, że się szczerze uśmiechnęłam.
Czy polecam? Bardzo, bo to kawał dobrego, polskiego kina.

wtorek, 4 listopada 2014

Niepotrzebni bracia mniejsi


4 listopada 2014
W czwartek przed Wszystkimi Świętymi jak byłyśmy z Panną M po chleb w piekarni to plątał się tam mały, brązowy kundelek. Jak dojeżdżałyśmy do piekarni to stał na środku drogi i usiłował dać się przejechać przez samochody, a potem podreptał za nami do sklepu. Obwąchiwał sobie wózek, jak kucnęłam to nieufnie powąchał moje wyciągnięte w jego stronę palce i wyraźnie przestraszony dał się pogłaskać po łebku. Nawet nieśmiało merdnął ogonkiem. Jak ruszyłyśmy w drogę powrotną to kawałeczek szedł z nami, a potem zniknął między domami.
W niedzielę wieczorem podjechaliśmy po chleb samochodem, piesek był pod piekarnią. P. wyszedł kupić chleb, widziałam, że rozmawia z właścicielką, potem jeszcze zatrzymał się przy psiaku i wsiadł wyraźnie poruszony. No i oznajmił mi, że tego pieska, a w zasadzie suczkę to ktoś w środę wyrzucił i tak się pląta tutaj od środy. Jak zapytał panią w piekarni czy ktoś mu dał chociaż coś do jedzenia, to ona oschle stwierdziła, że nikt tu tego psa dokarmiać nie będzie, bo nie jest on tu potrzebny.
Daliśmy pieskowi żółtego sera i wędzonego kurczaka, bo akurat to mieliśmy przy sobie, a w poniedziałek z samego rana zadzwoniliśmy do urzędu i zgłosili, że jest wyrzucony, bezpański piesek. Pani w urzędzie wysłała tam firmę, która miała odwieźć pieska do schroniska i poprosiła tylko, że jakbyśmy tam byli w okolicy to, żeby zwrócić uwagę czy on tam jeszcze jest, bo nie zawsze firmie udaje się pieska złapać za pierwszym razem. Dzisiaj byliśmy, inna pani w piekarni powiedziała nam, że wczoraj pieska zabrała jedna z klientek, więc znalazł nowy dom.
I niby historia z happy endem i żyli długo i szczęśliwie, ale najbardziej mnie rozwaliło to, że słowa o niedokarmianiu i niepotrzebności pieska wygłosiła pani, która ile razy jest akurat w sklepie to słucha Radia Maryja, czytuje „Różaniec”, a nad swoim stołeczkiem ma na ścianie obrazek Jezusa, a obok świętego Franciszka. Zwłaszcza ten święty Franciszek jej do towarzystwa pasuje jak kwiatek do kożucha. I rozumiem, że nie każdy może przygarnąć bezpańskiego psa, bo nie chce, nie ma warunków itp. itd., ale telefon do odpowiednich służb może już wykonać każdy. Jeden telefon, to prawie nic nie kosztuje, poza kilkoma impulsami na rozmowę, a może psu uratować życie. Ale lepiej jest klepać bezmyślnie zdrowaśki pod świętym Franciszkiem niż samemu pomóc swojemu bratu mniejszemu. Smutne.