czwartek, 23 sierpnia 2012

Mimozami jesień się zaczyna…


23 sierpnia 2012
… złotawa, ciepła i miła…

Zakwitły nawłocie. Łąki wyglądają przepięknie, aż chyba chwycę za aparat i pobiegnę to przy najbliższej okazji spróbować uchwycić. Niby znak, że jesień tuż tuż, ale taką zapowiedź jesieni lubię. W dzień słońce grzeje jeszcze w sposób letni, rozgrzewa odsłonięte ramiona i pieści wystawioną do niego twarz. Wieczory, wprawdzie coraz krótsze, ale nadal ciepłe pozwalają spędzać je na leżaku, na ganku.

Ale pomału świat zmierza ku jesieni. Łąki ozdobione nawłociami wyglądają  cudnie i jak co roku mnie urzekają. Czereśnia w ogrodzie , na razie subtelnie, ale jednak zaczyna zrzucać liście. Coraz ich więcej na świeżo skoszonym trawniku. Zachowuje się jak dziewczyna co to nieśmiało zaczyna zrzucać z siebie poszczególne części garderoby, by w końcu stanąć całkiem naga. Ale te zapowiedzi jesieni jakoś nie martwią. Jest ciepło, jest żółto, jest dobrze.

niedziela, 19 sierpnia 2012

Morska bryza


19 sierpnia 2012
Z tęsknoty za morzem zabrałam się za porządki w domu.

Z tęsknoty za morzem do worka w odkurzaczu wciągnęłam paproszki z torebki zapachowej, zatytułowanej „Morska bryza”.

Z tęsknoty za morzem chciałam by przy tańcu z odkurzaczem pachniało mi morze.

Chyba trzeba poskromić tęsknotę za morzem, bo teraz w całym domu śmierdzi chemicznym, niezidentyfikowanym czymś.

piątek, 17 sierpnia 2012

„Pożądanie mieszka w szafie”


17 sierpnia 2012

http://www.dobraliteratura.pl/zapowiedz/145/pozadanie_mieszka_w_szafie.html

Ja już mam zamówiony egzemplarz. I obiecany autograf :)
I polecam, bo mam maleńki przedsmak czym ta książka może smakować. I pewnie zasmakuje mi wybornie :)
A zamawiać można również w „sieciówkach” – Empik, Merlin….

piątek, 10 sierpnia 2012

o walizce, na walizce, z walizką, O! Walizko!


10 sierpnia 2012
Jestem stara i stateczna. Objawiło się to tym, że nabyłam walizkę. Z rączką i kółeczkami. Do te pory byłam wierna plecakom, do których wrzucałam potrzebne rzeczy, zarzucałam owym na grzbiet i żadna podróż straszną mi nie była. Ale ostatnio, jak pojechaliśmy na weekend to w hotelu szlag mnie trafił. Potrzebujesz wyjąć parę majtek z dna plecaka, więc wywalasz cały ten majdan, który następnie trzeba schować, najlepiej tak, by po wyjęciu rzeczy nie wyglądały one jak wyjęte psu z gardła. A finalnie i tak się okaże, że majtek na dnie nie było, bo są w bocznej kieszeni. No.

Pomna szlagu trafiającego przed jutrzejszym wyjazdem wzięłam i nabyłam walizkę. Niebieską i niezbyt dużą. P. spojrzał  pobłażaniem, ale nawet nie był za bardzo złośliwy.

No i tak o. Trochę tylko żałuję, że do walizki nie dawali jakiegoś przystojniaka, który by wziął mnie spakował… Bo chęci do tego mam niewielkie, a czas goni, jutro jadziem w świat szeroki świtem bladym, więc nie ma zmiłuj, trzeba się spakować dziś… No to idę. Wrócę jak będę.

czwartek, 9 sierpnia 2012

ale to już????


9 sierpnia 2012
Kiedy dzisiaj rano, parę minut po 6 wypuszczałam psa do ogródka, o nagie uda otarł się chłód poranka. Nie taki rześki, letni, który zapowiada upalny dzień, ale taki jesienny…

To już? Koniec lata? Znów gdzieś przemknęło szybko. Niby jeszcze dni są gorące, słońce rozgrzewa skórę, ale rankiem czuć jak jesień niepostrzeżenie zakrada się pod dom…

Smutno jakoś tak.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

I don’tlike mondays…


6 sierpnia 2012
Dzień zaczął się od pająka w łazience. Zdzierżyłam, nawet nie zabiłam, złapałam w ściereczkę do kurzu i wyniosłam dziada do ogródka, wprawiając w osłupienie sąsiada i jego kolegów, bo ubrana byłam jakby niekompletnie. Nic to.
A potem to już poszło z górki… Zew krwi, długie szpony i ostre kły. I niepohamowana chęć zrobienia komuś krzywdy. Do tego upał nieziemski i pierdylion ważnych rzeczy do zrobienia.
Po powrocie do domu padłam i zaczęłam wymyślać jakieś pozytywy. Znalazłam jeden. Mam z powrotem dwa oka… dwa oczy… kurde… żadne moje oko już nie jest spuchnięte, o. Innych pozytywów nie znajduję. Czekam na wrzesień, a w zasadzie na grudzień, z małym przystankiem na październik. I tak o.

niedziela, 5 sierpnia 2012

4 rady księdza czyli jak być szczęśliwym w związku małżeńskim i co oznacza IHS


5 sierpnia 2012
Gdybyś drogi czytelniku przyszedł i zapytał mnie o to co zrobić by małżeństwo było szczęśliwe to pewnie bym ci odrzekła, że ważna jest miłość. Choć miłość niejedno ma imię i z każdym kolejnym rokiem jest inna. Ważniejszy chyba jest wzajemny szacunek, umiejętność dostrzegania drugiej osoby, tego co dla niej ważne. ważna jest trudna sztuka kompromisu. Zwłaszcza dla jedynaczki, nauka, że teraz ważniejsze jest „my”, „nas”, a niekoniecznie „ja” i „moje”, momentami bywała bolesna. Ważne jest to by umieć ze sobą rozmawiać. By dobrze czuć się ze sobą nawzajem, ale jednocześnie umieć też być samemu ze sobą, bez tej drugiej osoby. No i tak by wymieniać można było bez końca….

A czemu ja w ogóle o tym? Ano temu, że już drogi czytelniku wiesz, że wczoraj byłam na weselu. A przed weselem, jak to tradycja nakazuje, winien być ślub. Ślub był, a jakże. Kościelny nawet. I na tymże ślubie ksiądz mnie po prostu rozwalił na drobne kawałeczki.  Przede wszystkim głupio prowadził mszę, co chwilę kogoś upominał, zwrócił uwagę, że na wesele nie powinno się zapraszać osób, które w trakcie ceremonii wychodzą przed kościół. Gdy moja teściowa coś szeptała komuś do ucha to przerwał swoje wywody i upomniał je… Nieważne, że szeptała tak cichutko, że nikomu to nie przeszkadzało. No ale niech mu będzie, ksiądz mówi, trzeba słuchać, a nie pociskać pierdoły sąsiadce na ucho.

Ale rzekł, że teraz da nowożeńcom rady co robić by małżeństwo było szczęśliwe. Ja pomyślałam właśnie o jakichś bzdurach typu miłość, szacunek i takie tam, a tu nie, nie, nie tędy droga drogi Agulcu. Oto rady księdza:

1. co niedzielę bywać na mszy. 2. codziennie, przynajmniej raz wspólnie się modlić. 3. Mieć w domu na ścianie krzyż. 4. Mieć w domu na ścianie Matkę Boską. Koniec rad.

Tak sobie myslę, że dla kogoś wierzącego i – co chyba ważniejsze – praktykującego, to może jest i ważne, nawet bardzo. Ale na pewno nie najważniejsze. Bo krzyż na ścianie i niedzielna msza wg mnie małżeństwa nie uratuje…

No ale żeby nie było tak poważnie to ksiądz w trakcie mszy wyciągał i chował różne rzeczy w tabernakulum, za każdym razem starannie je zamykając na klucz. A na tabernakulum wśród listków jakichś były trzy literki IHS, co dziwnym nie jest. Ale w pewnym momencie P. szepnął mi do ucha, tuż po tym jak ksiądz po raz kolejny gmerał kluczem przy zamku, że teraz już wie co znaczą te literki – I Have Secret… Dobrze, że organista coś grał i coś śpiewał, bo buchnęłam śmiechem i wtedy pewnie ksiądz by nas wywalił na zbity pysk z kościoła…

To była chyba jedna z głupszych mszy w jakich brałam udział, a szkoda, bo moja szwagierka i szwagier (HA! mam szwagra!) wyglądali naprawdę prześlicznie i gdyby nie ksiądz to byłby naprawdę ładny ślub.

sobota, 4 sierpnia 2012

szalgbytojasnytrafił…


4 sierpnia 2012
Marzę, śnię, wizualizuję sobie, że nagle znikają wszyscy wokół. Nie ma P, nie ma psa, nie ma sąsiadów, a zwłaszcza małych sąsiadek ze swoim niesmiertelnym i wqrwiającym „a prosze pani…”… Nikt wokól nie kosi trawy, nikt nie warczy pilarką, kury sąsiada nie śmierdzą, a ptaszki nie drą dziobów.
Jestem ja, jest huśtawka, jest słonecznik. I święty spokój.
Koniec wizualizacji, teraz czysta rzeczywistość, bo oczywiście, że tak być nie może.
Dziś idziemy na wesele. Czy jest jeszcze ktoś kto nie wie, że ja NIENAWIDZĘ wesel? No. To już wszyscy wiedzą. I pewnie wszyscy się domyślają, że skoro nienawidzę, to niekoniecznie dziś idę tam ze śpiewem na ustach i lekkim, tanecznym krokiem.
Idę z morderczymi myślami, strzelając spod czarnej rzęsy mrocznym spojrzeniem, co to zabić by mogło, ale niestety na drugie mam Paulina, a nie Bazyliszek i generalnie nie jest mi wesoło.
I żeby mi było jeszcze mniej wesoło to wstaję rano, udaję się do łazienki i tak jakoś źle mi się patrzy… Odgarniam futro z oczu, zerkam w lustro, a tam jakaś obca szkarada na mnie zerka … jednym okiem! Patrzę, a to ja… A jedno oko mam dlatego, że drugiego nie mam, bo zniknęło pod opuchlizną… Nosz kurwa mać, nie dość, że wesele mnie czeka, tańce, srańce, to jeszcze nie mam oka. Będzie cudnie. Nawet nie będę mogła postrzelać wzrokiem mordercy, bo mi to zepsute oko psuje efekt…
Wyszło mi z dedukcji, że jakiś pieprzony komar, co to bzyczał dziś w nocy wziął i uciął mnie w powiekę. Gratuluję wyczucia czasu i miejsca, naprawdę. jak dziś dorwę jakiegoś komarzego pobratymca tego podelca to nie będzie miłosiernego pizgnięcia kapciem albo szmatka. o nie! Dziś będę delikatnie wyrywać mu po jednym skrzydełku, a potem po jednej nóżce. I będę mu sadystycznie powtarzać „no lataj!” „no biegaj!”… a na brak reakcji wydam osąd jak w kawale o musze, że po wyrwaniu skrzydełek i nóżek komar głuchnie… I nie zatłukę miłosiernie tego kaleki, zgniatając okaleczone truchełko palcami tylko zostawię, na słońcu, na parapecie, niech się męczy….