czwartek, 29 października 2015

Baba za kierownicą czyli jak zawiodłam panów na parkingu

Postawili pod Biedronką namiot. Duży, biały, zajmujący część parkingu. Zaparkowałam i poszłam na zakupy. Jak z nich wróciłam do samochodu to zauważyłam, że na wycofanie mam niewiele miejsca, no bo namiot. A samochód z mojej prawej strony blisko bardzo, więc odpada mocny skręt kierownicą. Zakupy hop do bagażnika, wsiadam, odpalam silnik, cofam na „prostych” kołach, no bo z prawej ten samochód. Tył niebezpiecznie zbliżył się do namiotu, przód przy tyle tego z prawej. Dupa, nie wykręcę. Kątem oka widzę, że dwóch gości wsiada do Seicento, w zasadzie jeden wsiadł i zaraz wysiadł, a drugi nawet nie wsiadł tylko oparł się o dach samochodu i patrzą na mnie, coś między sobą komentując. Mam wrażenie, że liczyli na jakiś pokaz z serii „wyjeżdża baba z parkingu cofając na pińcet razy, bo się nie umie zmieścić”. No i chyba ich zawiodłam, bo zamiast kombinować, wrzuciłam jedynkę, wjechałam z powrotem na moje miejsce parkingowe, ale tym razem mocno „przytulając się” do samochodu z mojej lewej, jednocześnie odsuwając się maksymalnie od tego z prawej, potem wsteczny, lekki skręt kierownicą, dupka przy namiocie, przód wolny, jedynka i do widzenia. Panowie mieli niepocieszone miny.

niedziela, 18 października 2015

O tym, że nie mam pomysłu na tytuł…

Ha! Nie spodziewaliście się mnie tutaj zapewne.
Posucha panuje, bo nic się nie dzieje, kuruję swoje rozwalone kolano i tyle.
Ale za to dzisiaj pojechałam do sklepu i musiałam stamtąd czemprędzej czmychnąć, bo wszędzie pełno grubych, mięciutkich, miziutnych bluz. Z kapturem i bez, bez golfa i z, a każda woła „kup mnie kup”, a ja już nie mam miejsca na kolejne bluzy :( Ech…
Za to w radiu znów mnie rozbroiła reklama – pani wie, że na przeziębienie to najlepszy był sok z malin jej babci i ona o tym pamięta, tylko jakoś mniej się jej chce do lasu chodzić, ale…. Ale oczywiście jest suplement diety, same swojskie owocki, podprawione cynkiem i po sprawie, odporność do kupienia w aptece…. Ręce by mi opadły gdyby nie to, że leżały na kierownicy. Ja właśnie uzbrajam ogród w krzaczki – jeżyny już w ziemi, maliny przyjadą jutro, a tej się do lasu nie chce chodzić, a do apteki to i owszem. Gatunek ludzki sam się unicestwi.
A zaraz po tej reklamie usłyszałam piosenkę, chyba Piaska…
…. pamiętam jak w podstawówce na muzyce uczyliśmy się śpiewać „Niecierpliwych”… No i ćwiczyłyśmy z koleżanką, odsłuchując co rusz tę samą piosenkę i wyjąc z Piaskiem niemożebnie, aż dziwne, że kaseta to przetrwała, to ciągle przewijanie….
…. pamiętacie jeszcze kasety? Ech, to były czasy!
… no a że to był koiec roku szkolnego, ciepło, więc ćwiczyłyśmy przy otwarym oknie i do dzisiaj nie jestem w stanie zrozumieć jakim cudem żaden z sąsiadów nie przyszedł do nas z kategorycznym żądaniem, żebyśmy się w końcu zamknęły. A do tej piosenki mam do dzisiaj spory sentyment, choć jest okrutnie kiczowata. Ale, jak to pisuje Marchewka – ta Marchewka od Groszka – do brzegu, bo popłynęłam z dygresjami, to dzisiaj tenże Piasek wyśpiewywał tak: „nie płacz chociaż będę już iść”. No i tak cały czas mi chodzi po głowie czy to jest aby po polsku? Bo ja bym sobie zawyła „nie płacz chociaż będę już szedł”. No ale by mi się nie zrymowało dalej… No i pewnie dlatego Piaskowi płacą za to co robi, bo umie lepiej rymować, a mnie nie, bo nawet nie wiem czy to na pewno źle i czy tylko trochę mi nie pasuje…
No i tak to drogie Państwo, życie mi chwilowo upływa na dylematach polonistycznych, na tęsknocie za ciepłymi bluzami i na odganianiu dramatów małej Panny M, która grecką tragedię z żałobnym zawodzeniem uskutecznia obecnie o wszystko – bo jedzenie spadło z łyżeczki, bo klocki się krzywo ułożyły, bo trzeba iść drzemać, bo skończyliśmy drzemać, bo trzeba myć włosy, bo dziś nie umyjemy włosów, bo misio się przewraca, bo kotek jest za duży i nie może zostać maszynistą w lokomotywie, bo…. I tak to. Jestem bohaterem w swoim domu, bo ogarniam jakoś te dramaty. Jeszcze.

sobota, 3 października 2015

Dialogi na cztery nogi a i monologi też

Bardzo skutecznie i dość boleśnie zepsułam sobie kolano i mam L4. A że mam się jak najmniej poruszać to dość stacjonarnie spędzam czas w domu. W piątek P pojechał do pracy, a my zostałyśmy same z Panną M. Trochę się obawiałam tego dnia, bo nie bardzo jestem zwinna z tym kolanem, a rozpoczynająca przygodę z chodzeniem Panna M na każdym kroku próbuje się uszkodzić. Ale nie było tak źle. Pierwszy raz od dawna naprawdę cały dzień spędziłyśmy razem, a ja zobaczyłam ile ona już wie i umie. A nasze dialogi plus jej wtrącenia ciągle mnie rozczulają.

W czwartek mój Tato przykręcił nam w przedpokoju taki malutki wieszaczek na klucze w kształcie sowy siedzącej na ulistnionej gałązce. Pannie M bardzo się ta sówka spodobała i co chwilę chodziła ją oglądać, a wieczorem wychodząc z łazienki robiła jej papa. Rano jeszcze leżymy w łóżku, Panna M gramoli się przez moje nogi
Ja: a dokąd ty się wybierasz dziecko?
Panna M: tam – i pokazuje paluszkiem na przedpokój
Ja: a co tam jest?
Panna M: huuu huu
Ja: idziesz do sowy, tak?
Panna M: tak!
Ja: i co jej powiesz?
Panna M: cieść!

Dzwonię do przychodni umówić się na rezonans magnetyczny kolana, rozmawiam z panią, podaję jej numer telefonu:
Ja: … tak, dwa cztery dwa
Panna M, która bawi się na dywanie: dwa, dwa, dwa!!!
Ja: bardzo pani dziękuję, do widzenia.
Panna M: cieść!

Ja: Panno M, a kto nam przyniósł list?
Panna M: pan
Ja: nie, pani. Powiedz „pani”
Panna M: baba!

Panna M jeździ po domu wózeczkiem, a w wózeczku duży misio, smok wawelski (ten od Ciebie Madzia!), mały misio i ludek z klocków. Zasuwa z tym wózkiem i co chwilę słychać „lu, lu, lu, aaaaaa, lu, lu, lu”….

Siedzi Panna M na fotelu i mówi na przemian mmmm i wwwwyyyy. Pytam o co chodzi. Mmmmmm, wwwwyyyyyy. Wymieniam po kolei różne rzeczy, ona coraz bardziej sfrustrowana uparcie powtarza mmmmm i wwwwwwww.
LITERKI! P nauczył ją kilku literek i w ten spsób domagała się, żeby wziąć jakąś książkę, gazetę albo klocki z literkami i uczyć się literek. Zna już m, w, o, a i ś.

Fajny jest ten mój brzdąc :)