2 czerwca 2011
Dziś rano wyrwałam się do lasu.
Jejku jej, jak mokry poranny las pięknie pachnie! Uświadomiłam sobie, że już dawno nie byłam w lesie ot tak, dla własnej, czystej przyjemności. Dziś też niby służbowo, ale jak szczeniak cieszyłam się z chwili wolności, łapiąc w nozdrza zapach mokrej ziemi, łapczywie wgapiając się w zieleń paproci i biel kory brzóz. Krótki ale intensywny spacer, całkiem sympatyczna rozmowa telefoniczna i jakoś lepiej widzę świat :)
Oczywiście jak na prawdziwą damę przystało do owego lasu udałam się w sandałach ;) Ale to dlatego, że las był trochę z zaskoczenia, a trochę dlatego, że mam rozwalone oba paluchy. Do tej pory był jeden, ten drugi mu widać pozazdrościł i też się zepsuł…. No i goniłam po tym mokrym lesie w tych sandałach, mocząc stopy rosą i ciesząc się tym jak dziecko, ale teraz boję się odkleić plasterki…. Bo się chyba popbrudziło dziecko na paluchach….
No i tak o.
A w domu czeka na mnie piec wymieniony…
Czyżby dzień dziecka mi się opóźnił? :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz