poniedziałek, 20 czerwca 2011

.

20 czerwca 2011
Jessssu, co to była za dzień!
Byłam w góach. Było pięknie, było straszno.
Trasa piękna, pewnie bez chmur piękniejsza ;)
Ale ja ją zapamiętam przede wszystkim jako kilkugodzinną walkę z samą sobą. Z moim Organizmem, który pokazał mi, że niewielka rewolucja, którą drań jest mi w stanie ot tak zafundować, będzie sprawiać, że Umysł będzie zadawał mi tchórzliwe pytanie "czy my aby drogi Agulcu damy radę?" No bo….. Dorośli jesteśmy, owijać w bawełnę nie będziemy (najwyżej się op…li dechami i ch.j*). Na szlaku owym dopadła mnie biegunka. Taka z serii "NIE MOGĘ CZEKAĆ JUŻ TERAZ NATYCHMIAST". Warunki komfortowe, z nieba z letka kapie, wszędzie mokro, toi toi jak na złość na szlaku nie poustawiali…. Uzbrojona w chusteczki skakałam sobie a to w wysoką (i mokrą, brrrr!) trawę, a to w kosówkę gęstą i mokrą, z każdą taka wizytą czując się słabiej i gorzej. Odwrotu nie ma, podejście zacne, cały czas ostro rwie w górę, a nieubłaganie zbliża się kres pasma kosówki…. Złorzecząc Organizmowi, starając się nie słuchać podszeptów Umysłu, myślałam sobie o Elwoodzie i jego zdobieniu terenu żółtym papierem. Elwood, wybacz, że akurat w takich a nie innych okolicznościach pewnie miałeś przeze mnie czkawkę! Ale za to myslałam o Tobie ciepło w przepięknych okolicznościach przyrody! W każdym bądź razie było średnio łatwo. Starając się nie zwracać uwagi na moje burczące jelita i jakąś podejrzaną słabość w nogach szeroko otwartymi oczami chłonęłam potęgę gór. Nie wiem czemu, ale tam było ją widać jakoś bardziej. U stóp grani Tatr Zachodnich, taka malutka, taka nieważna i taka zachwycona i przytłoczona Ich potęgą. A potem na grani, taka malutka, taka zmęczona, taka dumna, patrząca w dół, gdzie byłam parę godzin wcześniej…..
Ale….. Ale już zapomniałam jak cudnie jest wiosną w Tatrach. Tak, wiosną, bo tam jeszcze zawilce wielkokwiatowe kwitną, a zieleń jest tak cudnie świeża. I ten jedyny, niepowtarzalny zapach mokrych gór. Był deszcz, było słońce, były pędzące chmury, był zmarznięty deszcz, były wirujące płatki śniegu. Było pięknie. Przed nami nikt najwyraźniej nie szedł tym szlakiem, bo trzeba było przedzierać się wśród traw w poszukiwaniu ścieżki. Zresztą dopiero na sam koniec spotkaliśmy kilku turystów. A w góach NIKOGO.
Cudnie było. Dał mi ten wyjazd w kość, był długi, był męczący, a kłopoty jelitowe dołożyły swoje trzy grosze. Ale cudnie było.
A teraz… A teraz próbuję suszyć pranie między kroplami…..

* a to tak dla niewtajemniczonych, skąd te dechy i owijanie w bawełnę odsyłam tutaj
http://komixxy.pl/239483/Owijac-w-bawelne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz