Wychodzi na to, że wredna suka ze mnie. I że NIE LUBIĘ zwierząt.
Kot do dziś wypomina mi, że oddałam suczkę do schroniska tylko dlatego, że szczekała. Gówno prawda, przede wszystkim dlatego, że nie możemy miec dodatkowego psa, bo za dużo by z tym wszystkim problemów było, a jej nocne szczekanie tylko decyzję o wykonaniu tego przykrego telefonu przyspieszyło.
I Kot wypomina mi, że nie zatrzymałam się przy piesku chudziku, który biegał przy ekspresówce i jak wracaliśmy to piesek już nie biegał a leżał przejechany. A gdybym się zatrzymała i zabrała go z nami to by pewnie żył…. Pewnie krótko, bo po przywiezieniu do domu pewnie Inka odgryzłaby mu głowę….
I teraz znów się okazało, że nie lubię psów, bo z premedytacją wywaliłam dziś z ogródka psa sąsiadów i zablokowałam mu możliwość przełażenia do nas kiedy tylko ma na to ochotę. A to dlatego, że pies zrobił sobie sraczyk na mojej grządce. To jakoś przebolałam,zagryzłam zęby i było dobrze. Ale jak dziś znalazłam psie gówienka na ganku, pod leżakiem na którym sobie lubię odpocząć, na którym jem obiad, na którym sączę wieczorne piwo, to stwierdziłam BASTA. Sranie na grządce jestem w stanie wybaczyć, latryny na ganku już nie.
A tak z innej beczki, to winniczki przystąpiły do składania jajek (z jajek się biorą, nie?). W każdym bądź razie wszędzie pełno winniczków, co siedzą sobie w wygrzebanych dołkach i składają jajka w stożek. O stożku wczoraj mi powiedziały dzieci. Naprawdę ignorantka ze mnie, bo nigdy nie zastanawiałam się jak rozmnażają się ślimaki… Przyjęłąm wersję Sapkowskiego, że z ślimaki z liściów mokrych się legną, bo nie ma ślimaków i ślimakowych, są tylko liście. A tu proszę, jajka, dołki….. Takie to ślimacze sprawy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz