Jak nie kijem to pałą.
Kiedy jeden pożar zostaje z lekka opanowany, sytuacja powoli się klaruje i wydaje się, że na moment można zaczerpnąć tchu, usiąść z ciepłym kubkiem kawy w dłoniach i przez moment nic nie musieć, Los po raz kolejny pokazuje, że to on tu jest panem sytuacji.
Kolejne rzeczy do ogarnięcia, kolejne noce nieprzespane, lodowate łapki na szyi i rozpalone gorączką małe ciało cichutko chlipiące "mamusiu". I tulę, odgarniam spocone włosy z czoła i zapewniam, że przecież wszystko będzie dobrze i panujemy nad sytuacją.
Gówno tam, a nie panujemy. Ledwo panuję nad własnym zmęczeniem, frustracją i bezsilnością, bo tyle rzeczy trzeba zrobić, w tylu miejscach być, o tylu pamiętać i tyle załatwić, że już nie ma czasu na przypilnowanie siebie. Na zrobienie badań, na wyleczenie kaszlu, na zdrowsze jedzenie, na ruch, na sen w ilości potrzebnej, a nie minimalnej.
Jestem zmęczona. Najbardziej tam, w głowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz