poniedziałek, 6 sierpnia 2012
I don’tlike mondays…
6 sierpnia 2012
Dzień zaczął się od pająka w łazience. Zdzierżyłam, nawet nie zabiłam, złapałam w ściereczkę do kurzu i wyniosłam dziada do ogródka, wprawiając w osłupienie sąsiada i jego kolegów, bo ubrana byłam jakby niekompletnie. Nic to.
A potem to już poszło z górki… Zew krwi, długie szpony i ostre kły. I niepohamowana chęć zrobienia komuś krzywdy. Do tego upał nieziemski i pierdylion ważnych rzeczy do zrobienia.
Po powrocie do domu padłam i zaczęłam wymyślać jakieś pozytywy. Znalazłam jeden. Mam z powrotem dwa oka… dwa oczy… kurde… żadne moje oko już nie jest spuchnięte, o. Innych pozytywów nie znajduję. Czekam na wrzesień, a w zasadzie na grudzień, z małym przystankiem na październik. I tak o.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz